Kobieta z dobrego domu

Wyświetlenia: 176 / 0 | Seria: Zwyczajne | Dodano przez:anon

Mam krótką opowieść, z którą nie wiem, co mam zrobić. Czasem jest mi z nią do śmiechu, zazwyczaj jednak wzbudza we mnie obrzydzenie. W końcu to ponad dwa lata mojego życia… I chyba nie ma lepszego miejsca, na zamieszczenie tego w sieci. Niech płynie jako pasta.

Z moją ówczesną dziewczyną, nazwijmy ją... Kasią poznałem się jeszcze na studiach. Nie moja liga. Dość szybko wpadliśmy na siebie. Polubiliśmy się Trochę wariatka, ale też trochę normalna. Czas szybko razem mijał, rok uniesień, a po ponad roku… oświadczyłem się. O dziwo, powiedziała tak.

Niczego nie przyspieszała, ja również, było nam dobrze. Mimo tego, że różniliśmy się, i to cholernie. Jestem z małej mieściny. Dla miejscowych jestem wsiokiem, słoikiem, czy jak to się tam mówi na ludzi którzy przyjechali szukać lepszego życia w stolicy. Mam sporo rodzeństwa, z którymi powoli tracę kontakt, mimo to, jesteśmy rodziną. Przyzwyczaiłem się do prostego życia, do pracy i do walczenia o swoje.

Ona – jedynaczka, z miasta. Rozpieszczona i przyzwyczajona do wygodnego życia. Jej tata – szycha w polityce, można go czasem zobaczyć w telewizji czy trafić w internecie. Jej mama, nawet nie wiem czym się zajmowała. Jakieś stowarzyszenia, fundacje, o ile pracowała zawodowo. Ogólnie – wyższa klasa – gdzie mi z małej mieścinki do tych ludzi. Mimo to, polubili mnie, traktowali normalnie.

Po jakimś czasie zadatkowałem na mieszkanie. Nic super, jednak zawsze lepiej niż wynajmować. Pracowałem. Dużo pomogli mi moi rodzice. Kasia przeprowadziła się do mnie. Jej rodzice nie dokładali się. I określili to jasno – damy wam wszystko, ale po ślubie. Spoko, nic od nich nie chciałem, jakoś starczało mi na życie, a Kasia miała pieniądze od swoich rodziców. Problemem okazały się wydatki ekstra – jakieś wczasy, wyjazdy towarzyskie, etc, na które zwyczajnie nie było mnie stać. To zaczęło rodzić problemy. Zaczęliśmy mieć ciche dni, kłócić się, czasem obrażała się i brała swoje rzeczy, wracając na parę dni do rodziców. Zawsze potem wracała, przepraszaliśmy się, i… tak do kolejnej awantury.

Punktem zwrotnym był wyjazd na święta. Kategorycznie stwierdziłem, że mnie nie stać. Prezenty, zakupy, wyjazd do rodziny (rodzeństwo ma już dzieci, tylko ja jeszcze się wtedy nie wyrobiłem, a każdemu chciałem coś kupić), to wszystko przygięło mnie finansowo. Pokłóciliśmy się, o „kilka dni na nartach”. Ona stwierdziła, że pojedzie nawet sama. Oczywiście, zabrała swoje rzeczy i wróciła do mamusi. Na do widzenia rzuciliśmy sobie wiele gorzkich słów. Trochę mnie poniosło, i powiedziałem „A pies Cię jebał”. Luba odwróciła się, wysyczała że „Jebał. I lepiej i więcej razy niż ty” i wyszła. Trochę mnie przytkało. Na chwilę. Wydawało mi się, że nasze pożycie jest ok. Początkowo nie pomyślałem o tym, myśląc że nie takie rzeczy mówi się w awanturze. Luba w końcu nie pojechała, może mama przemówiła jej do rozsądku (lubiła mnie), może sama nie miała pieniędzy, bo znajomi pojechali mimo to.

Pierwszy dzień świąt spędzaliśmy u moich rodziców. Było gwarno, swojsko, wydawało się, że wszystko jest normalnie. Jednak przez święta jednak zacząłem myśleć. Ogólnie za dużo myślę, za dużo kombinuję. Natrętnie wracałem do tego momentu. Nie umiałem się odprężyć. No bo moja Kasia miała tatuaż. Niewiele osób o nim wie, bo nie było to miejsce zbyt często eksponowane. To specyficzny tatuaż. Imo, obleśny. Pies, w typie doga, z olbrzymim fajfusem w stanie erekcji, w pozycji jak do ataku. Przypadek? Przecież ona nawet nie lubi zwierząt! No dobrze, ja też mam tatuaż, może to nic ważnego. Mój tatuaż pewnie jest równie głupi, ...a jednak myślałem o tym.

Druga rzecz, pożycie. Pozycja na pieska była u nas standardem. Niby nic ważnego, początkowo strasznie mnie to kręciło, kiedy Kasia, po prysznicu wskakiwała naga na łóżko, wypinała się i klepała po tyłku, zupełnie jakby przywoływała psa. Piszczała wtedy jak suka i kręciła pupą. Gwizdała na mnie. Lubiła to. W końcu, w seksie lubi się to, czego ktoś wcześniej nas nauczył/pokazał… Na tamten moment było to zabawne. Oprócz tego, wszystko było normalnie. Seks z nią był dobry, fajny, przynajmniej dla mnie. Znałem życie seksualne Kasi, przynajmniej tak myślałem. Miała przede mną 2 chłopaków. Ja podobnie (dwie dziewczyny i to dopiero w Warszawie) w mojej mieścinie nawet nie było nikogo wolnego/fajnego.

Pies Cię jebał… po co w ogóle mówiłem. A jeżeli to prawda? Drugiego dnia świąt wróciliśmy do Warszawy, do jej rodziców. Jej ojciec, matka, jej siostra z mężem, Kasia i Ja. Małe grono, mało hałasu, mało powodów do zabrania głosu. Jak to w rodzinie polityka – pieprzenie wówczas o polityce, o wyborach, o machlojkach, geopolityce o tym ile kto ukradł. O tym też można by napisać, ale na to mam za duży szacunek do niedoszłego teścia.

W pewnym momencie temat zszedł na ślub, wesele i dzieci. Chyba ulubiony mojej przyszłej teściowej. Kto, co, kiedy, jak, czy już wybraliśmy, zaplanowaliśmy, etc. Ciotka Kasi odpaliła protokół „a kiedy dzieci”? Więc wykorzystałem sytuację, mówiąc „Mamy jeszcze trochę czasu, Kasia na razie wolałaby jakieś pieski”.

Bomba pękła. Pierwsza zareagowała matka, której oczy zamieniły się w duże okrągłe spodki. Panika? Strach? Patrzyła to na Kasię, to na mnie, to na Kasię, to znów na mnie. Myślałem przez chwilę, że zejdzie na zawał. Siostra aż złapała ją za rękę. Kasia parsknęła, mówiąc że nie chce żadnych zwierząt, a o dzieciach pomyślimy za parę lat i skąd mi to w ogóle przyszło do głowy. Szybko zaczęły z mamą terkotać o pierdołach. Za to ojciec, zupełnie jakby stracił cały animusz. Przestał praktycznie jeść, przestał nawijać o polityce, dosłownie zmalał. Jego nieobecność była namacalna. Zaglądał do kieliszka częściej i częściej, do 22 był już lekko wstawiony. Czyżbym trafił w temat rodzinnego tabu? Tajemnica rodzinna z serii „Pies Cię jebał?”

Późno w nocy, siedzieliśmy jeszcze w fotelach – z racji wypitego alkoholu miałem nocować w domu Kasi. Ciotka z wujem poszli do domu, panie sprzątały, a teść siedział w fotelu, pił jakiś śmierdzący trunek w cenie mojej miesięcznej pensji i patrzył gdzieś w ogród. Siedziałem obok, równie zmęczony fizycznie, co psychicznie, zastanawiając się, jak wydostać się z tego towarzystwa i iść do łóżka.

Wtedy teść zebrał się w sobie i zarzucił przynętę. „A Kasia Ci mówiła, że miałem kiedyś psy?”. „Nie, nic proszę taty”. „Bardzo je lubiłem, ale kiedy podrosły, musiałem je… hm... oddać. Tak to się czasem w życiu układa”. Chwilę porozmawialiśmy o życiu, o planach, po czym, ku mojej radości, udaliśmy się na spoczynek.

Przez następne parę dni życie toczyło się jak dawniej. Sylwester, znajomi, etc. No prawie. To wciąż było w mojej głowie. Jednym zdaniem zepsuć świąteczną kolację? Nie mogłem jakoś też się przełamać do uprawiania wspólnego seksu. Próbowałem trochę drążyć temat z moją lubą, pytając ją delikatnie o tatuaż, ale obracała wszystko w żart, czy zbywała mnie. Zagrałem więc va banque. Pewnego wieczora, gdy znów trochę się posprzeczaliśmy o jakieś gówno, leżeliśmy w łóżku obok siebie, ignorując się, postanowiłem zablefować. „Ojciec mówił mi o psach”. Dosłownie w sekundę była na nogach.

Wrzaski, krzyczenie że ją oceniam, drążę, że to jej sprawa co robi ze swoim życiem, żebyśmy wszyscy się od niej odpi….lili (jacy wszyscy, nie wiem dokładnie). Potem nasłuchałem się, jakim to jestem lamusem (słowo przegryw wtedy jeszcze nie funkcjonowało). I że jej psy przynajmniej wiedziały jak się używa interes i co robić w łóżku, potrafią zadowolić kobietę, a ona ma dość udawania jak jej dobrze. Zamiast próbować coś wytłumaczyć, zaczęła mnie atakować, jak to jestem głąbem, biedotą, próbuję się wżenić w jej bogatą rodzinę.
Na koniec zaczęła mi grozić, co się stanie, jak to komuś powiem że „się je...bie z psami’, a jej ojciec mnie zniszczy (wiem, że wówczas był w stanie zrobić to z łatwością). Wtrąciłem w ten monolog jedno zdanie. Powiedziałem, że ojciec mi tylko mówił, że miał swoje ukochane psy i musiał je oddać. Na moment ją przytkało… Potem pieprznęła drzwiami, tym razem nawet nie biorąc rzeczy.

Co dziwne, to ona zadzwoniła pierwsza (zazwyczaj to ja przepraszałem i musiałem dzwonić). Poukładała sobie to w głowie, ostygła. Powiedziała, że to był „taki nic nieznaczący okres w jej życiu”, że ojciec miał dwa psy, że tak jakoś wyszło. Że próbowała z tym przestać. Że bardzo płakała, jak rodzice się dowiedzieli i ojciec oddał psy do uśpienia. I że nie mam prawa jej oceniać. Na koniec wyjechała z tekstem, że powinienem nie grzebać w jej życiu i ją przeprosić.

Zamiast przeprosin, powiedziałem jej tylko, że nie potrafię dzielić się z nią fizycznością, dodałem, by zabrała swoje rzeczy. Wtedy na krótko znów włączył jej się tryb wariatki. Nie słuchałem, odłożyłem telefon. Po paru dniach odesłałem jej ubrania i kosmetyki pieprzonym paczkomatem. Trochę później zadzwonił jej ociec. Zapytał tylko, czy z Kasią to już koniec. Potwierdziłem. Powiedział, że żałuje, bo byłbym fajnym zięciem. Pożegnał się, i tyle. Z Kasią już nigdy nie rozmawiałem.

Dwa lata leczyłem się z tego związku. Przeniosłem się na studia zaoczne (i tak był taki plan ze względu na pracę) by na nią nie wpadać. Zmieniłem pracę. Mam żonę, mam dzieci. Psa nie mamy. I mieć nie będziemy. Czasem tylko bierze mnie obrzydzenie na samą myśl o tamtym okresie życia. Psia suko, pies Cię jebał.



Top tygodnia
Wysyłanie...