Impreza u Anda

Wyświetlenia: 1002 / 0 | Seria: Zwyczajne | Dodano przez:Mroziński

Mój znajomy, poeta And, zaprosił mnie do siebie na domówkę. Zdziwiłem się. Nie sądziłem, że And ma dom. Myślałem, że na noc po prostu wpełza gdzieś do betoniarki i żuje cement. Okazało się jednak, że wynajmuje mieszkanie w kamienicy na Starówce. Znalazłem adres, wszedłem na trzecie piętro i zadzwoniłem do drzwi. Otworzyła mi jakaś małolata.
- Kim jesteś? - zapytała.
- Jestem skurwysynem - odpowiedziałem.
- Wejdź.
Wszedłem do środka. No, nie było tam za wesoło. Dziewczyny w rozciągniętych swetrach, znudzone, nieobecne; chłopcy z pofarbowanymi brodami, w szelkach i tatuażach siedzieli na podłodze w salonie i palili narkotyki, a w korytarzu grał adapter. Anda nie było nigdzie. Jak zwykle zaprosił znajomych, a sam nie przyszedł. To był dobry pomysł, ale And robił tak już tyle razy, że stało się to nudne. Mówiłem mu, żeby zachował ten numer na wyjątkową okazję, na przykład na swój pogrzeb, ale nie słuchał mnie. Taki już był.
Poszedłem do kuchni i postawiłem czajnik na ogniu. Na parapecie siedziała jakaś dziewczyna w okularach i patrzyła na mnie, a ja patrzyłem na czajnik. Siedzieliśmy tak w ciszy przez dłuższą chwilę, a potem woda się zagotowała i zrobiłem herbatę. Dziewczyna w okularach zeszła z parapetu i przedstawiła się. Miała na imię Weronika. Zaczęła mi o sobie opowiadać, a ja bawiłem się drobinami cukru na obrusie. Weronika kochała teatr. To mnie uspokoiło. Bałem się, że jest aktorką. Gdyby jednak nią była, nie powiedziałaby takiego głupstwa. Zapytała, czy lubię chodzić do teatru. Chyba wyglądałem jej na idiotę.
- Chodź, wyniesiemy adapter na schody - powiedziałem.
- Co?
- Nudno tu. Wyniesiemy adapter na schody, a potem wrócimy i będziemy go szukać.
Weronika nie zrozumiała mojego pomysłu. Wstała od stołu, przetarła okulary i wyszła z kuchni, trzymając się jedną ręką ściany. Wypiłem do końca herbatę, a potem umyłem szklankę w zlewie i odstawiłem do szafki. Bawiłem się doskonale.
Poszedłem do łazienki. Łazienka to moje ulubione miejsce w domu. Gdybym miał u siebie wannę, a nie prysznic, nie wychodziłbym z niej. Leżałbym całymi dniami w kąpieli, słuchał Erika Satie i czytał Rimbauda. Rimbaud mnie uspokaja. Dzięki niemu pamiętam, że zawsze można rzucić wszystko w cholerę i wypierdolić do Afryki. Ale nie miałem u siebie wanny, a And nie miał nawet prysznica. Miał tylko sedes i umywalkę, a nad umywalką miał lustro w srebrnej ramce. Spojrzałem w nie i zobaczyłem piękną, inteligentną twarz młodego mężczyzny.
- Jak masz na imię, śliczny książę? - zapytałem tego mężczyzny.
- Karol - odpowiedział.
- Ja też. Zaraz wybije północ i odjedzie karoca. Może wrócisz ze mną do kryształowego pałacu?
Karol zgodził się. Zdjąłem lustro ze ściany, wziąłem je pod pachę i wyszedłem z mieszkania Anda. Wróciłem do domu. Położyłem się do łóżka i zacząłem ze sobą kochać. Było cudownie. Jestem w tym naprawdę dobry. Potem leżałem paląc papierosa i dotykałem dłonią chłodnej tafli lustra. Nagle przypomniało mi się, że nie zakręciłem gazu w kuchence u Anda. Wszyscy jego znajomi byli już prawdopodobnie martwi. Ale nie And, bo on nie przyszedł na swoją prywatkę. And nie lubił chodzić na imprezy do takich ludzi, jak on sam. Taki już był.



Top tygodnia
Wysyłanie...