Część piąta i ostatnia – Ucieczka
Wyświetlenia: 942 / 0 | Seria: Gothic II - Przygody Bilgota | Dodano przez:anon
Wkrótce pojawił się kolejny problem. Pod obozowisko podeszła horda zębaczy – dużych, drapieżnych, dwunożnych jaszczurów. Pożarły kilku skazańców i knechtów, którzy poszli za potrzebą za palisadę. Panika powróciła. Kopacze bali się rozerwania na strzępy, a tylko dwóch paladynów nie mogło stawić czoła tylu bestiom. Dowódca przydzielił Bilgotowi, jedynemu żołnierzowi, który przetrwał do tej opory, nowe zadanie: miał obserwować stwory i wykryć w ich zachowaniu jakieś elementy, które pomogłyby w walce z nimi. Ten nie wiedział nic o zębaczach, ale zwiadowca Jergan wiedział co nieco o polowaniu i wyjaśnił mu to i owo. Zębacze polowały w stadach i zawsze dowodził nimi bardzo silny przywódca, którego śmierć powoduje chaos wśród grupy i walkę o władzę. Jergan nie mógł więcej pomóc. Obowiązywał go rozkaz krążenia po kolonii i szukania niedobitków oraz odsyłania ich we względnie bezpieczne miejsca.
Bilgot wściekał się na siebie. W domu również zasypywano go różnymi pracami, ale przynajmniej nie jadł w nim obleśnego jedzenia, nie spał pod gołym niebem ani nie musiał obawiać się smoków, orków i innych groźnych stworzeń. Pukał się w czoło i przeklinał za głupotę. Pomimo nerwów przez kilka dni obserwował drapieżniki, starając się rozpoznać ich lidera.
– To nie ma sensu. I tak zdechniemy. – Usłyszał zza pleców grobowy głos. Odwrócił się i zobaczył skazańca o imieniu Fed. Umorusanie jego twarz jeszcze bardziej potęgowało jej depresyjny wyraz
– Nie powinieneś kopać rudy? – zapytał oschle Bilgot.
– Mam przerwę. Słyszałem, jak rozmawiałeś z Jerganem. Co z tego, jeśli uda się wykryć ich przywódcę? Po nim pojawi się następny. A zresztą, to jak zamierzacie go zabić? Nie podejdziecie do niego bez przedarcia się przez inne zębacze.
– Może się uda, a wtedy paladyni się tym zajmą. Ich zbroje są na pewno wystarczająco mocne, by wytrzymać ugryzienie tych gadów.
– Może, ale jak nie zębacze, to smoki albo orkowie. No i ta przeklęta wieża... Pewnie niedługo coś z niej wylezie i przyjdzie do nas.
– Przestań, jeżeli masz zamiar jeszcze bardziej mnie dobijać, to niewiele wskórasz. Ja przynajmniej mam jakąś nadzieję. Mam nadzieję, że nawet najgorsza sytuacja może się odmienić na lepsze.
– Szkoda, że ten Olav tak nie myślał. Na początku był taki podniecony, aż pojawiły się smoki i zemdlał. Gdzie jest teraz? Nie żyje?
– Nie wiem. To zresztą nie twoja sprawa, więźniu.
– Dlaczego z nim nie uciekłeś?
– Dość tego! Przestań mnie męczyć albo powiem paladynom o twoim defetyzmie i na pewno rzucą cię zębaczom na obiad.
– Dobrze, nie będę już przeszkadzał. Poza tym oni i tak znają moje nastawienie. I tak wszyscy jesteśmy dla potworów jedzeniem, więc to bez większej różnicy, czy zostaniemy pożarci teraz, czy jutro. – Fed odszedł w stronę dużego kotła, z którego parowała niezbyt apetycznie pachnąca zupa. Obejrzał się jeszcze i rzekł do żołnierza – One są też na szczycie urwiska, patrzą na nas z góry.
Ta rozmowa do reszty rozłożyła Bilgota. Miał dosyć. Otaczający go ludzie byli dla niego właściwie nieznajomymi, ale tylko na nich mógł polegać. Nie chciał opuszczać tego miejsca, bo wiedział, że sam nie ma najmniejszych szans, ale też coraz mniej wierzył, że uda się im i załodze w zamku przetrwać następny tydzień.
Godziny mijały, aż wartownik zauważył coś interesującego. Wśród bestii pojawił się nowy osobnik, większy od reszty. Kiedy przechodził, inne zębacze schylały głowę. To musiał być ich przywódca. Odszedł niedaleko w stronę dawno porzuconej kamiennej wieży strażniczej na północy. Konstrukcja ta leżała na krawędzi niewysokiej półki skalnej i dało się do niej dotrzeć tylko od jednej strony. Można byłoby dopaść stwora, który sam nieświadomie zagonił się w kozi róg.
Bilgot powiadomił o tym Fajetha. Ten odparł, że trzeba się odpowiednio przygotować do polowania, ale nic więcej nie zostało zrobione. Ani on, ani drugi paladyn Tengron, nie kwapili się do wyjścia poza palisadę. Jergan uważał, że w czterech-pięciu ludzi dałoby radę pokonać głównego zębacza szybkim atakiem. Jego plan nie został wcielony w życie, bo ktoś musiał mieć oko na więźniów. Marazm szybko powrócił – paraliżował wszystkich górników i prace wydobywcze niemal ustały. Bilgot zjadł niesmaczną kolację, z westchnieniem położył się pod palisadą i zasnął.
Nazajutrz wszystko przebiegało tak samo. Niewyspany, głodny i zmęczony fizycznie i psychicznie strażnik pełnił przez większość dnia nudną wartę. Nie miał siły myśleć o wszystkich zagrożeniach, jakie roiły się w dolinie. Zębacze wydawały się czekać na moment nieuwagi, by rzucić się w nagłym ataku na zdemoralizowanych ludzi.Późnym popołudniem wrócił Jergan i zastąpił Bilgota w staniu na straży. Podstarzały mężczyzna wręcz opadł na ziemię i tak siedząc, wpatrywał się otępiałym wzrokiem w ziemię.
Powszechne odrętwienie przerwał zupełnie nowy głos, należący do tajemniczego mężczyzny w szatach maga ognia. Zaczął rozmawiać z Fajethem, który pilnował północnego wejścia do obozu. Bilgot starał się podsłuchać, o czym rozmawiali, ale do jego uszu dotarły tylko skrawki informacji. Młody mag wypytywał się o coś, ale paladyn nie chciał ot tak wyjawić jakiegoś sekretu, mimo wyraźnego szacunku wobec przedstawiciela klasztoru Innosa. Knecht usłyszał, jak rycerz wymawia jego imię i jeszcze bardziej się ożywił. Czego mag mógł od niego chcieć? Wkrótce przybysz wszedł za palisadę i zaczął zagadywać dosłownie wszystkich za nią przebywających. W końcu podszedł to Bilgota, ale to żołnierz, wstając, odezwał się pierwszy:
– Hej, skąd przyszedłeś? Może z zamku? – spytał, nawet nie zastanawiając się, że przemówił do maga jak do zwykłego skazańca. Temu nawet powieka nie drgnęła. Zdawało się, że nie obchodzą go grzecznościowe formy. Młody jest, może jeszcze nie obrosła go arogancja i pycha – pomyślał.
– Tak, przyszedłem z zamku, a co? – odparł czarodziej o niskim i uspokajającym tembrze głosu. Nie brzmiał ponuro. Dumna twarz o mocnych rysach ozdobiona dosyć gęstym zarostem wyrażała pewne zaciekawienie i nie znaczył jej wyniosły wyraz. Jasnobrązowe włosy uwiązane z tyłu w pytkę w oczach knechta wyglądały dość osobliwie: żołnierzowi zdawało się, że szata ognia nie pasuje do niego, ale jednocześnie czuł, że ten człowiek zna się na rzeczy.
– Jak wygląda sytuacja?
– Nie lepiej niż tu. Orkowie nadal tu są, jeśli o to pytasz.
– Cholera, nigdzie nie jesteś bezpieczny. Coś ci powiem. Gdybym nie był tak przerażony, już dawno bym się stąd zmył.
– A co tu właściwie robisz?
– A, robię tu za chłopca na posyłki. Zanieś to tam, miej na oku zębacze, Bilgot, chodź tu, Bilgot, idź tam... Mogłem zostać w domu z moją starą. Tam, było tak samo, ale mogłem chociaż porządnie zjeść. A teraz jestem ostatnim niedobitkiem z kontyngentu przydzielonego do Fajetha. Skąd miałem wiedzieć, że ta ekspedycja nie wróci? Mój kumpel, Olav, ulotnił się. Może jemu się udało...
– Znalazłem Olava.
– Jak się ma? – spytał z wielkim zaciekawieniem Bilgot.
– Nie żyje. Wilki go zjadły – odparł mag zupełnie niewzruszonym tonem.
– Skąd wiesz, że to był on?
– Przy zwłokach znalazłem sakiewkę z wyszytym imieniem Olav.
– O cholera! Mam nadzieję, że chociaż ja zdołam się stąd wyrwać.
– Co wiesz o zębaczach?
– A czemu chcesz to wiedzieć? Tylko nie mów, że jesteś po prostu ciekawy!
– Zamierzam zapolować na zębacze.
– To szaleństwo! Obserwowałem je – to krwiożercze bestie.
– No to powiedz mi, co o nich wiesz.
Bilgot zamyślił się na chwilę, po czym rzekł:
– Hmmm... Mógłbym ci pomóc, ale pod jednym warunkiem!
– Czego chcesz?
– Jeśli uda ci się pozabijać zębacze, to mnie stąd wyciągniesz. Nie wytrzymam tu dłużej. Rozmawiałeś z Fedem? Ten facet to kompletny wrak, nie chcę skończyć jak on.
– Powiedz mi, co wiesz. Wtedy cię stąd zabiorę.
– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! – odparł Bilgot, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. – No to słuchaj. Dość długo obserwowałem zębacze. Są bardzo sprytne i jakoś się... porozumiewają. Nigdy nie chodzą same. Atakują całym stadem. Ale jest coś jeszcze. Wśród nich jest jakiś inny jaszczur. Rzadko się pokazuje, ale go widziałem. Inne zębacze pochylają łby, kiedy przechodzi, ale ciągle go obserwują. Dopóki ten jeden się nie ruszy, reszta też nie.
– Gdzie znajdę to cholerne bydle? – To pytanie zupełnie zaskoczyło Bilgota. Od zawsze był przekonany, że czcigodni magowie nie używają takiego słownictwa.
– Widziałem go koło schodów prowadzących do starej wieży strażniczej.
– Świetnie, chyba zrozumiałem. Dziękuję!
– Pamiętaj, dałeś mi słowo!
Sługa Innosa odszedł i po niedługim czasie w pobliżu obozu dało się słyszeć odgłosy walki między nim a wściekłymi stworami. Bilgot wyjrzał zza palisady. Zębacze groźnie ryczały, a mag dzielnie stawiał im czoła. Półmrok wieczoru rozjaśniał czerwony blask rzucanych przez niego zaklęć, których ogień palił żądne krwi drapieżniki. Po pozbyciu się gadów nad jeziorkiem przybysz skierował się w stronę wieży strażniczej, a zaraz potem oczyścił z potworów grzbiet urwiska. Nie minęła godzina, gdy wrócił do Fajetha. Poinformował go o zażegnaniu niebezpieczeństwa, za co wdzięczny paladyn zdradził mu pewne informacje. Knecht zbliżył się do nich i tym razem udało mu się wyraźnie usłyszeć, o czym rozmawiali. Mag przyszedł po raport dla Garonda o stanie kontyngentu i ilości wydobytej rudy. Otrzymał złe wieści. Morale sięgało dna, szeregi paladynów i knechtów zostały boleśnie przetrzebione, a skrzyń z rudą było o wiele za mało, niż zakładał plan.
Po wysłuchaniu rycerza czarodziej zniknął, używając kamienia runicznego teleportacji. Bilgot poczuł, jak serce zaczyna mu łomotać, a żołądek kurczyć. Został wykorzystany i oszukany, i to jeszcze przez maga. Ze spuszczoną głową usiadł pod ścianą skalną, zakrył dłońmi twarz i skulony przepadł w najczarniejszych myślach.
Następnego dnia znów stał na straży, co robił już zupełnie bezwiednie. Słońce niedawno minęło zenit, gdy pewnej chwili zmrużył oczy, gdyż dostrzegł biegnącego w jego stronę człowieka w czerwono-czarnej szacie. Rozpoznał tego samego maga, z którym rozmawiał o zębaczach. Gniewny grymas wykrzywił twarz wartownika, ale po chwili zniknął. Zaraz, może on wrócił po mnie? Kapłan Innosa podszedł do żołnierza i powiedział cicho:
– Pora ruszać, Bilgot. Pakuj manatki.
– Jestem gotowy! – I tak jak stał, wartownik ruszył za magiem. Nikt ich nie widział. Jergan znajdował się wtedy poza obozem, Tengron jadł posiłek przy kotle, kopacze ryli w jaskini, a Fajeth pilnował drugiego wejścia.
Przemierzali zdewastowany przez złe moce region. Przedzierali się przez wzgórza, wąwozy i martwe lasy złożone z przegniłych lub spalonych drzew i innych roślin. Co jakiś czas Bilgot widział walające się po okolicy martwe zwierzęta jakby zabite bez wyraźniejszego celu. Często zerkał w niebo, wypatrując skrzydlatej zgrozy, ale niczego niepokojącego nie widział ani nie słyszał. Górnicza Dolina, w znacznej części pokryta popiołem, wydawała się zupełnie martwa. Wkrótce, w pobliżu malutkiej kotliny, dołączył do nich więzień Diego. Bilgota bardzo zdziwiło, że mag przyjaźni się ze skazańcem. Ten rzucił mu nieufne spojrzenie.
– A ten co tu robi? – zapytał z podejrzliwością.
– Spokojnie – odrzekł Bilgot – ja też chcę się stąd wydostać.
– Skoro tak twierdzisz.
– No dalej, w drogę! – ponaglił ich czarodziej.
Trzech mężczyzn forsownym marszem zmierzało ku przełęczy. Sługa Innosa parł niezmordowany, ale Bilgot nie mógł poszczycić się taką wytrzymałością. Złapała go kolka, nie mógł tak szybko iść i co jakiś czas przystawał.
– Nie możesz iść trochę szybciej? – pytał mag, lekko już zniecierpliwiony.
– Idę tak szybko, jak daję radę.
Pomimo problemów, dezerter dawał radę deptać po piętach dwójce zagadkowych ludzi. Gdy szli na wschód wzdłuż północnego brzegu mętnej rzeki, mając po lewej stronie przerzedzony przez orków posępny las, naprzeciw im ukazał się zamek, oddalony o jakieś dwa kilometry. Teren wokół niego był szczególnie spopielony. Fortyfikację otaczały zastępy wrogich wojsk, krzątające się między swoimi namiotami Odcinała się czarną bryłą na tle szkarłatnego nieba, a krwawe promienie zachodzącego słońca padały już tylko na strzelistą wieżę. Garond wciąż walczył, ale jak długo jeszcze mógł stawiać opór?
O zmierzchu trójka dotarła pod przełęcz. Wędrowcy zatrzymali się pod starym, drewnianym mostem i mag odezwał się do Bilgota:
– Dobra, jesteśmy. A teraz szybko, ten teren jest niepewny!
– Dziękuję! – wysapał uciekinier.
– Nie daj się zjeść, szkoda by się było – powiedział czarodziej, uśmiechając się, po czym odszedł z Diegiem w kierunku wąwozu na biegnącego na północny zachód.
Bilgot konał z wyczerpania i głodu. Padł jak nieżywy przy jednym z wejść na przełęcz. Obudził go lekki, zimny deszczyk. Usiadł i spojrzał na szare, chmury kompletnie zasłaniające poranne niebo. Próbował się podnieść, ale jego organizm nadal domagał się wypoczynku i pokarmu. Mężczyzna oparł się o głaz i zaczął zastanawiać nad swoim położeniem. Nie miał jedzenia ani sił, w sakiewce brzęczało tylko kilkanaście monet. Przypomniało mu się, że przełęcz jest obsadzona przez orków. Znów pojawił się strach. Może tamtym dwóm udało się przemknąć między nimi. Jak mnie ma się to udać? Zaraz, po drodze ten mag powiedział, że to wejście jest bezpieczne. Dobra, odpocznę jeszcze trochę i ruszę... Co zrobię, gdy wyjdę z doliny? Przecież jestem dezerterem. I to na obcej wyspie! Nie mogę wrócić do miasta. O Innosie, co ja zrobiłem! – Tak panikował, a w głowie kotłowało się od przeróżnych scenariuszy, z których każdy zakładał najgorsze.
Czuł się słaby i samotny, wręcz bezbronny. Jeśli nie umrę z głodu, to zabiją mnie orkowie, jak nie oni, to zje mnie smok, a jak nie smok, to paladyni powieszą za ucieczkę!Strach więził go w okolicy dawnego placu wymian. Powrót na południe nie wchodził w grę, przełęcz wciąż napełniała go strachem, a wizja stryczka zupełnie obrzydzała myśli przedostania się do miasta. Postanowił zostać się jakiś czas w tej okolicy. Upolował kilka wielkich szczurów i zaspokoił głód. Poczuł, jak wracają mu siły. Uznał, że mięso, jakie zgromadził, wystarczy mu na cztery dni. Znalazł do tego niewielkie źródło czystej wody na szczycie półki skalnej, na którą dostał się po niepokojąco skrzypiącym moście. Został się na niej ze skromnymi zapasami żywności. Nocami spał, ale i tak budził się po kilka razy, wypatrując smoków i innych zagrożeń. Atak latający bestii widział w tym czasie tylko raz, kiedy znowu napadły na zamek. Ten jednak wciąż pozostawał nieugięty. Bilgot przestał czuć strach albo się do niego przyzwyczaił. Chadzał coraz pewniej między wejściem na przełęcz a opuszczoną bramą prowadzącą na plac wymian. Wciąż nie widział, co robić dalej, nie mógł przecież stale tkwić w tym nieprzyjaznym miejscu.
Po kilku dniach do doliny wkroczyła banda groźnie wyglądających ludzi. Mieli na sobie solidne, brązowo-czarne zbroje wysadzane ćwiekami i kłami zębaczy. Ich uzbrojenie stanowiły wielkie kusze, łuki i topory. Bilgot bał się początkowo do nich zagaić. Uważał ich za zgraję niebezpiecznych zakapiorów, ale równocześnie bardzo chciał dowiedzieć się czegoś o sytuacji na wyspie. Może coś się zmieniło i mógłby na tym skorzystać? Ponurzy wojownicy przedstawili się jako łowcy smoków. Powiedzieli, że przybyli tu po bogactwo i sławę. Jeden z nich, Godar, poinformował Bilgota o buncie farmerów, który trwał już od jakiegoś czasu. Zaczął się zaraz po tym, jak Garond wkroczył do doliny. Bogaty właściciel ziemski, Onar, wynajął spora ilość najemników, by bronili go przed siłami królewskimi.
Dezerter dostrzegł w tym nadzieję. Nie miał szans na uniknięcie sznura lub stryczka, jeśli wróciłby do Khorinis. Nie uśmiechało mu się też ukrywanie po lasach. Po krótkim zastanowieniu podjął decyzję: opuszczenie kolonii i udanie się na jedną z farm. Tam, jak uważał, powinni go przyjąć i dać jakąś pracę i dach nad głową. Tylko wcześniej muszę skądś wytrzasnąć inne ubranie, bo w tej zbroi lepiej, żebym im się nie pokazywał – pomyślał.
Gdy już wchodził do do jaskini prowadzącej na przełęcz, z jej ciemności i wyłoniła się postać odziana w dostojną szatę arcymaga ognia. Rękojeść dwuręcznego miecza wystawała zza pleców, dodając czarownikowi bojowej aury. Bilgot cofnął się o krok, a przybysz zdjął czerwony kaptur i popatrzył zdziwiony na byłego knechta.
– Co tu robisz? Myślałem, że szedłeś do przełęczy.
– Już dłużej nie mogłem. Musiałem chwilę odpocząć, ale ostatecznie dałem radę. Nie martw się.
– Mam nadzieję, ale lepiej wyjdź już z doliny, to od dawna złe miejsce.
– Właśnie ją opuszczam. Może na jakiejś farmie mnie przyjmą. Jak udało ci się ominąć orków? Ostatnio szedłeś chyba przez główne przejście na przełęczy, a nie to, które mi doradzałeś.
– Nie ominąłem orków.
– To co zrobiłeś?
– Wbiegłem między nich i rzuciłem na nich deszcz ognia. Wszyscy w moment zginęli. Prościzna – powiedział mag, jakby opisywał, co jadł na śniadanie. Bilgot popatrzył na niego z podziwem.
– Niesamowite – powiedział zdumiony – najpierw załatwiasz hordę zębaczy bez zadraśnięcia, a potem oczyszczasz za jednym zamachem przełęcz z orków! Czego jeszcze dokonałeś?
– Raczej byś nie uwierzył.
– No nie wiem! – Bilgot się zaśmiał.
– Na mnie już czas. Jeżeli udajesz się na farmę, to trzymaj – powiedział arcymag, wyciągając wielką sakwę. – Sto sztuk złota. W pobliżu wejścia na przełęcz od strony Khorinis kręci się myśliwy Gaan. Powiedz mu, że przysyła cię arcymag.
– Jaki arcymag?
– Po prostu arcymag, będzie wiedział, o co chodzi. Za te pieniądze załatwi ci ubranie rolnika.
Bilgot już zupełnie się rozpromienił.
– Dziękuję ci, panie. Jestem twoim dłużnikiem.
– Bez przesady, to tylko grosze, potraktuj to jako jałomużnę ze strony kapłana Innosa. I jeszcze raz: nie daj się zjeść – powiedział wesoło i zszedł w dół doliny.
Bilgot szybko przeszedł przez przełęcz, załatwił sobie nową odzież i pracę i zniknął na którejś ze zbuntowanych farm, wtapiając się w tłum rolników. Czuł się bezpieczny, ale tęsknił za Myrtaną, za Monterą i przede wszystkim za swoją żoną. Nie wiedział, co działo się na kontynencie. Miał nadzieję, że królowi jednak uda się pokonać orków i zaprowadzić porządek. Z drugiej strony znajdował się przecież wśród zbuntowanych chłopów, w dodatku jako dezerter. Starał się jednak nie zaprzątać sobie tym głowy i zamiast tego skupić się na pracy. Jeszcze jedną rzeczą, jaka nie dawała mu spokoju, był ten młody mag z podejrzanym uśmiechem i błyskiem w oku. Jak on w ogóle ma na imię? – pytał sam siebie i innych, ale nikt tego nie wiedział.