Komary
Wyświetlenia: 1000 / 0 | Seria: Zwyczajne | Dodano przez:anon
Anon lat 16.
Erupcja hormonów, kaskady testosteronu tłoczone do komórek.
Ludzie ładują go dla przyrostu tkanki mięśniowej, ty mięśni nie masz niemal wcale, za to u ciebie objawia się to masą pryszczy w postaci wulkanów, włosami na jajach sztywnymi jak sierść dzika i brodą jakbyś chuj wie ile trenował crossfit.
Można niby się golić, ale ostrze maszynki kosi razem z włosami grupy wulkanów i masz przed lustrem spełnienie przepowiedni z 2012 r. czyli konkretny rozpierdol na ryju. Szczecina z dzika na mosznie golona odrasta jak pojebana, przez co czochrasz się po torbie co kilkanaście skoków wskazówki sekundowej. Wszyscy w klasie mają Ciebie za jebanego zboka, na zbliżenie z jakąś nawet brzydką koleżanką nie masz szans, chyba że bliskość to kop w krocze.
Szanse na ruchanko bliskie zero.
tensmutnyzapłakanyryj.jpg
Wzwody masz silne, czasem do omdlenia. Większość czasu myślisz o tym, jak tu gdzieś wścibić pałąka i nie tłuc go po łbie dzień i noc.
Motzno podoba Ci się Wiktoria, szkolna ekolożka, a może ekoloszka. Zamiłowana w przyrodzie, jakby z boku szkolnego życia, dokarmiająca ptaszki i kotki, walcząca z mięsożercami, podejrzewana o spalenie lokalnej rzeźni. Taki trochę szkolny wyrzutek jak ty. Mieszka niedaleko, czasem ją widujesz, jak z wielkim zielonym plecakiem zapierdala do lasu. Ubrana niekoniecznie, przyduże ciuchy, pewnie z jakiejś kurwa eko dzianiny, że możesz w razie czego ściągnąć z siebie i nakarmić w lesie jakąś łanię. Czy coś. Nieważne.
Mimo wszystko ta dziewczyna ma coś w sobie. Chciałbyś zagadać, ale jak już mijasz, to cała odwaga spierdala jak ostatni autobus.
Dochodzisz do wniosku, że musisz ją jakoś sobą zainteresować. Zaczynasz nosić koszulkę WWF z małą pandą, na brodzie przyjebałeś kilka kolorowych paciorków, przed szkołą w domu wpierdalasz dwa pęta kiełbasy, bo potem tylko sałata i sałata. Żeby się jakoś jeszcze uwiarygodnić przygarniasz jeża, który pałętał się na trawniku przed blokiem. Jeden dzień kukasz z jeżem pod blokiem licząc, że Wiktoria zauważy i zaczepi. Nic z tego. Musisz zawinąć jeża na chatę, żeby nie spierdolił. Podziabny kolcami jak skurwysyn oczywiście. Teraz już wiesz, co miała na myśli ta piskliwa dziewczynka z Domowego Przedszkola, co w piosence pytała ".. dokąd tupta nocą jeż?". Naprawdę chuj go raczy wiedzieć, ale tupta jebany jak w "Deszczowej piosence", tylko jak jeż i bez parasola. Drugiego dnia, wynoszę go w spawalniczych rękawicach i butem określam jego rewir, po którym może się poruszać.
Idzie Ona. Wiktoria. Włosy falują w odwrotnym rytmie niż nazbyt luźna koszula w kwiaty, delikatnie podkreślająca całkiem spore cycuchy. Brązowa spódnica opina jej delikatny brzuszek, który jest całkiem sexi. Taka płodna Matka Natura. Trochę się podjarałem.
-O jaki słodki jeżyk! - pisnęła jak mucha zwabiona wonnym lepem.
-To Erinaceidae, ssak z grupy łożyskowych. Prowadzi głównie nocny tryb życia, potrafi zjeść nawet 200gr owadów w ciągu takiej nocy. Tylko może się zatruć robakami zatrutymi pestycydami. Wspaniałe stworzenia, a ten okaz jest wyjątkowy.
Przygotowana garstka wiedzy z Wikipedii i już moja ekoloszka ma maślane oczka.
-Anon, ja widzę że Ty kochasz przyrodę! Chodź szybko ze mną! Muszę Ci coś pokazać!
Nie zdążyłem odpowiedzieć, jak już chwyciła mnie za rękę i pociagnęła w stronę swojego domu. W odpowiedzi dostała tylko jęknięcie z wywrotem gałek ocznych, bo samo dotknięcie kobiecej dłoni spowodowało wytrysk nasienia. Dobrze, że do worka foliowego z kołnierzem na penis, wszytego w nogawkę spodni. Odkąd raz doszedłem na lekcji od czochrania szczeciny na jajach i miałem na spodniach plamę wielkości Eurazji na mapie, tak postanowiłem się zabezpieczyć przed niekontrolowaną ejakulacją. Potrzeba matką wynalazku.
Tak więc idziemy do domu mojej wymarzonej, oczywiście z jeżem.
Drzwi do mieszkania zbite z desek, takich nielakierowanych, żywe drzewo. Eko, bo lakier nie jest eko. Chuj, że te trzeba będzie zaraz wymienić, a deski nie rosną na drzewie, a trzeba je ściąć. Nieważne. Już od przedpokoju masz wrażenie, że jesteś w ogrodzie botanicznym, albo jakimś narodowym parku. Dywan z trawnika, na ścianach konary, na których zbiera się ptactwo i ogląda, kto to w gości zawitał. Z dziury w starym pawlaczu łeb wysunęła zbudzona sowa. No ja kurwa rozumiem poka sowę, ale to jest zbyt dosłowna interpretacja.
Tabun psów i kotów szczeka i miauczy na przemian. Witają się ze swoją panią, a ta odwzajemnia przywitanie z każdym z osobna. Po imieniu. Na przywitanie z salonu syczy pyton tygrysi i z tuzin mniejszych węży i wężyków. W akwariach rytmicznie cykają najrozmaitsze owady. Do tego chomiki, szynszyle, myszoskoczki. No kurwa arka Noego, tylko nie ta śpiewająca.
Idę w głąb przedpokoju. Chyba nie muszę ściągać butów na trawniku?
Wchodzę do pokoju mojej Miss Nejczer. Trzeba chyba bardzo kochać przyrodę, żeby wpierdolić sobie do pokoju pień, będący willą terminów, do tego mrowisko po przeciwległej stronie. Robi mi się słabo, a do tego nie mogę utrzymać tego jebanego jeża, jak ojciec gówniaka w Mc Donaldzie. Pocę się walcząc z napalonym na robale jeżem, z drugiej strony odkrywam chyba w sobie jakąś fobię przed tym robactwem. Czuję się bardzo niepewnie, chciałbym stąd już spierdalać, ale sztywniejące prącie stanowi teraz ośrodek podejmowania decyzji.
Wiktoria siada na łóżku z palet i klepiąc ręką w jakąś eko narzutę zaprasza mnie, żebym też usiadł.
Siadam ostrożnie, bo mam wątpliwości czy to łóżko aby na pewno jest martwe.
-Anon, jak Ci się podoba moje eko królestwo?
-W sumie spoko, oddaje Twoją wielką pasję, skoro zapachy Ci nie przeszkadzają.
A trzeba przyznać, że jebie tam u niej okrutnie. Okna pozamykane, żeby pupile nie pospierdalali.
-Ale nie widziałeś jeszcze wszystkich zwierzątek w tym domu.
Wiktoria uśmiecha się zalotnie i zadziera swoją brązową spódnicę.
Co ona tam kurwa trzyma, jenota, szopa, królika? A może swoją pusię traktuje jako pupila, albo jakaś gra słów, żart, metafora. No nie wiem.
Firlutny uśmieszek nie schodzi jej z twarzy i zaczyna ściągać majteczki i... tutaj wyjaśnia się tajemnica jej początkowo seksownego brzuszka, który się okazał wielką kępą łoniaków, która uwolniona od nacisku elastycznej gumy z majtek pęcznieje jak drożdżowe ciasto. Rośnie na kształt jakiegoś drzewa, takie kurwa bonzai z łoniaczy. Żeby było gorzej, to to drzewko rusza się nie tylko siłą powstawania sprasowanych majtami włosów.
-Widzisz Anonku te piękne Pthirus pubis i Sarcoptes scabiei? Cudowne prawda? Moje łono ich domem, jak pierwotna matka Gaja.
Odchyla się powoli opadając na plecy i jak sobie dobrze znaną mantrę powtarza- Wejdź Anon we mnie i nacieraj swoim taranem w moje wrota życia, a rozlej swój życiodajny nektar na moje życiodajne drzewo i nakarm moje spragnione dzieci.
Jeszcze nie wiedziałem, że te piękne łacińskie nazwy to wyszukane określenia wszy łonowej i świerzbowca. Ja do tego całego zwierzyńca dołożyłem jeszcze solidnego pawia, choć może już gdzieś mieszka w tym chorym rezerwacie. Trzymany ostatkiem sił jeż uwolnił się z uścisku i dostał istnego pierdolca na widok tylu frykasów na łonie psychicznie chorej dziewczyny. Siedział na niej jak na czereśni i zajadał te łacińskie przysmaki ze szwedzkiego łona, sprawiając wyraźną przyjemność właścicielce. Mój pyton zamienił się w pospolitego zaskrońca, skurzczył się na tyle, że wysunął się z worka w nogawce i schował przestraszony między jajami. Zaczynam powoli wstawać, żeby opuścić te królestwo fauny i flory. W tym momencie Wiki chciała wpleść palce w moje włosy, bo idiotka chyba myślała, że ja podjechałem do tego czegoś językiem. Złapała jeża i wydarła się w niebogłosy, co było jej jedynym normalnym zachowaniem. Wszystkie zwierzaki zerwały się jak na alarm, jak na okrzyk jebanego Tarzana. To był ten moment, kiedy trzeba było spierdalać. Cały ten zwierzyniec rzucił się na na mnie, gdy cisnąłem na pełnej przez przedpokój. Darowałem sobie naciskanie klamki z kory, tylko wypadłem na klatówę razem z drzwiami. Spierdalałem tak, że Usain Bolt wąchałby jedynie palone podeszwy. Cały czas machałem rękami, czułem się jakby mnie oblazło całe ścierwo z tej eko chałupy. Wpadłem do domu, zabrałem młodszego brata i zawartość szafki w której Madka trzyma chemię gospodarczą. Pobiegliśmy do garażu, chociaż w sumie to ja biegłem, a młodszy braciak spędził ten czas w powietrzu dyndając uczepiony do mojej ręki.
Do Karchera ojca zalałem wszystko co w etykiecie miało opis "bakteriobójczy" nie bacząc na przymiotnik "żrący" czy "toksyczny". Stanąłem przed garażem ubrany jedynie w slipy, okulary używane przy koszeniu trawnika i słomiany kapelusz, a młodszy gówniak płacząc i krzycząc zaczyna myć mnie pod ciśnieniem, uwalniając od uczucia obecności na skórze całej gamy insektów. Nie uwolniło to jednak od bólu palonej skóry i częściowego paraliżu dróg oddechowych. Zemdlałem.
Obudziłem się w szpitalu. Łzy matki delikatnie koiły popaloną twarz. Okazało się, że Domestos świetnie zamyka mieszki włosowe i temat zarostu mam z głowy, tak jak gładkość policzków, które niewidomemu pod palcami mogły sugerować, że ma przyjemność z pniem kilkusetletniego dębu.
Poleżałem kilka tygodni w jakiejś pianie i ze specjalnie wyprofilowaną maską wpisano do domu. Cały testosteron skumulował się w nienawiści do świata zwierząt dużych i małych i tych kurwa jebanych ekologów. Nie rozstawalem się z Raidem w aerozolu, do którego na AliExpress kupiłem piękną skórzaną kaburę. Traktowałem nim każdego zwierzaka jaki zbliżył się na tyle, by przywołać traumatyczne przeżycia.
Całymi dniami i nocami, zamknięty w swojej piwnicy studiowałem anatomię, zwyczaje, słabe punkty najróżniejszych stworzeń, żeby możliwie skutecznie je zapierdolić.
Prawdziwe studia, nie jakaś kurwa socjologia czy administracja i zarządzanie. Wieczorami wynurzałem się z piewni na zajęcia praktyczne. Do mojej maski dołączył kostium z bezdomnych psów, kotów, pas z z podstępnie zwabionego i zajebanego gołymi rękami lisa. Nakolanniki z żółwich skorup, które opróżniłem z lokatorów sprężonym powietrzem. Do tego bat ukręcony ze szczurzych ogonów. AntyAnimal z krwi i kości. W moich żyłach płynęło czyste DDT.
Nasza rodzinna działka była wolna od wszelkiego robactwa, komary spierdalały na mój widok. Krety chyba znały już nawet tempo moich kroków, bo czułem jak pod ziemią zabijają się o siebie w panice.
Sąsiedzi pytali rodziców, jak osiągają takie wyniki w uwalnianiu się od robactwa i szkodników i tak zacząłem świadczyć usługi. W masce, pod osłoną nocy zacząłem rozwiązywać prawdziwe ludzkie problemy, kasując coraz większy kwit. Robiłem to z powołania, a więc ciężko nie pracowałem. Kasa na sprzęt, technologicznie byłem zaawansowany jak jebany Bruce Wayne. W niedługim czasie byłem najlepszy w te klocki w regionie. Zlecenia od firm i organów publicznych. Wiodłem spokojne życie AntyAnimala, oddalając myśli o genezie mojego przeobrażenia. Do czasu, aż w telewizji zobaczyłem przykutą do drzewa tę kurwę Wiktorię, z jej kochankiem jeżem, o którym dobrze wiedziałem, że to nie miłość, a czysto symbiotyczny charakter znajomości.
Ta głupia dziwka broniła larwy chrabąszcza majowego, ewidentnego szkodnika drzew, którego chciała chyba zaprosić do swojego drzewka. Krzyczy reporterowi, że prędzej zginie jak da zabić te biedne stworzonka. To zginiesz kurwo, bo już na pakę ładuję Delan 700WG, Ventop 350SC, Discus 500WG, Rubigan 12EC
Miedzian Extra 350SC, Cuproflow 375SC, Champion 50WP,
Ardent 500SC, Merpan 50WG.
Wybiję do ostatniego, a z tego kolczatego dewianta zrobię sobie nałokietniki. Wymienię tylko opony na lane, bo z reguły rozjeżdżam te kolczaste kurwy, nawet ryzykując mandat za przerwanie podwójnej ciągłej, ale albo na pace chemia, albo 2 komplety zapasowych kół.
Jeż oponę przebija bez problemu. On to nawet lubi, choć może nie tak jak wszę łonową i świerzbowca.