Card image cap

S01E11 ANTYCHRYST

Wyświetlenia: 1049 / 0 | Seria: Czterej jeźdźcy apokalipsy | Dodano przez:anon

Kula trafiła stojącego z brzegu demona w środek klatki piersiowej i z niesłabnącym impetem przeszyła dwa kolejne, stojące za nim. Kilkusekundową ciszę, jaka nastąpiła po wystrzale przerwał odgłos trzech ciał uderzających o parkiet.
- LET THE BODIES HIT THE FLOOOOOOR! – wydarł się DJ, który właśnie dołączył do imprezy.
Mniej więcej w tym momencie rozpętało się piekło. Wojna rzucił się na szarżującą armię demonów z bojowym okrzykiem, ale zapomniał o rozjebanej nodze, przez co potknął się po postawieniu dwóch kroków i z impetem wjebał się w sam środek tłumu włochatych skurwieli, nadziewając ich na swój miecz jak na szaszłyk. Głód usiłował mu pomóc, smagając wrogi oddział biczem, ale był już tak najebany, że zaczął po prostu napierdalać na oślep, nucąc przy tym muzyczkę z Indiany Jonesa. Śmierć i Hitler, z racji tego, że ich prowizoryczne bronie miały dość ograniczony zasięg, nieśmiało stali z boku, próbując utrzymać się na nogach i przy okazji utłuc demony, które nie zainteresowały się dwójką naszych braci bohatersko skupiających niemal całą uwagę hordy na sobie. Archanioł Michał, wyczerpany lotem, usiadł sobie na krawędzi rozbitego przez siebie szklanego sufitu i rzucał we wrogie oddziały najbardziej wymyślnymi przekleństwami jakie przyszły mu do głowy. Miło było patrzeć jak wiele się nauczył przez te parę godzin balowania z nami.
A ja? Cóż, nie ukrywam, że moja użyteczność w tym starciu nie była zbyt duża. Tak po prawdzie to czułem się jak gówno i tylko regularne wystrzały z mojego rewolweru powstrzymywały mnie przed padnięciem na podłogę i natychmiastowym zaśnięciem. Trafiałem mniej więcej trzy na pięć strzałów, więc nie było jeszcze tak źle. Do momentu, kiedy za moimi plecami nie rozległo się stłumione jęknięcie.
- Co do kurwy...? – szczęka opadła mi do ziemi, kiedy zobaczyłem Lucyfera otrzepującego się z drzazg i odłamków szkła.
- Oh, hello. – uśmiechnął się czarująco. – Potrzeba wam czegoś więcej niż skrzynki wódki, żeby mnie położyć.
- Co powiesz na ołów? – spytałem zawadiacko podrzucając rewolwer w dłoni.
- Kuszące. Pozwolę sobie tylko przypomnieć swoją ofertę – przyłączacie się do mnie i wspólnie rozkurwiamy ten świat. Robimy na złość mojemu ojcu. Pomyśl tylko, Pięciu Jeźdźców Apokalipsy. Wojna, Zaraza, Śmierć, Głód i Lucyfer. Brzmi dumnie, nieprawdaż?
- Ani kurwa trochę. – mruknąłem zażenowany takim banałem. - A teraz z łaski swojej, ZDECHNIJ. – wymierzyłem idealnie między oczy, ale moja świetna celność została nagrodzona jedynie szczękiem pustej komory.
- A-a-a, ktoś tu nie potrafi liczyć do sześciu. – Lucyfer ścisnął mnie za nadgarstek tak mocno, że wypuściłem broń z ręki.
- Kurwa, kurwa, kurwa. Michaaaaał?!! – wrzasnąłem desperacko szukając ratunku.
- Cooo jest szefieeee? – głos Archanioła z trudem przebijał się przez odgłosy walki i lecącą cały czas muzykę. DJ właśnie zapuścił Hail the Apocalypse na cały regulator.
- Potrzebuję pomocy. – wysapałem próbując wyswobodzić się z diabelskiego uścisku.
- Okej, już dzwonię po pomoc! – odparł nasz zgonujący przyjaciel i wyciągnął mój telefon.
- Nie, kurwa mać, miałem na myśli... Zaraz, swoją drogą skąd masz...
- Nic nie słyszę! – odkrzyknął tylko i zaczął napierdalać palcami w ekran.
Spojrzałem na resztę ekipy, ale radzili sobie niewiele lepiej ode mnie. Wojna leżał na plecach i odpędzał od siebie demony wymachując mieczem na wszystkie możliwe strony. Póki co metoda się sprawdzała, ale cały czas miałem wrażenie, że skurwieli przybywa zamiast ubywać. Śmierć już nie miał nawet siły machać tulipanem i jedynym co trzymało go przy życiu był Adolf, który najwyraźniej czerpał z całego zamieszania niemałą frajdę. Oczy świeciły mu się jakby był naprawdę solidnie spizgany.
- Czy ty coś jarałeś? – usłyszałem w zgiełku pytanie Śmierci.
- Żydzi się liczą? – spytał Hitler unikając ciosu i odcinając rękę jednemu z tych gnojków.
- Tak.
- No to nie.
Ale najbardziej w tym wszystkim zaniepokoiło mnie nagłe zniknięcie Głodu. Zniknął mi z oczu już jakiś czas temu, ale mimo to cały czas miałem wrażenie, że widzę jego wychudłą sylwetkę wśród walczących. Cóż, najwyraźniej się myliłem. Na razie jednak miałem ważniejsze sprawy na głowie niż martwienie się o niego.
- Powiedz mi... – wysapałem nie mogąc znieść bólu w miażdżonym przez Lucyfera nadgarstku. – Czym się różnisz od Szatana? Zawsze... Zawsze myślałem, że jesteście jedną i tą samą istotą...
Grałem na zwłokę, wciąż licząc na pomoc ze strony Michała, albo... sam nie wiem. Po prostu liczyłem na cud.
- Hm...? Czy Jeźdźcy nie powinni przypadkiem wiedzieć takich rzeczy? – oczywiście znowu ten cholerny uśmieszek. – Widzisz mój drogi, JA jestem synem Boga, zaś Szatan to po prostu jego największy wróg. Ten wypadek przy pracy, wąż w Edenie, który później narobił mu tylu problemów... To banalnie proste.
Rzuciłem rozpaczliwe spojrzenie na parkiet, ale sytuacja wciąż wyglądała tak źle jak chwilę wcześniej.
- A teraz czas podjąć decyzję, odnośnie tego co wydarzy się z Tobą i twoimi braćmi... – po raz enty powtórzył przystojny diabeł.
W tym momencie stało się... coś. Tak jakbym w ułamku sekundy wytrzeźwiał i dostał olbrzymi zastrzyk andrenaliny. Czułem jakby całe ciało mi stwardniało (taaaak, całe, hehe) i pokryło się czymś w rodzaju łusek. Ale doszło do tego dziwne uczucie... utraty kontroli. I nie, nie była to kwestia bycia napierdolonym jak Kana Galilejska podczas pewnego pamiętnego wesela. Działo się coś dziwnego, a ja byłem zbyt zmęczony, by się temu oprzeć.
Lucyfer z przerażeniem wypuścił moją dłoń i cofnął się kilka kroków do tyłu.
- To... niemożliwe... – wyjąkał.
- Jezu, Zaraza zmieniasz się w jebaną jaszczurkę! – stwierdził Śmierć, którego nowym życiowym osiągnięciem stało się utrzymanie na nogach przez pięć sekund.
- Kto mnie wołał? – odezwał się znajomy głos.
- Co do...? – jednocześnie wydukaliśmy z Lucyferem.
Przy VIPowskim stoliku, na małym podwyższeniu, z nogami na stole siedział nikt inny tylko Jezus we własnej osobie. Miał na sobie elegancki biały garnitur, obsypany jakimś brokatem albo innym świecącym gównem.
- Co ty tu...? – chyba chciałem o coś zapytać, ale widok Michała stojącego na krawędzi dachu z dumną miną wyjaśnił wszystko.
- Zadzwonił po mnie. – uśmiechnął się Mesjasz sącząc powoli brandy. – A ja napisałem do Jana. Nie zgadniesz co, znowu zmienił Apokalipsę.
Spojrzałem na swoje ręce, które już w całości pokryły się dziwaczną łuską i zaczęły bardziej przypominać zwierzęce łapy.
- O nie, nie mów, że tym razem...
- Owszem, kochany. W najnowszej wersji, czwarty Jeździec to Antychryst. Co ty na to? – wziął kolejny solidny łyk.
Zacząłem powoli odpływać. To wszystko, ta muzyka... Ryki... Takie odległe. Moja świadomość zaczęła powoli chować się w głąb umysłu. Wszystko się rozmazało i zniekształciło, jak gdyby ktoś nałożył na obraz, który mam przed oczami kilkanaście różnych filtrów. Ktoś wstał? Ktoś biegnie... Czy to? Co do chuja, Wojna? Bez miecza, gdzie on... Gdzie jest jego miecz...? Co on chce zrobić...?
Gdy Lucyfer popatrzył i przyjrzał się Wojnie, wzgardził nim dlatego, że był ranny, i na dodatek najebany w trzy dupy. I rzekł Lucyfer do Wojny: «Czyż jestem psem, że przychodzisz do mnie z tulipanem?» Złorzeczył Lucyfer Wojnie i przyzywając na pomoc swoje demony. Lucyfer zawołał do Wojny: «Zbliż się tylko do mnie, a ciało twoje oddam ptakom powietrznym i dzikim zwierzętom». Wojna odrzekł Lucyferowi: «Ty idziesz na mnie z mieczem, dzidą i zakrzywionym nożem, ja zaś idę na ciebie w imię Zarazy, Chrystusa wojsk izraelskich, którym urągałeś, Zwycięzcy i samego Antychrysta. Dziś właśnie odda cię on w moją rękę, pokonam cię i utnę ci głowę. Dziś oddam trupy wojsk demonicznych na żer ptactwu powietrznemu i dzikim zwierzętom: niech się przekona cały świat, że Jeźdźcy są na Ziemi. Niech wiedzą wszyscy zebrani, że nie mieczem ani dzidą Jezus nas ocala. Ponieważ jest to moja wojna, i to ona odda was w nasze ręce». I oto, gdy wstał Lucyfer, szedł i zbliżał się coraz bardziej ku Wojnie, Wojna również pobiegł szybko na pole walki naprzeciw Lucyferowi. Potem sięgnął Wojna do swojej magicznej kieszeni i wyjąwszy z niej niewielki nóż, z całej siły rzucił go w stronę oponenta, trafiając Lucyfera prosto w ryj, tak że broń utkwiła w jego czole i Lucyfer upadł twarzą na ziemię. Podniósł się jednak po chwili i ciężko dysząc podniósł mój rewolwer leżący na podłodze.
- Och jak się dobrze składa, że mam przy sobie zapasową paczkę amunicji, którą trzymam na czarną godzinę. – zarechotał i wyciągnął pudełeczko, które zapewne ukradł z mojej kieszeni.
W powietrzu rozległ się gwałtowny świst. Coś mignęło tuż przy ręce diabła, a ułamek sekundy później moja ukochana broń upadła ze szczękiem na podłogę. Zanim ktokolwiek z nas zrozumiał co się właściwie dzieje, Głód stojący na krawędzi rozbitego sufitu, zamachnął się swoim biczem po raz drugi i obwiązał kolczastą linkę wokół szyi Lucyfera.
- Kurwa, człowieku, myśleliśmy, że Cię dorwali. Nie strasz. – rzucił z ulgą Śmierć.
- Dzięki za troskę. – uśmiechnął się nasz brat podtrzymywany przez Michała. – Zabijecie go czy będziecie tak stać?
Wojna podniósł się z parkietu i podczołgał się do niechcianego Boskiego syna, usiłującego ściągnąć z szyi coraz mocniej zaciskającą się pętlę bicza.
- To za chujową obsługę. – szepnął ostatkiem sił i oderżnął skurwielowi łeb. Próbował coś jeszcze powiedzieć, zapewne jakiś ultra badassowy tekst usłyszany w obejrzanym ostatnio filmie akcji, ale wyrzęził coś tylko pod nosem i padł nieprzytomny na ziemię. Tak to Wojna odniósł zwycięstwo nad Lucyferem, tulipanem i sercem walecznym; trafił diabła i zabił go, nie mając w ręku miecza.
- Brawo, brawo. – klaskanie Jezusa przerwało ciszę, która nagle zapanowała w klubie. Nawet muzyka już ucichła. Jak się później okazało, DJ oberwał rykoszetem.
– Ale muszę was zmartwić przyjaciele. Ojciec zgodził się na kolejną zmianę Apokalipsy nie dlatego, żeby pomóc wam w pokonaniu mojego narcystycznego brata... Antychryst to potężna istota, nad którą nie da się zapanować i zostaje zesłana na Ziemię tylko w nagłych przypadkach, by nie ryzykować, że rozpocznie przedwczesną apokalipsę.
- Jakich... przypadkach...? – wysapał Głód podtrzymując się na ramieniu Archanioła.
Jezus westchnął.
- Na przykład kiedy ktoś ucieknie z Piekła. – powiedział cicho.
Zapewne zastanawia was, gdzie nagle zniknęła moja osoba w tej całej historii. Dlaczego nie pomogłem Wojnie i Głodowi pokonać Lucyfera, dlaczego nie pobiegłem zobaczyć co u Śmierci i upewnić się, że Michał nie przejrzał mojej galerii na telefonie. Widzicie, byłem zbyt pochłonięty sprowadzaniem Adolfa Hitlera z powrotem do piekła.
Card image cap



Top tygodnia
Wysyłanie...