Card image cap

Front wschodni

Wyświetlenia: 1364 / 0 | Seria: Zwyczajne | Dodano przez:anon

Pod koniec listopada 1942 roku ponad ćwierć miliona żołnierzy państw Osi pod Stalingradem zostało odciętych od źródeł zaopatrzenia w wyniku radzieckiej operacji Uran. Rozpoczęła się sroga, rosyjska zima, która zebrała przerażające żniwo. Jednak niewielu dziś wie, że to nie głód i zimno były najgorsze w całej sytuacji.

Nazywam się Franz Gliedmann, szeregowiec z poboru, Szósta Armia Wehrmachtu. Jak większość moich kolegów z drużyny, nigdy nie chciałem walczyć. Ojciec przed wojną miał własny warsztat, naprawialiśmy motocykle. Po jego ciężkiej chorobie i śmierci chciałem kontynuować to, co zaczął, lecz wojna przerwała moje plany. Byłem człowiekiem wrażliwym, jednak w wojsku musisz prędzej czy później stać się twardym skurwysynem lub zginąć. Widziałem straszne rzeczy, robiłem jeszcze gorsze, ale tego jednego dnia pod Stalingradem nie zapomnę nigdy.

Poranek, 10 stycznia 1943. Głód, chłód i noworoczne fajerwerki z Katiuszy były już dla mnie czymś powszednim. Jak udało mi się dowiedzieć, najjaśniejszy Führer – owczarek jebał jego aryjską mać – odmówił kapitulacji, którą na przyzwoitych warunkach zaproponowano nam dwa dni wcześniej. Z nadzieją na możliwie komfortową śmierć zaplanowałem samobójstwo na wieczór tego dnia.

– Przemyciłem ci trochę koniny. Jedz, musisz jakoś wyglądać jak wrócimy do domu i pójdziemy na potańcówkę z pięknymi dziewczynami – odezwał się niski, niegdyś gruby żołnierz, po czym roześmiał się rubasznie. Starszy szeregowy Adolf „Adi” Blum, nasza drużynowa pogodna dusza. Mimo, że czasem irytował przesadnym optymizmem, lubiłem go chyba najbardziej z naszej zbieraniny. W zasadzie nic nie wiedziałem o jego życiu przed wojskiem poza tym, że nie raczej nie zostawił w Niemczech rodziny ani nikogo bliskiego.
– Dzięki, tobie bardziej się przyda – odparłem.
– Brzmisz jakbyś miał wyzionąć ducha, Franz – zaśmiał się Adi. O niczym nie wiedział. Uśmiechnąłem się krzywo, wstałem i poszedłem przespacerować się po obozie.

Żołnierzy dzieliliśmy na trzy kategorie. Ludzi z pierwszej kategorii nazywaliśmy „młodzikami”. Utrata tłuszczu wskutek niedożywienia powodowała wyraźne odmłodzenie wyglądu. Żołnierze tej kategorii byli jeszcze stosunkowo zdrowi i zdolni do walki oraz normalnego funkcjonowania. Idąc po obozie szacowałem, że młodzicy stanowili nieco ponad połowę żołnierzy naszego plutonu. Drugą kategorię stanowiły „trupy”. Ich skóra była blada, a paznokcie szponowate. Na twarzy, w okolicach powiek i na stopach pojawiała się opuchlizna. Żołnierze z kategorii trupów byli apatyczni, ospali, lecz na widok jedzenia stawali się agresywni. Na ich twarzach malowała się głęboka, martwa pustka. Ostatnią kategorią, do której mógłbym zaliczyć co dziesiątego żołnierza, były „grubasy”. Było to w zasadzie ostatnie stadium trupa, któremu opuchlizna pojawiała się już na całym ciele. Grubasom pozostawało zwykle kilka dni życia. Odchodzili prawie niedostrzegalnie, jak gdyby ze starości, mimo że często nie mieli więcej niż dwadzieścia lat.

Spacerując i oglądając twarze towarzyszy dokładniej niż zwykle, z myślą, że widzę je po raz ostatni, natrafiłem na niecodzienny widok w naszym nędznym piekle. Oto kilku młodzików stało przed człowiekiem, który z walizki wyciągał przenośny projektor. Jegomość był ubrany w niemiecki mundur, jednak w jego głosie słychać było wschodniosłowiański akcent.
– …pozwolą państwo, że się przedstawię. Jurij Owsienko, dobry człowiek, głosiciel prawdy. Proszę nie strzelać, my na Ukrainie nienawidzimy ruskich tak samo jak wy, bracia. Chcę wam jednak otworzyć oczy, abyście zobaczyli ścieżkę, którą należy podążać .
Po tych słowach Owsienko włączył projektor, rzucając obraz na ścianę pobliskiego namiotu.

Film przedstawiał około dwadzieścioro dzieci, ubranych w jednakowe mundurki, a przed nimi kilku uzbrojonych funkcjonariuszy SS. Każde dziecko trzymało instrument i na komendę SS-mana orkiestra zaczęła grać. Dzieci w większości miały przerażone twarze, kilkoro płakało. Po około minucie makabrycznego koncertu oficer wydał komendę pozostałym SS-manom.

Rozejrzałem się wokoło. Twarze żołnierzy wykrzywiły się w grymasie bólu, gdy na prowizorycznym ekranie dzieci padały od kul karabinów. Zauważyłem, że po mojej lewej stał Adi. Płakał.
– Te żydowskie dzieci to tylko ułamek tego, co dzieje się w nazistowskich obozach koncentracyjnych – przerwał bolesną ciszę Owsienko. – Wiem, że walczycie tutaj wierząc, że działacie w słusznej sprawie. Wiem, że nie mieliście pojęcia o istnieniu tych przerażających fabryk śmierci. Nie proszę was o dezercję. Bolszewicy dopuszczają się zbrodni, przy których to, co wam pokazałem to łagodne traktowanie. Trzecia Rzesza to kraj, który zasługuje na najlepszych ludzi. Niestety, część wysoko postawionych działaczy partyjnych potajemnie dopuszcza się straszliwych okrucieństw, o których nie ma pojęcia nawet sam Führer.
– Ale co my możemy? – zapytał żołnierz. Szeregowy Hans Klotz, trzymał się razem ze mną i Adim, dobry kompan. Zostawił w domu żonę i sześciomiesięczne dziecko.
– Istnieje grupa ludzi, którym również nie podobają się poczyniania niektórych osób w NSDAP. Dysponujemy pewnymi kontaktami, które mogą umożliwić nam wyeliminowanie osób kluczowych dla zbrodniczego procederu, jednak potrzebujemy więcej środków. Wiem, brakuje wam jedzenia i podstawowych środków do życia, jednak macie coś, co tutaj nie jest wiele warte – wyjaśnił Owsienko, wyciągając z walizki metalową puszkę po żywności z podłużną dziurką u góry. Żołnierze popatrzyli po sobie porozumiewawczo, po czym jeden z nich wyciągnął z buta plik banknotów i wrzucił go do puszki. Pozostali podążyli jego śladem. Z niepewnością patrzyłem, jak Adi i Klotz oddają swoje oszczędności Ukraińcowi. Byłem nieufny, jednak gdy nawet dowódca drużyny, kapral Kammschotz, wyciągnął z majtek zapas reichsmarek, złamałem się i oddałem Owsience część swoich oszczędności. Po zebraniu pieniędzy, Jurij Owsienko spakował puszkę i projektor do swojej walizki i oddalił się w stronę lasu.

Całe zdarzenie wstrząsnęło mną do głębi. Przez całe popołudnie próbowałem oddalić od siebie myśli o okrutnych zbrodniach, jednak bezskutecznie. Włóczyłem się tu i ówdzie, coraz mocniej wyczekując wieczora. Na skończenie z sobą wybrałem noc, gdyż przez dzień zostałbym zauważony i powstrzymany. Nie dlatego, że chcę się zabić, w końcu to jeden mniej do podziału żarcia (i pewnie dodatkowe źródło tegoż), ale dlatego, że zmarnowałbym cenną amunicję. Na wieszanie brakowało mi odwagi: źle wymierzysz linę i zamiast złamać kark, będziesz się dusił. Podcięcie sobie żył jest zbyt powolne. Poza tym, chciałem zginąć jak żołnierz: od kuli karabinu.

W końcu zaszło słońce. Dotkliwy mróz dnia zmienił się w zamarznięte piekło wieczora, a lekki wiatr czynił chłód jeszcze dotkliwszym. Załadowałem dwa naboje do swojego K98k, na wszelki wypadek. Odszedłem na skraj obozu i popatrzyłem na niego po raz ostatni. To piekło przez ostatnie miesiące było dla mnie również domem. Towarzysze broni byli moją, nie zawsze idealną, rodziną. Przeżegnałem się i, odwróciwszy plecami do obozu, wszedłem do lasu.

Szedłem na oślep, szybkim krokiem. Drzewa mijały mnie jak wspomnienia z kończącego się życia. Mimo mrozu, czułem nienaturalne ciepło, rozgrzewające mnie od środka. Zacząłem biec. Myślałem tylko o wolności i końcu cierpienia. Zamknąłem oczy i zatrzymałem się. Włożyłem karabin do ust. Otworzyłem oczy i spojrzałem w górę na piękne, ośnieżone korony drzew. Nie było czasu na wahanie. Nacisnąłem spust.

Niewypał.

– To jeszcze nie czas, Franz – powiedział znajomy głos zza moich pleców. Odwróciłem się. Przede mną stał znajomy Ukrainiec, mierząc z pepeszy do związanego człowieka z workiem na głowie.
– Dziękuję za sfinansowanie mojej następnej orkiestry. Mam nadzieję, że twój przyjaciel potrafi grać na tubie – kontynuował Jurij, odsłaniając ukrytą pod workiem twarz zakneblowanego Adiego. Widząc przerażone oczy przyjaciela, zorientowałem się, co tutaj się dzieje.
– Owsienko, ty skurwysynu – wycedziłem przez zęby. Wtem doszedł do nas jakiś szelest gałęzi za plecami Owsienki. Ten, zdezorientowany, odwrócił na moment głowę. Zamachnąłem się, próbując uderzyć go kolbą karabinu w potylicę, jednak Jurij złapał ją w locie.
– Ty kurwa gnoju! – krzyknął Owsienko, po czym coś uderzyło mnie z tyłu głowy i straciłem przytomność.
Card image cap



Top tygodnia
Wysyłanie...