Card image cap

S01E07 URODZINY

Views: 683 / 0 | Series: Czterej jeźdźcy apokalipsy | Added by:anon

Nie jestem jakimś specjalnym fanem imprez, właściwie to raczej niechętnie przyjmuję zaproszenia na wszelkie masowe spotkania na których przez większość czasu udajesz, że dobrze się bawisz oglądając pary wkładające sobie języki do gardeł i różnych innych miejsc. Plus, nigdy w życiu nie tańczyłem i w zasadzie uważałem tę umiejętność za raczej niepotrzebną. Machanie łapami i komiczne stepowanie w rytm muzyki jakoś mnie po prostu nie bawiło. Ale mimo wszystko musiałem się zgodzić z braćmi, że wypada jednak celebrować własne urodziny, a że według ziemskich standardów właśnie dobiłem do osiemnastki i chcąc nie chcąc zmuszony byłem wyprawić imprezę.
Zacząłem od listy gości, która wyniosła dokładnie cztery osoby, wliczając w to mnie. Jednak Wojna stwierdził, że nie mogę zaprosić tylko rodziny, a jako że jest już weteranem wszelkiej maści imperek, obdarował mnie dodatkowo radą, że im więcej osób zaproszę tym będzie ciekawiej. Daleko mi do introwertyka, jednak ten pomysł jakoś do mnie nie przemawiał i szczerze, gdyby to ode mnie zależało, spędziłbym swoje urodziny pod kocem, oglądając dobry film i zagryzając pizzą. Ale bracia byli nieugięci, więc obrażony zrzuciłem na nich obowiązek rozpisania listy gości i poszedłem do swojego pokoju niczym prawdziwy edgy nastolatek. Oczywiście to był błąd.
Dobra, tak szczerze to zrzuciłem na ich głowy wszystko związane z tą imprezą, nie tylko opracowanie tej głupiej listy. Jednak cała trójka nie była z tego powodu jakoś specjalnie zmartwiona i trochę głupio było mi oglądać jak męczą się przy wieszaniu girland i serpentyn na suficie, podczas gdy ja leżałem do góry dupą i strzelałem ze swojego rewolweru do puszek po piwie ustawionych na oparciu kanapy.
Po południu polazłem do łazienki, ogoliłem jajka, bo a nuż jakaś ślepa loszka się trafi, uczesałem brodę, żeby nie wyglądać tak bardzo na bezdomnego i nałożyłem delikatny podkład na górną połowę twarzy, tak na wszelki wypadek, gdyby wszystkie loszki na przyjęciu jednak miały oczy. W ten oto sposób byłem gotowy na spektakl ku mojej czci.
Bracia też odjebali się jak na wesele, Śmierć w swoim czarnym garniturku wyglądał co prawda tak komicznie, że miałem zamiar go zamknąć w szafie, żeby nikt go przypadkiem nie zobaczył, ale potem przypomniałem sobie o przedwczesnym prezencie, którym mnie obdarował i wybaczyłem mu, że wygląda jak gówno. Wojna poszedł w swoje ulubione klimaty i w granatowej marynarce wyglądał jak rasowy gangster. Nawet dla beki przypiął sobie kaburę do paska, ale, że nie miał żadnego gnata, jakiego mógłby do niej wsadzić, po prostu wsunął do środka nerfowy pistolet na te śmieszne pomarańczowe korki, które w magiczny sposób rozpływają się w powietrzu po tym jak je wystrzelisz, a po paru miesiącach natykasz się na nie na każdym kroku. Głód z kolei zaryzykował zmianę swojego stylu (którego w sumie i tak nie miał) i wystroił się w zwykły biały T-shirt, a na to zarzucił rozpiętą koszulę w kratę. Nie wyglądał źle, choć niespecjalnie pasował do naszej trójki.
Około godziny 18:30 zaczęli schodzić się pierwsi goście.
Najpierw pojawił się św. Jan wraz z jakąś młodą loszką. Byli ubrani praktycznie tak samo, w długie białe sukienki, które zawsze są na ilustracjach biblijnych, a do tego oboje mieli dziwaczną biżuterię na całej długości ramion. Nie śmiałem o to zapytać, ale wyglądało to jakby ich ręce były zrobione w całości ze złota.
- Kim jest ta loszka? – szepnąłem do Wojny, kiedy po wręczeniu mi pudła owiniętego kokardą, dwójka pierwszych gości zajęła miejsce na kanapie.
- Chuj wie, podobno są razem. – odparł lakonicznie.
- Co kurwa? Jan ma... – moją wypowiedź pełną zdziwienia i niesmaku przerwało pukanie do drzwi.
- Wszystkiego najlepszego! – wydarł się na cały głos Herkules.
Ukrywając zdziwienie poklepałem greckiego Boga po plecach i odebrałem paczuszkę, która najwyraźniej była prezentem dla mnie. Już miałem zamykać drzwi, kiedy ktoś jeszcze wcisnął się do środka.
- A ty to...? – spytałem widząc skąpo ubraną dziewczynę o dziwnie zielonym odcieniu skóry.
- To moja nowa dziewczyna. – odparł Herkules z uśmiechem. – Znalazłem ją w lesie jakiś tydzień temu i od tamtego czasu jesteśmy parą. – to mówiąc objął nimfę ramieniem i zaprowadził w głąb mieszkania.
Ukryłem twarz w dłoniach i zawołałem Głód.
- Weź witaj gości za mnie bo jak wbije tu jeszcze jedna para to się zrzygam.
- Mam złe wieści. – odparł Głód spuszczając wzrok.
- Hm?
- Ze wszystkich osób obecnych na przyjęciu tylko dwie osoby nie są w związku...
Spojrzałem na niego przerażony.
- Chcesz powiedzieć mi, że wszyscy zaproszeni goście przyjdą ze swoimi przenośnymi kubłami na spermę?
- Nie. Ty i Śmierć jesteście singlami, więc nie wszy...
To był pierwszy raz tego wieczoru, kiedy mu zajebałem.
Pół godziny później siedzieliśmy wszyscy przy stole udając, że dobrze się bawimy. To znaczy ja tak robiłem, bo reszta najwyraźniej naprawdę miała frajdę. Wywnioskowałem to z odgłosów mlaskania dobiegających z każdego kąta naszego mieszkania. Na stole nie było jeszcze wódki, a ja już miałem ochotę rzygać. Nawet Głód, jak się okazało znalazł sobie jakąś lochę, co prawda brzydką jak noc, ale marne to pocieszenie. Tylko Śmierć siedział samotnie w rogu stołu, garściami pochłaniając wszystko co na nim było.
Wojna wciskał już rękę w spodnie swojej dziewczyny, więc stwierdziłem, że to dobry moment, żeby interweniować.
- Panie i panowie. – odchrząknąłem głośno.
Zero reakcji.
- Wszyscy zgromadzeni!
Nic.
- KURWA MAĆ PRZESTAŃCIE SIĘ NA CHWILĘ MACAĆ I OBLIZYWAĆ DO CHUJA PANA! – wrzasnąłem nielicho wkurwiony.
- Proszę. – dodałem cicho widząc, że tym razem moje słowa odniosły zamierzony skutek.
- Chciałbym wznieść toast na cześć moich braci, którym zawdzięczamy dzisiejszą imprezę. – wskazałem ręką na siedzących obok siebie Wojnę i Głód, a potem na Śmierć, który wyglądał jakby miał zaraz wykitować. – To bardzo miłe z ich strony i... i-i...
Nie wiedziałem co powiedzieć, więc odkrzyknąłem tylko:
- Polejcie wódkę!
Zadanie skołowania alko należało do Wojny, więc porozumiewawczo do niego mrugnąłem. Frajer przez chwilę udawał, że nie wie o co chodzi, ale zmarszczenie brwi dało mu sygnał, że jestem na skraju totalnego wkurwienia. Chwilę mu zeszło zanim wybełkotał:
- Emm w zasadzie to nie będzie wódki. Mamy za to w cholerę wina! – dodał.
- Ech, to by tłumaczyło wizytę Jezusa u nas parę dni temu. – mruknąłem pod nosem, jednak na tyle cicho by nikt przypadkiem nie usłyszał. Gość i tak miał już wystarczający przypał za zadawanie się z nami i nie miałem zamiaru ponownie nagłaśniać całej sprawy, tym bardziej, że wśród zaproszonych gości mógł się kryć jakiś niebiański szpieg.
Po godzinie każdy zaczynał być powoli zmęczony bezustannym chlaniem, więc zaczęliśmy szukać innych rozrywek. Ktoś zaproponował, żebym otworzył swoje prezenty, żeby darczyńcy mogli zobaczyć moje reakcje. Z początku byłem przeciwny, pamiętając podarunki jakie otrzymałem rok temu, ale wreszcie uległem. Chwyciłem pierwsze z brzegu pudło i rozerwałem papier.
- Leczniczy żel na młodzieńczy trądzik. – odczytałem na pudełku. – Wow, zawsze o takim marzyłem. – uśmiechnąłem się najszerzej jak potrafiłem.
Kolejne pudło było podejrzanie wielkie i po minie Wojny domyśliłem się od kogo je otrzymałem.
- Czy to jest...? – wydukałem próbując przedrzeć się przez milion warstw ozdobnego papieru.
Pod nim kryła się cała paleta do makijażu, w zestawie ze szminką i gumowym chujem.
- Jak uroczooo... – powiedziałem niepewnie, zażenowany śmiechem z każdej strony. Zawsze starałem się starannie maskować fakt, że czasami zdarza mi się pierdolnąć trochę podkładu na mordę w celu dodania sobie jednego czy nawet dwóch punktów w dziesięciostopniowej skali.
- Okej, to może teraz trochę potańczymy? – desperacko próbowałem się ratować, widząc Głód zacierającego ręce. Na szczęście towarzystwo było wystarczająco wstawione by przystać na tę propozycję. Odsapnąłem i ciężko opadłem na swoje honorowe miejsce przy stole, sięgając ręką po butelkę Jacka Danielsa stojącą na szafce i czekającą na odrobinę atencji. Dałem jej ją, w zamian za odrobinę odwagi i pewności siebie. Dobry deal jakby nie patrzeć.
Chwilę później w całym mieszkaniu rozbrzmiał mój ulubiony kawałek Braci Figo Fagot.
- Zaufałem ci a w zamiaan, przyyjebałaś mi w pysk, czyymś baardzo ciężkim.- zaśpiewałem cichutko pod nosem, żałując, że nie mam nawet w kogo rzucić tym oskarżeniem i wziąłem kolejny łyk whisky.
A potem kolejny.
I następny.
Zabawa zaczynała się rozkręcać, goście zaczynali nawet ze sobą konwersować, ale to raczej od nadmiaru wina, a nie jakiejkolwiek chęci integracji. Wreszcie ktoś wpadł na pomysł, żebyśmy zagrali w rosyjską ruletkę nerfowym pistoletem, a ten kto przegra, czytaj – kto dostanie plastikową kulką w twarz, będzie musiał wykonać wybrane przez ogół zadanie. Brzmiało to świetnie. Jako jubilat osobiście załadowałem zabawkowy pistolecik i wybrałem pierwszego zawodnika. Padło na jakiegoś dziwnego typa, którego nie mogłem kompletnie skojarzyć, ale chyba pochodził z greckiej mitologii. Przyłożył sobie lufę do brody i nacisnął spust. Nic. Następny był Wojna, który niestety również nie oberwał.
Wreszcie przyszła kolej na ciemnowłosego jegomościa o zupełnie czarnych oczach, słyszałem jak ktoś nazywał go Outsiderem czy jakoś tak, chuj wie z jakiej mitologii albo religii pochodził. Miał ze sobą naprawdę piękną dziewczynę, która wpadła mi w oko już w momencie, gdy usiadła naprzeciwko mnie. Wyglądała na zwykła śmiertelniczkę, ale byłem pewien, że w tej jaskrawoczerwonej sukience skrywa się ciało jakiejś zapomnianej bogini. Jej chłoptaś pociągnął za spust i w tym momencie przyszła mi do głowy myśl, że włożenie do plastikowego pistoletu prawdziwej kuli nie było takie zabawne jak mi się z początku wydawało. Mózg Outsidera zachlapał całą ścianę w salonie, a resztki jego czaszki zbieraliśmy po całym pokoju przez kilka następnych tygodni.
- Upsi? – nieśmiało udałem skruchę, co jak się okazało nie było wcale potrzebne bo całe towarzystwo było tak najebane, że nie zorientowało się, że plastikowe pistolety raczej rzadko działają w ten sposób. Wojna podniósł „broń” z kałuży krwi i z namaszczeniem schował z powrotem do kabury, pełen podziwu dla niepozornego oręża.
Umierając ze śmiechu podepchnąłem trupa pod ścianę i wróciłem do stołu. Cała ekipa wróciła do wsadzania sobie języków i palców we wszystkie możliwe otwory w ciele i nic nie wskazywało na to, że jakikolwiek krzyk przywróci ich do porządku. Zająłem się więc jedynym co sprawiało mi frajdę. Po dwóch butelkach byłem już na tyle wstawiony, że jedyne co miałem ochotę zrobić to wyskoczyć przez okno. Stanąłem więc przy szybie, lecz zanim sięgnąłem do klamki, mój wzrok przykuł ruch na parkingu pod blokiem. Może i byłem pijany, ale wszędzie poznałbym piekielne portale. Z kilku runicznych okręgów na Ziemię przybywały kolejne demoniczne oddziały.
- Eeee panowie? Ktoś nam chce chyba popsuć imprezę. - wystękałem i wskazałem za okno.
Chwilę później wszyscy, którzy dali radę utrzymać się na nogach przez więcej niż kilka sekund zajęli pozycje przy drzwiach i oknach, gotowi do obrony. Szczerze miałem to w dupie i opadłem ciężko na podłogę. Całe szczęście, że obok mnie stało wiadro, więc oszczędziłem nam sprzątania. Po chwili dotarło do mnie, że jasnowłosa piękność, której chłopak przed godziną połknął kulkę, leży tuż obok płacząc cicho.
- Zaraza do chuaaa. – wydarł się zalany w trupa Wojna. – Szoooo roobirzzz, chodź noo pomószzzz.
Uśmiechnąłem się kpiąco.
- To moje urodziny, więc walkę zostawiam wam słodziaki. – odparłem i odwróciłem się do szlochającej loszki.
- Słuchaj, skoro już jesteś sama, to może... – zacząłem pewny siebie.
Kwadrans bajerowania na nic się jednak nie zdał, bo zapłakana księżniczka była tak najebana, że trudno było jej wyjaśnić, że jama ustna jest naturalnym środowiskiem dla męskich genitaliów. Zrezygnowany rozejrzałem się po pokoju poszukując innej kandydatki na swoją towarzyszkę, ale wszystkie loszki leżały na podłodze wtulone w swoich mężczyzn. Nawet św. Jan... a, z resztą nieważne, niedobrze mi się robi na samą myśl. Najważniejsze w tym obrazie nędzy i rozpaczy było jednak to, że strażnicy, którzy na ochotnika zaoferowali swoją pomoc w obronie naszego mieszkanka, porzucili swoje stanowiska i smacznie spali na podłodze, podpierani przez swoje partnerki.
Westchnąłem ciężko i wyciągnąłem rewolwer. Wyglądało na to, że sam będę musiał poradzić sobie z demonami. Uchyliłem drzwi i z dziesięć minut próbowałem przebić się przez barykadę zastawioną przez diabelskie pomioty, nim zorientowałem się, że otworzyłem szafę, a nie frontowe wrota naszego mieszkania. Zażenowany własną głupotą rzuciłem jeszcze raz na gości okiem, żeby upewnić się, że nikt nie widział mojej gafy. Na szczęście wszyscy wciąż byli w podobnym stanie co wcześniej – śpiący, liżący się, albo w jednym przypadku, martwi. Odetchnąłem z ulgą i wymacałem ręką klamkę.
Po otworzeniu drzwi do kibla, łazienki, kuchni, pokoi Wojny i Głodu, wreszcie trafiłem na te, których poszukiwałem. Wypadłem na klatkę schodową wypatrując zagrożenia i wymachując na wszystkie strony swoim rewolwerem, gotowy do strzału. Powoli zszedłem na parter i uchyliłem drzwi na zewnątrz. Przerażała mnie wszechobecna cisza, usypiająca moją czujność i nijak mająca się do armii demonów, które wcześniej widziałem. Te czerwone gówna hałasowały tak bardzo, że powinniśmy je słyszeć już na piętrze. Wszystko wskazywało na to, że czarty rozpłynęły się w powietrzu. Podszedłem do miejsca, gdzie widziałem portal, ale nie potrafiłem go odnaleźć. Wszelkie ślady obecności demonów po prostu wyparowały. Wzruszyłem ramionami, z bólem rozumiejąc, że ten upiorny widok był tylko wytworem mojego upojonego do granic możliwości umysłu. Oblizałem usta, czując na języku gorzki smak i powoli ruszyłem z powrotem na górę, zasmucony swoją porażką.
W międzyczasie wiele się pozmieniało. Między innymi odzienie gości, których większość pozbyła się go całkowicie. W naszym mieszkaniu trwała prawdziwa boska orgia. Wojna ze swoją loszką, Herkules z nimfą, św. Jan ze Śmier...
- WYPIERDALAĆ! – ryknąłem z całych sił, których w płucach nie miałem jednak zbyt wiele.
Na szczęście miałem inny sposób.
Huk strzału oddanego w sufit i odgłos ciała upadającego na podłogę piętro wyżej, świadczącego o tym, że biedna Grażynka nieprędko pójdzie na mszę na własnych nogach, otrzeźwił trochę gości i sprowadził ich uwagę na moją skromną osobę.
- Wypierdalać. Natychmiast. – syknąłem głosem pełnym jadu. – Wszyscy.
- A mogeee wziąść ubraaaniaa? – stęknął ktoś.
- Wziąć kurwa. I nie, nie możesz. – warknąłem wypychając wszystkich na zewnątrz zupełnie nagich.
Zatrzasnąłem drzwi i spojrzałem na ten cały burdel. Nie wyglądało to dobrze, ale pamiętając o tym, że bracia zajmą się wszystkim, wliczając w to sprzątanie, nieco się uspokoiłem. Uderzyłem pięścią w radio i po chwili w całym, dzięki Bogu pustym już mieszkaniu, rozległy się pierwsze nuty Party Rock Anthem.
- Party Rock is in the house toniiiight... – zaśpiewałem na cały głos wraz z LMFAO.
Odwróciłem się w stronę okna, przez które wcześniej dostrzegłem demony i pierdolnąłem się z całej siły w czoło. Zaczynałem już powoli trzeźwieć i powoli docierało do mnie jak wielką amebą umysłową jestem. To co wziąłem za okno, było niczym innym tylko ekranem telewizora...
- Everybody just have a good time...
... na żywo nadającego nagrania z kamer w piwnicy. Głód odpalił projekcję, żeby co jakiś czas sprawdzać czy żaden z gości przypadkiem się tam nie zapuścił i nie potrzebuje pomocy w wydostaniu się z tej piekielnej otchłani.
Powoli dochodziło do mnie co to oznacza. Czyli te demony, które widziałem...
Krzyki na klatce schodowej pozwoliły mi szybciej zrozumieć co się właśnie dzieje.
- And we gon’ make you loooose your miind...
Zakląłem w myślach i sięgnąłem po napoczętego Danielsa.
- Everybody just have a good time...
Card image cap



Top of week
Sending...