Jak straciłem pracę w piekarni
Wyświetlenia: 574 / 0 | Seria: Zwyczajne | Dodano przez:anon
Mój wyuczony zawód to piekarz. Pracuje na Podlasiu ale pochodzę że Śląska. Byłem zatrudniony w jednej z największych piekarni na Podlasiu (celowo nie podam jej nazwy). Co roku odbywa się u nas Święto Chleba w ciechanowieckim muzeum. Impreza jest naprawdę ogromna pod patronatem starostwa powiatowego. Ale do rzeczy. Szef kazał zrobić nam po 100 bochenków - małych i dużych. Jako, że pracuje tam najdłużej, to miałem zrobić ogromny, niewymiarowy bochenek 2 metry długości i 50 cm szerokości z czymś specjalnym.
Długo zastanawiałem się nad tym, co wyjątkowego zrobić. Kiedy opracowywałem recepturę na chleb podsłuchałem rozmowę szefostwa, że muszą zwolnić sporą część kadry (w tym mnie) za chęci podwyżek. W nasze miejsce mięli pojawić się obcokrajowcy za grosze. Wtedy wpadłem na pomysł.
Codziennie rano ładowałem srakę do miski i mroziłem ją w lodówce. Specjalnie jadłem puszkę kukurydzy dla urozmaicenia struktury. Po kilkunastu dniach zabrałem nawóz do piekarni i do rozmrożonej sraciatelli dodałem cynamon, cukier puder i trochę ejakulatu od buhaja. Dołożyłem też mus malinowy. Tutaj muszę się zatrzymać i pochylić w wyrazach uznania dla samców rozpłodowych. Z ich iście olbrzymich jajec wyplywa za jednym razem tyle ejakulatu ile glutów z mojego nosa przy przeziębieniu podczas tygodnia.
Przygotowana sraciatella leżała w kilku dużych garnkach. Jedna z praktykantek zapytała:
-Co to?
- Masa do smakowego bochenka na Dni chleba. Ale wyszła gówniana.
- Daj spróbować! - krzyknęła i zanim zdążyłem coś powiedzieć nabrała sraciatelli na opuszek palca i wyssała całe gówno zmieszane z pozostałymi ingredientami.
- Mmmmmmm - mruczała z zachwytu, ciumkajac ochoczo moje gówno i ejakulat buhaja z dodatkami. Na jej zębach widać było resztki kału. Koprofagi baraszkowały w jej jamie ustnej.
- Serio ci smakuje? - odparłem niepewnie.
- Tylko nie mów, że tego nie próbowałeś.
Zacząłem ja przekonywać, że próbowałem mnóstwo razy i jestem zadowolony z receptury.
Nadszedł dzień Dni Chleba i szefostwo pomogło nam wszystko spakować i udaliśmy się do muzeum. W błyskawicznym tempie chlebek stał się hitem. Starosta, prezydent, ludzie, sejmiku, politycy jedli chleb z gównem i przekrzykiwali się:
- DAJ DLA MNJE CHLEBKA BOŻEGO Z MUSEM JEGO! - krzyczał starosta.
- ALE CUD MIÓD MALINY! - dodał prezydent.
- WIDZITA SZEFIE, POPRZEDNI PIEKORZ TAKIE GÓWNIAE ZAKALCE ROBIOŁ - powiedział jeden z uczestników wydarzenia.
Chleb rozszedł się w mgnieniu oka, a ludzie zaczęli skandować:
- DAJCIE WINCYJ, DAJTA WINCYJ!
Szef spojrzał na mnie rozradowany, a mnie złapała sraczka że stresu. Padło pytanie, ile zajmie mi robienie musu. Powiedziałem, że na szybko może być kiepski, bo pominąłem kukurydzę w jadłospisie i ogólnie nie mam zmrożonej sraciatelli. Nie docierało to do niego, więc zmieszałem wszystkie składniki. Poszedłem do naszego samochodu dostawczego, żeby nasrać do miski (nie miałem też ejakulatu buhaja). Nagle drzwi z samochodu się otworzyły, a przed nim stał prezydent miasta Białegostoku z żoną i dziećmi, a ja trzepałem kitę do opakowania po dużej śmietanie, a z rowa wisiało mi gówno nad miską.
Nie wiem dlaczego ale sięgnąłem ręką po stolec. Był dość długi i wystawał mi z dloni. U dzieci prezydenta widzialem resztki sraciatelli na policzkach i brodzie. Tak straciłem pracę.