Witaj, zanim zacznę pastę to wyjaśnię kilka spraw, stało się to kiedy jechałem do kolegi jakieś pięć kilometrów od mojego domu. Jechałem od ok. 15 min. I wtedy go zobaczyłem, Martwy wąż rozerwany na pół, zatrzymałem się. Patrzyłem na niego, wiem co sobie pomyślicie że zabił go samochód ale nie, on miał ślady szponów był rozerwany. Zdziwiony rozejrzałem się po lesie ale nic nie zauważyłem, więc ruszyłem dalej. Po około 6 minutach usłyszałem szelest gałęzi i odruchowo spojrzałem na bok i zobaczyłem cień, biegł obok pędził strasznie szybko. Przyśpieszyłem, prawie płakałem. Wzrok mi się rozmazał... ciemność... słyszałem tylko szelest... upadłem, krew lała mi się po twarzy... Ledwo złapałem telefon i wybrałem numer przyjaciela i... Bum... Bum... Bum... Obudziłem się na ziemi, czułem ból w nogach. Podniosłem się i zobaczyłem dziwne zdeformowane stworzenie. jego pysk był pokryty krwią a jego skóra pokryta była brązową lepką mazią, uderzył w kolejne drzewo a te strzeliło drzazgami. Szybko wskoczyłem na rower i pędziłem przez las. To coś pędziło coraz szybciej i szybciej i szybciej. Nagle dostałem halucynacji, widziałem czaszki, kręgosłupy, krew i dziwne runy. Pędziłem... To coś ka mnie skoczyło... Spadłem z roweru, upadłem i ruszyłem na piechotę, pozostało mi około 100 metrów... Kroki się zbliżały... 50 metrów... 30 metrów... Upadłem, brązowa maź strzeliła na boki. Potwór skoczył w stronę lasu, nóż wystawał mu z pleców, mój przyjaciel pomógł mi wstać.-Wszystko ok.?- Zapytał -tak.- Wyszeptałem. Dalej nie pamiętam co się działo. Noc spędziłem noc u przyjaciela. Około tydzień później znaleziono legowisko tego stwora było tam pięć ciał obdartych ze skóry. miną około rok od tamtych zdarzeń ale wciąż nie mogę przestać myśleć co by się stało gdybym nie zadzwonił do przyjaciela.