Card image cap

S01E09 PIEKŁO

Wyświetlenia: 1095 / 0 | Seria: Czterej jeźdźcy apokalipsy | Dodano przez:anon

- Imię i nazwisko. – w ciemnościach rozległ się dziwaczny głos.
Leżałem na czymś kurewsko twardym i czułem się jak gdybym właśnie przejechał się kolejką górską, zaraz po dziesięciodaniowym posiłku. Spróbowałem wyrzygać z siebie ból, ale nie byłem w stanie. Coś blokowało mi cały cholerny układ pokarmowy. Coś... metalowego i wbitego w środek mojej klatki piersiowej.
- ŚMIERĆ! - wydarłem się na cały głos. – Wyłaź gdziekolwiek się chowasz ty mała mendo. Jak tylko cię dorwę to wsadzę ci tą twoją kosę w dupę i...
- Imię i nazwisko. – wkurwiający głos się powtórzył.
- A ty zamknij mordę. – krzyknąłem w stronę z której dochodził. – Gdzie ja do jasnej kurwy jestem?
- W Piekle, a gdzieżby indziej. – zaśmiał się ponuro mój niewidoczny rozmówca. - Imię i nazwisko.
- W Piekle? – szczęka mi opadła. – Czy to znaczy, że ja... – wyrwałem z piersi ostrze kosy. Rana istotnie była głęboka. A więc ten pieprzony alkoholik naprawdę mnie zabił. Nie mogłem w to uwierzyć.
- Tak tak, zdechłeś sobie. A teraz spytam po raz ostatni o to jak się nazywasz, albo lecisz od razu do egipskich zaświatów.
- Czekaj, czemu akurat egipskich? – spytałem, wciąż buforując co się dzieje dookoła. Wzrok za cholerę nie chciał mi się przyzwyczaić do ciemności, a nadzieja, że to wszystko jeden wielki troll ze strony moich braci malała z każdą chwilą.
- Nie mam pojęcia... – zmieszał się głos. – Podobno są najgorsze. A teraz powiedz mi łaskawie kim jesteś.
Uśmiechnąłem się do siebie, przypominając sobie, że oficjalnie przestałem być Zarazą.
- Jestem... Zwycięzcą. – odparłem z dumą.
Nagle pod moimi nogami otworzył się jakiś właz i zacząłem spadać w dół. Próbowałem otworzyć usta, żeby krzyknąć, ale nim zdążyłem to zrobić, uderzyłem z całej siły o podłoże. Kosa Śmierci upadła tuż obok, prawie wbijając mi się w czaszkę. Nie byłem pewny czy jestem w stanie zginąć po raz kolejny, ale wolałem tego nie sprawdzać, rana na piersi wystarczająco dawała mi się we znaki. Bolało jak skurwysyn, ale przynajmniej zaczynałem powoli cokolwiek widzieć. Znajdowałem się w olbrzymiej jaskini pełnej sterczących z ziemi i sufitu, stalagmitów i tych drugich. Gdzieś w oddali dostrzegłem blask lawy, odbijający się od gładkich kamieni. Sukinkot z którym przed chwilą rozmawiałem nie kłamał. Byłem w Piekle i nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Ale to nie była najgorsza wiadomość. Podniosłem się z ziemi i odczytałem tabliczkę stojącą tuż obok. „PIEKŁO, POMIESZCZENIE SOCJALNE NR #9241452394141 – MARTWE MEMY”.
- Kurwa mać. - szepnąłem cicho nim straciłem przytomność.

Obudził mnie dziwny odgłos brzęczącego szkła. Obok mnie siedział nikt inny tylko Aleksander Kwaśniewski we własnej osobie i polewał wódkę z pięciolitrowego baniaka do długiego rzędu kieliszków ustawionych na ziemi.
- Co tu się kurwa dzieje? – spytałem ziewając.
- Widzi pan? Piję alkohol ahahahah. – rozradował się Olek. – To takie śmieszne, nie uważa Pan? Ahahahah Kwachu alkoholik ohohohoho.
Zerwałem się na nogi i z przerażeniem przypomniałem sobie gdzie jestem.
- Czemu się Pan nie śmieje? Hhohoho jak zabawnie ehheheheheh. – zarechotał martwy mem.
Rzuciłem się do ucieczki w losowym kierunku, szukając wielkiego znaku z napisem „WYJŚCIE” albo chociaż „POWRÓT NA ZIEMIĘ”. Jestem cholernym Jeźdźcem pierdolonej Apokalipsy, nie mogę przecież zgnić w głębokiej dziurze w ziemi, otoczony przez hity internetu ostatnich kilkunastu lat.
Przebiegłem z dwieście metrów wzdłuż rzeki lawy, gdy moim oczom ukazał się dziwaczny, zniszczony budynek z bordowych cegieł, który - jeśli wierzyć napisowi wiszącemu nad wejściem, był jakimś barem. Odrobina whisky na poprawienie humoru dobrze mi zrobi – stwierdziłem i przekroczyłem próg. Na moje szczęście w środku nikogo nie było. Usiadłem przy pierwszym stoliku z brzegu, licząc, że zaraz podejdzie do mnie jakiś kelner czy coś w tym stylu i zapyta co podać. Miałem tylko nadzieję, że nie biorą hajsu z góry bo byłem spłukany do cna. W kieszeni spodni znalazłem jedynie klucze do mieszkania i pusty skórzany portfel pełny paragonów i kuponów do KFC, które chciałem dać Głodowi na urodziny.
Minął kwadrans, a nikt nie przychodził. Podszedłem do lady, ale nigdzie nie było widać barmana. Na półeczkach stało za to kilka butelek jakichś dziwacznych trunków, które nie wyglądały na żaden znany mi ziemski alkohol, więc wolałem chwilowo się wstrzymać z samoobsługą.
- Kurwa jak tu gorąco. – mruknąłem pod nosem, ściągając z siebie przepoconą i brudną od zaschniętej krwi koszulkę.
- Sory, taki mamy klimat.
Zamachnąłem się na oślep kosą w stronę z której padły te słowa. Demon w stroju kelnera, który jakimś cudem zakradł się mi na plecy, w ułamku sekundy został pozbawiony górnej połowy łba. Diabły normiki, tego mi kurwa brakowało. Spojrzałem niepewnie na truchło leżące na podłodze, spodziewając się, że nagle zniknie, albo się zregeneruje. Ale nie, demon był martwy tak samo jak jego ostanie słowa. Z niepokojem stwierdziłem, że kosa mojego niedojebanego brata zaczyna mi się podobać coraz bardziej. Ironiczne, zważywszy na fakt, że to ona mnie zabiła.
Rozejrzałem się po lokalu wypatrując dalszych niespodzianek, ale póki co wszystko wyglądało podejrzanie spokojnie. Najwyraźniej ta speluna nie była zbyt popularnym miejscem w tej części piekła, a frajer, którego zabiłem był jedyną żywą duszą w okolicy. Dobrze, ostatnie czego mi było teraz trzeba to walka z piekielnymi czartami w ich naturalnym środowisku.
Nagle z zewnątrz dobiegł mnie donośny dźwięk, przypominający nieco spuszczanie wody ze zlewu. Do tego całe piekło zatrzęsło się w posadach, tak, że ledwo utrzymałem się na nogach. Drgania uruchomiły szafę grającą stojącą w kącie i wkrótce w opustoszałym barze rozległy się pierwsze nuty Darude Sandstorm.
- Kurwa mać. – westchnąłem i ruszyłem w stronę wyjścia z budynku zobaczyć co spowodowało to miniaturowe trzęsienie ziemi. Zatrzymałem się w progu i po krótkim namyśle zawróciłem, żeby poćwiartować tą jebaną szafę grającą, która właśnie zaczęła wyrzucać z siebie youtubowe remixy.
- Hera Koka HaGRRHHHHH. – wyrzęziła jeszcze i ucichła.
- Dobrze ci tak szmato. – splunąłem i wychodząc wziąłem jedną z butelek leżących na szafce na pamiątkę.
- Mówiłem ci, że to gówno nie zadziała. – do moich uszu dobiegł głos tak znajomy, że prawie wypuściłem piekielne whisky z dłoni.
- Może trzeba to trochę dostroić, patrz tu masz takie dziwne pokrętła.
- Które zaraz wsadzę ci w dupę, jeśli to cholerstwo nie zadziała.
Na środku jeziora lawy pojawił się gigantyczny owalny portal z którego wydobywało się kurewsko jasne światło i... głosy moich braci.
- Zaraz ci jebnę.
- Robię wszystko zgodnie z instrukcją spierdolino.
- TO CZEMU TO GÓWNO WCIĄŻ NIE DZIAŁA? – Wojna był wyraźnie wkurwiony.
- Wyjaśnijmy sobie jedno. – Głód jako jedyny z całej trójki zdawał się zachowywać spokój. – To Śmierć zabił Zarazę, więc wszelkie pretensje proszę kierować do niego.
- Byłem najebany no... – Śmierć prawie płakał.
- Gdyby Hitler tak tłumaczył się z holokaustu to bym mu wybaczył. Ale nie Tobie.
Wziąłem głęboki oddech i wrzasnąłem z całych sił.
- CHŁOPAKI TO JA!!!
Zapadła chwila ciszy po której z portalu rozległy się wiwaty.
- I co? Mówiłem ci, że to zadziała! Mówiłem kurwa!
- Zaraza, dasz radę wejść do portalu?
- Dałbym, gdyby nie fakt, że pojawił się na środku pierdolonego jeziora lawy! – odkrzyknąłem.
- Kurwa. Czekaj spróbujemy ustawić inne położenie. Postaraj się przeżyć jeszcze parę minut. – rzucił Głód. – Ale na wszelki wypadek łap. Znaleźliśmy w mieszkaniu tylko jedną kulę, więc lepiej zrób z niej dobry użytek.
Z portalu wyleciał mój ukochany rewolwer i upadł kilka metrów ode mnie.
- Pojebało was? Gdyby wpadł do lawy to bym was kurwa... – urwałem bo zobaczyłem, że portal już zniknął.
Podniosłem broń z ziemi i wsadziłem do kieszeni spodni. Ręce wciąż miałem zajęte przez tą cholerną kosę Śmierci i butelkę whisky, którą miałem coraz większą ochotę otworzyć.
- Wiesz co jest gorsze od robaczka w jabłuszku?
Podskoczyłem ze strachu i zamachnąłem się kosą.
- Holokaust.
Przede mną stał Adolf Hitler we własnej osobie.
- HWDP Hitler Walczył Dla Polski ahahahhahah. – powiedział i podał mi rękę na powitanie.
Odruchowo ją uścisnąłem.
- Zara... Zwycięzca. Zaszczyt poznać.
W tym momencie za naszymi plecami coś eksplodowało. Spodziewałem się ujrzeć portal, którym wrócę do domu, ale zamiast tego z chmury pyłu wynurzył się ON.
- Ojoj ojoj. – wyjąkał w przestrachu Hitler.
Warol Kojtyła. To plugawe oblicze poznałbym wszędzie.
Uśmiechnął się obrzydliwie i ruszył w naszym kierunku.
- Myślałeś, że mi uciekłeś, co? Najciemniej pod latarnią, hę? Myślałeś, że jesteś lepszy? Ty i twoi bracia...
Huk wystrzału zagłuszył dalszą część tego niesamowicie oryginalnego monologu. Papaj zatoczył się i upadł na ziemię. Dopiero po chwili dostrzegłem, że nadział się prosto na stalaktyt. Albo stalagmit, kurwa nigdy ich nie mogłem odróżnić.
Z triumfalnym uśmiechem odwróciłem się do Adolfa, który nagrodził mój piękny strzał gromkimi brawami.
- No, to by było na tyle. – uśmiechnąłem się i schowałem dymiącą broń z powrotem do kieszeni.
- GŁUPCZE. – całe Piekło zadrżało. – TERAZ TO JA TU PANUJĘ. OD KIEDY SZATAN DOSTAŁ OD CIEBIE AUTYZM TO JA, WAROL KOJTYŁA ZOSTAŁEM WŁADCĄ PIEKŁA, A TY ŻAŁOSNY JEŹDCZE...
Paf Paf Paf Paf Paf Paf. Sześć naboi w kilka sekund. Chyba pobiłem rekord.
- Myślałem, że masz tylko jedną kulę... – odezwał się nieśmiało Hitler.
Sięgnąłem do kieszeni spodni i pokazałem zbrodniarzowi pudełeczko amunicji, które trzymałem „na wszelki wypadek”.
- ARGHHHHH. – do naszych uszu dobiegł zwierzęcy ryk.
- Kurwa, chyba jaja sobie robisz, że jeszcze nie zdechłeś. – podszedłem powoli do domniemanego truchła.
- GIIIIŃ!!! – z pleców Kojtyły wynurzyła się nagle wielka czarna macka i rzuciła gwałtownie w moim kierunku.
Nie jestem do końca pewien czy zdążyłem powiedzieć „kurwa”, ale w tym momencie pod moimi stopami otworzył się portal i zacząłem spadać. Kiedy otworzyłem oczy, leżałem na środku naszego salonu. Wojna, Śmierć i Głód stali wokół drąc mordy jak pojebani.
- Udało się! Wyciągnęliśmy go!
- O, masz moją kosę! – ucieszył się Śmierć. – I piekielnego whiskacza! Dawaj, otwieraj, trzeba to oblać!
- Właściwie to wziąłem go w innym celu. – to mówiąc roztrzaskałem butelkę na głowie tego debila. – To za zabicie mnie.
- Eeee... czy to jest... – nieśmiało odezwał się Wojna.
Wtedy dopiero zauważyłem, że nie byłem jedynym gościem, który tego dnia opuścił Piekło.
- Adolf Hitler, proszę proszę... – odezwał się Głód widząc pasażera na gapę. – Powiedz mi, jak to w końcu było z tym holokaustem, co?
Adolf wyraźnie posmutniał.
- Oj byłem trochę najebany no...
Card image cap



Top tygodnia
Wysyłanie...