S01E03 Wakacje
Wyświetlenia: 1108 / 0 | Seria: Czterej jeźdźcy apokalipsy | Dodano przez:anon
No na początku to był ogólnie chaos i nic poza tym, ale przenieśmy się szybko kilkadziesiąt tysięcy albo milionów (zależy kogo pytasz) lat do przodu. Mamy czerwiec i mniej więcej wtedy zaczynam wam opisywać nasze przygody w szkole im... KURWA NAWET NIE PAMIĘTAM CZYJEGO IMIENIA BYŁO TO LICEUM, mniejsza o to. Niestety nie byliśmy na zakończeniu roku i nie wiemy jak szkoła zareagowała na zniknięcie dyrektora, a szkoda bo byłem ciekawy do jakich wniosków dojdą, kiedy dodadzą do równania zaginioną sekretarkę. No nic. W każdym razie mieliśmy z braćmi niemałą rozterkę odnośnie miejsca w które się wybierzemy. Wypadałoby w końcu wypocząć po tym ciężkim roku szkolnym, nie? Po długich kłótniach i bijatykach, podczas których Śmierć stracił trzy zęby, a Głód lewe jądro, doszliśmy do porozumienia i rozpisaliśmy sobie wszystkie propozycje i zdecydowaliśmy, że wybierzemy się we wszystkie zaproponowane miejsca. Pozostawało tylko ustalić kolejność, a to dało nam kolejny powód do awantur i kłótni, przez które tym razem to ja stałem się najbardziej poszkodowanym i z nowopowstałą blizną na policzku kazałem im zamknąć mordy, grożąc zarażeniem całej trójki rakiem mózgu. Nawet nie wiem czy potrafiłbym to zrobić, jednak te ameby umysłowe również tego nie wiedziały i w ten oto sposób, opracowanie planu naszej podróży spoczęło na moich barkach.
Pierwszy na liście był Czarnobyl. Dałem go na pierwszego bo w sumie najbliżej i tak naprawdę najtaniej. Byłoby trochę słabo jakbyśmy przejebali cały hajs na pierwszym wyjeździe, nie?
Pakowanie nie zajęło nam zbyt dużo czasu, ot dwie ołowiane skrzynki z naszymi ciuchami i dwie siaty żarcia z Biedry na drogę. Oczywiście Głód wziął własny prowiant, który składał się z kilkunastu skrzyń burgerów i kebabów, które pozamawiał sobie bezpośrednio do miast i wsi, które mieliśmy mijać po drodze, dzięki czemu co kilkadziesiąt kilometrów odbierał sobie po jednej takiej paczuszce i był wręcz przeszczęśliwy. Spryciula.
Droga minęła nam ogólnie w raczej miłej atmosferze, ale to głównie przez to, że Śmierć uparł się jechać na swoim harleyu, którym wpierdolił się w drzewo w połowie trasy, dzięki czemu nie musieliśmy słuchać jego pierdolenia. Musiał potem dzwonić do Nieba, podszywając się pod św. Jana, żeby dali mu pozwolenie na nawiązanie kontaktu z pogańskimi Bogami i wynajął Hermesa, żeby go do nas dostarczył. Zabulił za to tyle hajsu, że zostało mu może z dwie dychy w portfelu. No ale jebać Śmierć, wróćmy do Czarnobyla.
Zajechaliśmy gdzieś pod wieczór, minęliśmy parę bramek kontrolnych, o dziwo nikt nie robił problemów, jednak wszyscy przestrzegali nas, żebyśmy zawrócili i spierdalali stąd póki jeszcze możemy. Oczywiście wyśmialiśmy ich bo nie po to zapierdalamy taki kawał drogi, dusząc się z gorąca w pierdolonej multipli, żeby teraz się poddać jak ostatnie pizdy. Byliśmy zbyt ciekawi jak to wszystko wygląda i czy spotkamy jakieś zmutowane zwierzaczki albo zombie.
Samo miasto sprawiało przygnębiające wrażenie. Opustoszałe osiedla, pełne szarych blokowisk na których nie widać było żywej duszy.
- Gdzie są kurwa zombie? – wydarł się zawiedziony Wojna. – Na planie pisało, że będą zombie.
- Kurwa zjebie to ulotka „Reaktora Strachu” XDDD. – myślałem, że padnę ze śmiechu.
- Cooo?
- Tego chujowego horro... O KURWA PATRZ, ZOMBIE! – prawie zesrałem się z podniecenia, kiedy po drugiej stronie ulicy dostrzegliśmy ludzką sylwetkę.
- I co kurwa? Mówiłem, że będą! – uradował się Wojna i ruszył na monstrum ze swoim mieczem, który zajmował nam pół jebanego bagażnika.
Zombiak jeszcze nas nie zauważył, za to my mieliśmy doskonały widok na niego i mogliśmy podziwiać jego ohydne cielsko w pełnej okazałości. Był cały zielony, miał brodę do kolan i poruszał się w typowo nieumarłym stylu, obijając się o wszystko po drodze i regularnie przewracając co kilka kroków. W dłoni ściskał coś co wyglądało na kawałek szkła.
Wojna, jak to on – nie pierdolił się w tańcu i jednym płynnym cięciem przepołowił skurwiela w pionie.
- Nie powinniśmy przypadkiem zaczekać na Śmierć? – zasugerował Głód.
- Eeee tam, co się będziemy nudzić, poszukajmy ich więcej! – radośnie wrzasnął Wojna i ruszył na poszukiwanie kolejnych nieumarłych truposzy.
Ja, jako, że już trochę zgłodniałem poprosiłem Głód o jakieś żarcie i razem siedliśmy na jakimś murku, nasłuchując triumfalnych okrzyków Wojny, który najwyraźniej znalazł sobie kolejne chodzące manekiny treningowe. Wtedy to pojawił się Śmierć.
- Kurwa co was, pojebało? Mieliśmy do Czarnobyla jechać. – wrzasnął na powitanie odliczając hajs dla Hermesa.
Spojrzeliśmy na siebie z Głodem i skierowaliśmy wzrok na Wojnę, który patroszył kolejne zombiaki po drugiej stronie ulicy.
- Czekaaaj... Czyli, że gdzie jesteśmy teraz...? – spytałem niepewnie.
I w ten oto sposób zakończyła się nasza przygoda w Sosnowcu, który obrzydził nam całkowicie polowanie na zombiaki. Tylko Wojna był szczęśliwy, bo wreszcie miał okazję poszlachtować mieczem coś innego niż tablice korkowe i wypchane kukły. W każdym razie zgodnie stwierdziliśmy, że jebać Czarnobyl, lecimy do następnego punktu naszej wycieczki, którym miał być Meksyk.
Ale wtedy zaczęły się problemy. Przede wszystkim zaczęliśmy się zastanawiać czy nasza multipla poradzi sobie z pokonaniem Atlantyku, a po drugie, według naszych wyliczeń, hajs jaki poszedłby na paliwo w jedną stronę równał się wszystkim naszym oszczędnościom.
- Kurwa, panowie to się chyba nie uda. – stwierdził błyskotliwie Wojna. – Co robimy?
- Pomyślmy kto mógłby nas przeprawić do Ameryki za mniejszą cenę...
- O nie nie. – oburzył się Śmierć. – Pierdolę Hermesa i jego „super szybkie usługi transportowe”. Jebaniec potrącił mi podwójną stawkę tylko dlatego, że po drodze musiałem się odlać.
- Chodziło mi bardziej o jakiś stricte morski transport. Ktoś się tym jeszcze zajmuje?
- Posejdon przestał się w to bawić parę wieków temu. Przestało mu się to opłacać i zajął się syrenimi burdelami. – odparłem zaspany.
- Syrenie burdele? – zainteresował się nagle Głód. – Eeeej to brzmi naprawdę fajnie.
- Możemy w którymś się po drodze zatrzymać, miałem gdzieś tu mapę z zaznaczonymi najtańszymi miejscówkami...
- A Lewiatan? – spytał nagle Śmierć.
- Wait, chcesz wyruchać potwora morskiego? – przeraził się Wojna.
- Ja pierdolę. Gość zajmował się kiedyś podwodnym transportem. Może on mógłby nas, wiecie, zabrać.
- Hm. Nawet niegłupie. Ale jak chcesz się z nim skontaktować?
- Chuj wie. Biblia nic o tym nie mówi?
- Nie mam pojęcia, nie czytałem. Ale skoro mówimy o morskich stworach, może od razu wynajmiemy sobie Cthulhu? Z nim akurat nie powinno być problemu, wystarczy jebnąć parę wersetów z Necronomiconu i zaraz cholera wylezie.
- Wiecie co, pierdolę to, pojedźmy najpierw do Watykanu, jest bliżej. Potem pomyślimy. – zaproponował Głód. Przystaliśmy na tą propozycję bo byliśmy zbyt zmęczeni na dalsze kłótnie.
Kiedy wreszcie dojechaliśmy na miejsce, dochodziło południe. Mieliśmy małe obawy, bo cały czas mieliśmy na pieńku z Niebem, więc papież mógł mieć do naszej czwórki, cóż... lekkie uprzedzenia. Nie zraziliśmy się jednak i poszliśmy na audiencję, która odbywała się następnego dnia.
Tak się złożyło, że papież rozdawał akurat autografy, więc grzecznie ustawiliśmy się w kolejce czekając na swoją kolej. Po ośmiu godzinach wreszcie stanęliśmy przed głową kościoła katolickiego. Przywitaliśmy się grzecznie i podaliśmy mu egzemplarz Main Kampfu oprawiony w ludzką skórę, który wzięliśmy do podpisania.
- Dedykacja będzie dla...?
- Wojny, Śmierci, Głodu i Zarazy. – odparłem z uśmiechem.
- Chwila moment... – papież zmarszczył czoło. – To na was Bóg jest taki wkurwiony ostatnio?
- Ostatnio? Pff, próbuje nam dojebać już od paru dobrych wieków. – odpowiedział radośnie Śmierć.
- Nie, nie, parę dni temu wystawił nowy list gończy. Podwoił liczbę dusz.
Spojrzeliśmy na siebie z braćmi. To znaczyło...
- Spokojnie, nie zamierzam was wydać. – roześmiał się papież, błędnie interpretując nasze przerażone miny. – Ale w zamian musicie mi pomóc. Miałem zamiar dzisiaj dokonać jakiegoś fikuśnego cudu, tak wiecie, żeby się popisać przed ludźmi. Ale jest jeden problem. Jezusa gdzieś wcięło. Nie wiecie może...
- Halo? – rozległ się nagle znajomy hipisowski głos.
Odwróciliśmy się. Wojna stał z telefonem w łapie i wyciągnął go w naszą stronę.
- Dałem go na głośnik.
- Jezus? To ty? – wydarł się papież. – Gdzie ty do chuja jesteś, umawialiśmy się...
- Kurwa, papaj, szlaban od ojca dostałem.
- Za co niby?
- Dowiedział się, że poszedłem na wywiadówkę Jeźdźców przebrany za ich matkę.
Papież wcisnął czerwoną słuchawkę.
- Kurwa i co teraz? Już zapowiedziałem, że pokażę im jakiś cud, ja pierdolę, ja pierdolę, ja pie...
- Chwila chwila. – Głód włączył się do rozmowy. – Pamiętacie jak przedstawia nas Biblia? Święty Jan pisał o Wojnie, Śmierci, Głodzie, ale czwarty jeździec... – spojrzał wymownie na mnie. - ...był przedstawiany w kilku wersjach. Wiecie już o co mi chodzi?
- Nie. – odparliśmy zgodnie.
- Echhh, kurwa, papaj, ty też?
- Oj odpierdol się, nie czytałem. – oburzyła się głowa kościoła katolickiego.
Głód przewrócił oczami.
- Nasz kochany Zaraza był przedstawiany między innymi jako sam Mesjasz, pomagający nam rozpierdolić świat, gdy nadejdzie jego koniec. Już jarzycie? Możemy go wykorzystać zamiast Jezusa, nikt się nie skapnie, bo to w końcu zgodne z Biblią.
- Eeeej ja tu jestem. – obruszyłem się. – Czyli nie mam nic do powiedzenia? Nie mam ochoty udawać żadnego Mesjasza, z moją mordą wezmą mnie co najwyżej za ofiarę wszystkich plag egipskich.
- Masz rację. – pokiwał głową papież. – Nie masz tu nic do powiedzenia.
Chuje wystroili mnie w jakąś dziwną jedwabną sukienkę, w której wyglądałem jakbym dzień wcześniej zmienił płeć i dali mi w łapę jakąś laskę, która podobno była jakąś relikwią czy coś tam. Potem wypchnęli mnie na balkon i tak oto stanąłem w ramię w ramię z papajem. Spojrzałem w dół i po pierwsze zesrałem się ze strachu, tak wysoko było, a po drugie przytłoczyła mnie liczba ludzi, którzy przyszli oglądać „Mesjasza swoich czasów”. Musiałem dobrze wypaść.
Papież zaczął pierdolić coś o tym jakim to zajebisty jest, że za jego kadencji Bóg po raz kolejny podesłał nam swojego syna itd. Ja się wyłączyłem totalnie i zacząłem rozmyślać o swoim Dark Soulsowym sejwie i o tym, że za wcześnie poleciałem do Anor Londo i teraz Ornstein i Smough mnie wyruchają w dupę bo na hita schodzę. Już opracowywałem w głowie możliwe rozwiązania, kiedy zorientowałem się, że coś jest nie tak. Odwróciłem się i moim oczom ukazał się przerażający widok.
W drzwiach balkonowych stał Wojna. W ręce trzymał swój iskrzący miecz.
- Wojna? Co ty tu...?
W tym momencie wykazałem się nadzwyczajnym refleksem, unikając gwałtownego cięcia.
- Co ty odpierdalasz?! Woj...
Wtedy zrozumiałem. Za plecami mojego brata dostrzegłem papieża rechoczącego z zachwytu. Maska spadła mu z twarzy i mogłem podziwiać jego zbrodnicze oblicze, którego już nawet nie próbował ukryć.
Kojtyła... Pożałujesz tej zdrady...
Zrozumiałem, że Wojna musiał zostać przez niego w jakiś sposób opętany, nic innego nie przychodziło mi do głowy. Zdradziecki amator kremówek zaczął poganiać mojego brata, żeby szybko ze mną skończył bo śpieszy się na kolejną audiencję. Uniknąłem zgrabnie kolejnego ciosu, zasłaniając się laską, która okazała się być zaskakująco wytrzymała i odepchnąłem przeciwnika na względnie bezpieczną odległość. Potrzebowałem chwili na przeanalizowanie jakichkolwiek możliwości ucieczki, albo zneutralizowania Wojny, bez zabijania go. Zresztą, kogo ja oszukuję, przecież on jest takim przechujem, że mógłbym mu co najwyżej siniaka nabić. Potrafiłem walczyć, ale on był prawdziwym mistrzem, z którym nie miałem absolutnie żadnych szans. A więc pozostała mi ucieczka. Jego umięśnione cielsko blokowało całkowicie drzwi, a za mną była tylko wielka przepaść. Kurwa kurwa kurwa.
Oparłem się plecami o barierkę i spojrzałem w dół. Dostrzegłem w dole Śmierć i Głód walczących z zastępami aniołów. Najwyraźniej radzili sobie niewiele lepiej ode mnie. Kolejny cios Wojny drasnął mój policzek, pozostawiając na nim kolejną, bolesną ranę. Nie miałem szans. Jedyne co mogłem zrobić to skakać. Ale nawet ja nie byłem w stanie przeżyć czegoś takiego.
Wspiąłem się na barierkę i po raz ostatni spojrzałem na złowieszczy uśmiech Warola, który już świętował zwycięstwo wciskając sobie do mordy kilka kremówek na raz.
- Jeszcze tego pożałujesz! – rzuciłem w powietrze i unikając kolejnego cięcia Wojny, skoczyłem w dół.
Było mi głupio, że wraz z braćmi daliśmy się wyruchać w tak głupi sposób i wstyd był chyba jedynym co czułem spadając. Ale wtedy poczułem jak coś mnie łapie za nogę i unosi do góry.
- Co do...? – wkurwiłem się, bo nie lubię takich filmowych zwrotów akcji. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, że moim wybawicielem jest nikt inny, tylko Hermes.
- Co ty tu robisz? – wydyszałem dyndając głową do dołu.
- Przyleciałem do Śmierci. Chuj zapłacił mi hajsem z monopoly. – odparł. – Ale zobaczyłem twój piękny lot i pomyślałem, że przyda ci się pomoc. Gdzie twój brat?
- Gdzieś tam. – wskazałem na dół, gdzie panował istny chaos. Wszystko płonęło i wybuchało, ale dwie walczące sylwetki wciąż były wyraźnie widoczne.
- Pierdolę to, przylecę kiedy indziej. – stwierdził przerażony Hermes.
- Pojebało Cię?! Wracaj tam natychmiast!
- Jeśli chcesz, mogę Cię tam zrzucić, ale nie mam zamiaru angażować się w wasz konflikt z Niebem. I tak mam u nich przejebane. Ale z góry mówię – nie masz szans, zginiesz jak tylko postawię Cię na ziemi. Wyglądasz jak siedem nieszczęść, co to w ogóle za sukienka? Zostałeś homo? – zaśmiał się ponuro. - Nieważne, ale chłopie, mówię serio – twoi bracia poradzą sobie bez ciebie.
- Zawracaj.
- Jak sobie chcesz.
Postawił mnie na placu św. Piotra, w jednym z niewielu miejsc, gdzie panował względny spokój.
- Należy się dwa tysiące dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć złotych. – oznajmił radośnie.
- Pierdol się. Mam ważniejsze rzeczy do roboty. – to mówiąc podniosłem do góry laskę, która oficjalnie stała się moją aktualną bronią. – Idę ratować swoich braci.
Ale to już historia na kolejnego posta. A póki co, miłych wakacji, życzę wam, żebyście bawili się lepiej od nas. A jeśli przypadkiem wpadniecie na Kojtyłę... Wiecie co robić...