Kukurydza
Wyświetlenia: 1261 / 0 | Seria: Zwyczajne | Dodano przez:anon
Ale po kolei.
Mój ojciec był jednym z milionów polskich kamikadze, czyli popełnił powolne samobójstwo harując przez
czterdzieści lat za 1500zł na rękę. Przyrzekłem sobie, że nie pójdę w jego ślady więc od dziecka pracowałem nad poprawą swojej sytuacji. Nauka, dodatkowe zajęcia, setki przeczytanych książek.
Moje studia nie miały zbyt wiele wspólnego z opowieściami o nieustannej imprezie i najlepszym okresie w życiu.
Uczyłem się od rana do nocy, a po godzinach trzeba było zapierdalać na opłacenie pokoju w akademiku.
Żeby się utrzymać imałem się najpodlejszych prac jak call-center, roznoszenie ulotek czy chodzenie w przebraniu kukurydzy na targach zdrowej żywności.
Praca sama w sobie może nie taka zła, w końcu i tak nikt nie widział mojej twarzy, ale popełniłem błąd zgadzając się robić na czarno.
Po imprezie pracodawca-Janusz stwierdził, że targi się nie zwróciły i zamiast pieniędzy zapłaci mi barterem. Jako wynagrodzenie dał mi dwa kartony kukurydzy w puszce xD
Jadłem to na śniadanie, obiad i kolację przez dobre trzy tygodnie. Rozdawałem puszki znajomym, przypadkowym przechodniom i bezdomnym, a i tak nie pozbyłem się nawet połowy.
Doszło do tego, że zaczęli na mnie mówić Meksykanin.
Niedługo potem kumpel wkręcił mnie do warszawskiego Marriotta na stanowisko kelnera. Praca lżejsza niż w zwykłym gastro, tylko nie dają napiwków i trzeba się ładnie ubierać.
Pech chciał, że zanim na dobre zacząłem ogarniać co i jak, naciągacze od coachingu zorganizowali u nas prelekcje czy jak tam fachowo nazywają to swoje pierdolenie.
Pierwszy dzień jeszcze jakoś zleciał. Przemawiały głównie aspirujące do miana guru młode nołnejmy.
Jeden podkreślał rolę snu w odniesieniu sukcesu, kolejny przekonywał, że ludzie sukcesu nie tracą na sen więcej niż 4h na dobę.
Publiczność nie dostrzegała w tym sprzeczności i robiła notatki, przytakując zarówno jednemu jak i drugiemu xD
Natomiast to co odjebało drugiego dnia wychodzi poza skalę.
Przyszedłem jak zwykle piętnaście minut przed czasem żeby mieć chwilę na szluga i wysranie się przed pracą. Poszedłem do kibla, szarpnąłem za klamkę. Zajęte.
No nic. Zapaliłem fajkę, przebrałem się i zaczął się maraton. Od rana wszyscy byli poddenerwowani. Kierownik opierdalał za każde zagięcie koszuli czy
smugę na talerzu, a spocona z podniecenia kelnerka rozbiła wazę pieczarkowej na samym środku sali.
Okazało się, że to z powodu Grzesiaka, boge wszystkich coachów. Ten władający siedmioma językami mitoman, surowym okiem patrzył na najmniejsze niedociągnięcia i nie bał się zbesztać organizatorów na oczach wszystkich zgromadzonych.
Dzień upływał nam przy akompaniamencie słodkich pierdów o tym, że ogranicza nas jedynie wyobraźnia, ale jako organizatorzy uniknęliśmy większych wpadek.
Chwilę przed kończącym imprezę przemówieniem Grzesiaka poczułem silne parcie na stolec, ale kibel ponownie był zajęty.
Pukałem nerwowo do toalety, gdy gwar momentalnie ucichł, światła przygasły, a na scenę wkroczył Mistrz.
Zaczął skromnie, potem przeszedł do banałów o byciu kowalem swojego losu, w końcu próbował przypodobać się żeńskiej części publiczności mówiąc o dyskryminacji kobiet w Polsce.
Wtedy nie wytrzymałem.
- co za pierdolenie.
Wszystkie głowy obróciły się w moją stronę.
- słucham? - spytał Mateusz.
- równo sto lat mija od kiedy kobiety w Polsce posiadają prawa wyborcze.
- wolność to nie tylko prawa wyborcze. - ripostował Mateusz.
Ważniaki w garniturach jak jeden przyznali mu rację.
- więc co jeszcze?
- na przykład praca.
- czyli twierdzi pan, że praca czyni wolnym? - drążyłem.
- dokładnie. - potwierdził.
Uśmiechnąłem się po wąsem. Miałem go, skurwysyna.
- może pan to powtórzyć po niemiecku?
Nokaut. Na sali konsternacja. Cesarz intelektu zaorany przez kelnera na zleceniówce.
Wykorzystałem moment i przejąłem scenę.
- nie może pan tu wchodzić!
- od dwóch dni wmawiacie mi, że mogę wszystko.
- ochrona! co pan sobie myśli?! - czuł, że traci grunt pod nogami.
- myślę, że jesteś debilem. Wypierdalaj ze sceny.
Upokorzony wybiegł z sali, a ja szykowałem się do finału.
Miałem za sobą większość sali, pozostałą część musiałem przekonać wygłaszając motywacyjny speech.
Rozpiąłem spodnie, obróciłem się tyłem do publiczności i w półprzysiadzie zesrałem tuż pod nosami zgromadzonych.
- coś przykuło waszą uwagę?
Każdy kto miał przyjemność oglądania swojej sraki dzień po zjedzeniu kukurydzy wiedział do czego zmierzam.
- każdego dnia jesteście zmuszani do ubierania masek, udawania kogoś kim nie jesteście. W domu, w pracy, w szkole.
"Ubieraj się schludnie, chodź do kościoła, nie rób tatuaży."
Z każdej strony bombardują was nakazami, próbując narzucić swój styl życia i poglądy. Nie pozwólcie zamienić się w jednolitą, gównianą masę ludzi bez wyrazu.
Wskazałem palcem niestrawione ziarna zbóż w leżącej ja ziemi kupie.
- za wszelką cenę pozostańcie jacy jesteście. Bądźcie sobą, bądźcie jak kukurydza!
Byli zachwyceni. Burza oklasków przyćmiła wszystkie poprzednie wystąpienia.
Wychodząc zajebałem jeszcze pozłacaną papierośnicę i zostawiłem ich rozmyślających nad sensem życia w oparach mojego stolca.
Debile.