Card image cap

S01E06 Prezent

Wyświetlenia: 937 / 0 | Seria: Czterej jeźdźcy apokalipsy | Dodano przez:anon

Jestem chyba jedyną osobą, która cieszy się na myśl o zakończeniu wakacji. Wszędzie tylko jęki, że ojoj znowu szkoła albo studia, jakie życie jest ciężkie itd. Może wynikać to z faktu, że jednak mam te 1950 lat (minus jeden dzień) i dużo większe zmartwienia na głowie, ale to taki szczegół. Nie mniej jednak rozpoczęcie roku szkolnego było dla mnie wybawieniem od tej przeraźliwej dwumiesięcznej nudy. Bo pomijając naszą gwałtownie przerwaną wycieczkę po Europie i incydent w burdelu, całe wakacje spędziłem przed ekranem telefonu, oglądając jak leci randomowe seriale, filmy i youtubowe dramy. Szampańska zabawa. A teraz przynajmniej miałem jakiś powód by ruszyć dupę i wstać z łóżka. Przy okazji z tego lenistwa niechcący zapuściłem brodę, która pomogła mi częściowo ukryć moją piękną facjatę i wreszcie mogłem względnie swobodnie poruszać się po szkolnych korytarzach. A więc można powiedzieć, że tak – cieszyłem się z powrotu do szkoły, mimo, że Wojna poważnie pokłócił się ze swoją loszką i wszystko wskazywało na to, że niedługo nasza obecność w tym miejscu stanie się całkowicie nieuzasadniona.
Na domiar złego zmieniła się prawie cała kadra, nowi nauczyciele zastąpili starych, którzy zdążyli się przyzwyczaić do naszych wybryków, więc musieliśmy uważać na siebie bardziej niż kiedykolwiek. Zwłaszcza, że nowy dyrektor nie pierdolił się w tańcu i podobno poprzednią szkołę w której dyrektorował trzeba było zamknąć z braku uczniów, bo skurwysyn wszystkich wyjebał XD
Pewnego razu po obejrzeniu paru filmików na yt, Śmierć stwierdził, że zostanie zawodowym parkurowcem. Musieliśmy zawieźć Wojnę na ostry dyżur bo jak tylko to usłyszał prawie udławił się na śmierć kawałkiem pizzy. Niestety go odratowali. Nasz kochany brat nic sobie jednak nie zrobił z kpin i wytrwale ćwiczył niesamowite akrobacje w stylu przeskakiwania murku pod naszym blokiem, albo wieszania się na trzepaku przy śmietniku. Kiedy usłyszał, że prawdziwi „profesjonaliści” zapierdalają po dachach, kupił sobie wszystkie części Assassin’s Creed i zarywał nocki dopóki nie przeszedł wszystkich na 100%. Potem zapewniał nas, że grając nauczył się tych wszystkich ruchów i akrobacji, tak samo jak Desmond siedzący w Animusie XDD Niestety postanowił nam to udowodnić.
Pechowo się złożyło, że dach naszej szkoły był idealny do prezentacji niesamowitych umiejętności Śmierci i za żadne skarby nie dało się mu przemówić do rozsądku. Uparł się, że właśnie tam pokaże nam jak wiele nauczyły go gry. Dobra, przyznaję, nie próbowaliśmy go jakoś specjalnie powstrzymać bo zbyt wielką bekę z niego mieliśmy, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli ktoś nas przyłapie na włażeniu na dach to wypierdolą nas ze szkoły szybciej niż Śmierć spierdoli się na dół.
Tak więc pewnego dnia zostaliśmy po lekcji i korzystając z drabinki pod salą gimnastyczną wspięliśmy się na dach.
- Dobra, pokazuj jak wypierdalasz się na głupi ryj bo mam kino na 16:00 i trochę mi się śpieszy. – powiedział Głód zapalając papierosa.
- Czekajcie, przejdźmy tam dalej, gdzie te śmieszne kominy, tam będzie dobre miejsce. – stwierdził Śmierć, a my grzecznie ruszyliśmy za nim.
Przeszliśmy parę metrów nim zorientowałem się, że cała nasza czwórka jest upośledzona.
- Stójcie. – szepnąłem.
- O chuj ci... – zaczął Wojna, ale przerwał bo zrozumiał.
Widzicie, w gabinecie dyrektora jest małe kwadratowe okienko na suficie. No dobra, nie takie małe bo ze 3 na 3 metry może miało, ale sprawiało wrażenie niewielkiego w porównaniu do rozmiarów samego pomieszczenia. I jak się łatwo domyślić cała nasza czwórka stała na jego powierzchni. Pod naszymi nogami przechadzał się sam dyrektor, zajęty rozmową przez telefon.
- Powoli. – syknąłem, dając znać braciom, żeby szli dalej.
Szkło zdawało się pękać pod naszymi stopniami, ale na szczęście było to tylko złudne wrażenie. Śmierć pierwszy dotarł do krawędzi.
- Uff, było blisss...
W tym momencie stało się kilka rzeczy naraz. Po pierwsze ta umysłowa ameba potknęła się o powietrze i z krzykiem przewróciła na ryj, dokładnie tak jak przewidział to Głód. Po drugie, Wojna spanikował i ambitnie zdecydował się pokonać dzielący go od krawędzi okna dystans jednym susem. A po trzecie – szkło pierdolnęło i cała nasz trójka spadła w dół.
- Kurwa jego pierdolona mać. – oznajmił Głód ścierając krew z twarzy. – Zajebię go.
- Chętnie ci pomogę. – stwierdziłem otrzepując bluzę z odłamków szkła.
Śmierć wystawił głowę przez nowopowstałą dziurę w dachu.
- Wszystko okej chłopaki? – spytał nieśmiało.
- Z nami tak, ale z tobą zaraz nie będzie okej. – wrzasnął Wojna. – Złaź tutaj, żebym mógł ci zajebać.
Naszą kulturalną wymianę zdań przerwał dziwaczny syk za naszymi plecami, przypominający ulatniający się gaz. Przypomniało nam to o dyrektorze i o tym, że w tym oto momencie przestaliśmy być uczniami tej szkoły. Ale jak się okazało, nie to było najgorsze. Gdy biały dym opadł, nasze szczęki opadły wraz z nim. Przed nami stał nikt inny, tylko sam archanioł Gabriel.
- Kurwa czy naprawdę 75% ludzi, których spotykamy na Ziemi to Bogowie i legendarne istoty? To się już robi kurwa nudne, nasz ex dyrektor to szatan we własnej osobie, randomowa dziwka w burdelu okazuje się Marią Magdaleną, a teraz jeszcze on. – zirytowałem się zaistniałą sytuacją.
- Nie wierzę, że byliście tak głupi, żeby tu wrócić po tym wszystkim. – spokojnie powiedział Gabriel.
- Po czym wszystkim? Do chuja pana, w tym miejscu gdzie stoisz, parę miesięcy temu zajebałem szatana! – rozległ się głos Śmierci z góry.
- A ty zamknij mordę, bo jesteś następny w kolejce. – odkrzyknął Wojna.
Gabriel zaśmiał się.
- Wasza głupota jest niewiarygodna. Bóg przydzielił mnie na to stanowisko, żebym ogarnął wszystko po waszym pobycie w tym miejscu i...
- Czekaj czekaj. – wtrącił się Głód. – Czy Bóg naprawdę nie ma ważniejszych zadań dla swoich przydupasów niż prowadzenie jakiegoś totalnie przypadkowego liceum?
Archanioł spojrzał na niego z pogardą.
- Spierdalaj.
To mówiąc wyciągnął z pochwy na plecach wielgachny błękitny miecz z mlecznobiałą rękojeścią, przewyższający rozmiarami nawet oręż Wojny.
Zakląłem pod nosem bo jak zwykle jako jedyny pozostałem bez broni. Wojna trzymał swoje cacko w swojej magicznie pojemnej kieszeni, zaś Głód nigdy nie rozstawał się ze swoim biczem.
- Pierdolcie się wszyscy idę coś zjeść. Dajcie znać jak to całe szoł dobiegnie końca. – rzuciłem obrażony i wyszedłem z gabinetu.
Sekretarka nawet mnie nie zauważyła, zajęta przeglądaniem jakichś papierów. Na korytarzu czekał na mnie Śmierć.
- Patrz tylko co dl... – cokolwiek chciał powiedzieć, mój prawy sierpowy skutecznie mu to uniemożliwił.
- Czekaj chwilę. – wystękał. – Mam coś dla Ciebie.
- Hm? – zastygłem z ręką gotową do zadania kolejnego ciosu.
- Miałem ci dać jutro, na twojej imprezie urodzinowej, ale dzisiaj chyba ci się przyda. – powiedział wciskając mi w ręce jakieś pudło..
Gwizdnąłem z uznaniem, gdy po otworzeniu moi oczom ukazała się jego zawartość. Pięknie zdobiony, złoto-czarny rewolwer z długą, lśniącą lufą i paroma pudełkami kul ułożonymi na bordowym materiale.
- Damn. Prawie wybaczam Ci wpakowanie nas w to gówno. – szepnąłem.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. – uśmiechnął się Śmierć. – Chodź, chyba przyda im się pomoc.
Ruszyliśmy z powrotem do gabinetu. Po drodze załadowałem rewolwer sześcioma kulami. Nie ukrywam, cieszyłem się jak dziecko z gwiazdkowego prezentu.
Po otworzeniu drzwi naszym oczom ukazał się nieciekawy widok. Głód leżał na podłodze klnąc pod nosem i niezdarnie próbując zabandażować krwawiącą nogę skrawkiem swojej koszuli. Wojna trzymał się jeszcze na nogach, ale pot spływający mu po szyi i plecach wskazywał na to, że walka niebawem dobiegnie końca.
- Kurwa gdzie byliście?! – wydarł się Głód. – Ten skurwiel to jakiś pierdolony boss.
- Spokojnie. – odparłem spokojnie i wycelowałem swoją nową broń w Gabriela, który właśnie zamachiwał się swoim gigantycznym mieczem na Wojnę.
Huk wystrzału zaskoczył mnie, ale nie tak bardzo jak jego efekt końcowy. A raczej jego brak. Niewzruszony archanioł jednym imponującym cięciem rozbroił Wojnę i odwrócił się w moją stronę.
- Głupcze, naprawdę myślisz, że zwykłe kule cokolwiek mi zrobią? – zaśmiał się.
- Nie. Ale to nie była zwykła kula. – rzekłem z uśmiechem.
- Co? Co ty... – urwał.
Całe szczęście, że pomyślałem o tym, żeby przed wypaleniem z rewolweru zrobić użytek ze swoich mocy i zarazić każdą z kul.
- To wszystko nie ma sensu. Słowo “Bóg” jest dla mnie niczym więcej niż wyrazem i wytworem ludzkiej słabości a Biblia zbiorem dostojnych, ale jednak prymitywnych, legend, które są ponadto dość dziecinne. Żadna interpretacja, niezależnie od tego jak subtelna, nie może tego zmienić. – odezwał się nagle Gabriel. - Największym wrogiem wiedzy nie jest ignorancja, tylko iluzja wiedzy.
Trzy pary oczu zwróciły się na mnie.
- Zaraza czy ty... – zaczął Głód próbując powstrzymać śmiech.
- Gdyby bóg istniał, myślę że mało prawdopodobne jest, żeby miał w sobie tyle niepotrzebnej próżności by czuć się urażonym przez tych, którzy wątpią w jego istnienie. Nie, nie wierzę w osobowego Boga. wciąż wierzymy, że wszechświat powinien być logiczny i piękny, ale po prostu zrezygnowaliśmy ze słowa “Bóg”. – szepnął archanioł i podszedł do otwartego okna.
- Żyj sobie przyjemnie. Jeśli istnieją sprawiedliwi bogowie to nie będzie ich obchodziło jak pobożnym byłeś I będą Cię witać na podstawie twoich zalet. Jeśli istnieją niesprawiedliwi bogowie to nie będziesz ich wyznawał. Jeśli nie ma bogów to kiedy odejdziesz ale żyłeś szlachetnie będziesz dalej żył w pamięci swoich bliskich. – kontynuował i stanął na parapecie. - Wielu fundamentalistów twierdzi, że w interesie sceptyków jest obalanie dogmatów, a nie, że w interesie ortodoksów jest ich potwierdzanie. To oczywiście błąd. Jeśli zasugerowałbym, że pomiędzy Ziemią a Marsem po eliptycznej orbicie wokół Słońca podróżuje chiński czajniczek, nikt nie mógłby podważyć tego twierdzenia zakładając, że dodałbym, iż czajniczek jest zbyt mały, by można go było dostrzec nawet za pomocą najbardziej potężnych teleskopów. Gdybym upierał się, że skoro moje założenie nie może zostać obalone, to obrazą rozumu jest w to wątpić – od razu zostałbym uznany za bredzącego. Jeśli jednakże istnienie takiego czajniczka byłoby potwierdzone przez starożytne księgi, nauczane jako święta prawda każdej niedzieli i wtłaczane do umysłów dzieci w szkole, to niewiara w jego istnienie byłaby oznaką ekscentryczności oraz przyciągałaby do niedowiarka uwagę psychiatrów – w oświeconych czasach – albo inkwizytorów – w wiekach wcześniejszych.
To mówiąc rzucił się w dół i po chwili, w ciszy jaka zapanowała w gabinecie, usłyszeliśmy ciche plaśnięcie ciała lądującego na parkingu.
Wojna mrugnął kilka razy oczami, próbując zrozumieć co tu się właśnie odjebało. Śmierć pomógł wstać Głodowi, który dostał histerycznego ataku śmiechu.
- Nie wierzę. – wystękał przez łzy. – Nie wierzę, że właśnie zaraziłeś archanioła ateizmem.
Card image cap



Top tygodnia
Wysyłanie...