S01E13 LOVE STORY
Wyświetlenia: 1012 / 0 | Seria: Czterej jeźdźcy apokalipsy | Dodano przez:anon
Tyle dobrego, że mieliśmy teraz Nóż (pisany dużą literą), który dostaliśmy od Ateny. W zasadzie dawał nam on pełną kontrolę nad tym, w jakie cholerstwo zmieni się Zaraza. Zwłaszcza intrygowała mnie czwarta opcja o której niechętnie wspomniał Jezus – że niby mógł stać się Mesjaszem. Co to kurwa znaczy? Że stanie się jego klonem, drugim Chrystusem? Kusiło mnie, żeby zadźgać go jeszcze raz czy dwa, żeby zobaczyć w co, kogo, się zmieni. I na jakiej to niby zasadzie działało? Czy przy patroszeniu go tym całym Nożem rozpoczynała się loteria z czterema opcjami do wylosowania? Czy jego formy mogły się dublować, to znaczy czy na przykład taki przystojny Zwycięzca po zabiciu mógłby znowu się nim stać, tak dwa razy z rzędu? Nie mogłem się doczekać aż poznam odpowiedzi na te pytania, ale Archanioł Michał stwierdził, że może lepiej poczekać z tym dźganiem, bo może to tylko przedłużyć proces regeneracyjny. Chciałem się nie zgodzić z tym stwierdzeniem, ale było w nim zbyt dużo sensu.
Wciąż trudno nam się przyzwyczaić, że mamy w domu Archanioła, który wierzy, że jest naszym oddanym służącym. Ma straszliwie słaby łeb, ale robi naprawdę zajebiste drinki. No i sprawdza się też całkiem nieźle jako pielęgniarka, zarówno dla mnie, jak i Zarazy. Cały czas zapominam o tej cholernej nodze, a po ostatniej imprezie w klubie Lux jest jeszcze gorzej i aktualnie ledwo mogę chodzić.
Bardziej się martwię o Agatę, która... Zaraz, sekunda, Zaraza nawet o niej nie wspominał, prawda? Muszę to sprawdzić... Hmmm... Oczywiście kurwa, rzucił tylko ze dwa zdania a la „Wojna ma loszkę, schodzimy na Ziemię”, „Wojna wysyła nas do szkoły przez swoją loszkę”, „Wojna zaruchał”... Co za śmieć, nawet nie napisał jak się nazywa. Jego spierdolenie i brak szczęścia do jakichkolwiek związków sprawia, że unika tematów miłosnych jak tylko może, a swoje kontakty z płcią przeciwną ogranicza do sporadycznych wizyt w burdelu i nieśmiałych prób podbijania do każdej białogłowy z którą zdarzy mu się zamienić dwa słowa. Prawie mi go szkoda. Ale korzystając z tego, że ta spierdolinka jest chwilowo martwa, opowiem wam o swoim fascynującym życiu intymnym. I o Agacie, która zdecydowanie zasłużyła sobie na trochę atencji. To w końcu przez nią jesteśmy na Ziemi. No i częściowo też przez ten mały incydent z Wszechmogącym... Ale głównie przez nią. Także zacznijmy od początku.
Na początku był chaos. I w sumie wciąż jest, ale chodzi mi dokładnie o moment, w którym nasz katolicki, kochający Bóg stwierdził, że na Ziemi jest zbyt nudno. Serio kurwa, powiedział mi to osobiście. Według niego, aby osiągnąć idealną ilość frajdy czerpanej z obserwacji swoich mróweczek żyjących w stworzonym przez niego mrowisku, będę potrzebny ja. Wojna. Więc przysłał do nas jednego ze swoich aniołków, który zameldował, że Stwórca ma do mnie sprawę. Zaraza, Głód i Śmierć prawie umarli z zazdrości, a potem ze śmiechu, kiedy usłyszeli, że Niebo chce mnie zesłać na Ziemię samego. Oczywiście powiedziałem, że do Apokalipsy nie mam zamiaru się nigdzie ruszać i zostaję wraz z braćmi w Czwartym Wymiarze. Mógłbym skończyć opowiadać już w tym momencie, ale zdecydowanie zbyt dużo bym zataił. Ach, co mi tam, mogę już wyjawić całą prawdę, to stare dzieje.
Zabiłem Wszechmogącego.
Wiem, to zabrzmi nieco dziwnie, ale... Tak, wbiłem swój olbrzymi miecz w bebechy gościa, który stworzył świat. Oczywiście to rozwiązanie było dość drastyczne, ale przede wszystkim... chwilowe. Kiedy jesteś ojcem wszechświata, śmierć jest niczym innym jak kolejną częścią twojego błyskotliwego planu. Może wiedział, że mu się sprzeciwię i tylko szukał powodu, żeby zacząć na nas polować, nie wiem. Wiem tylko, że cudem wydostałem się z Nieba i kiedy ociekający krwią wróciłem do braci, jedynym co zdołałem z siebie wykrztusić nim padłem nieprzytomny na ziemię, było „musimy uciekać... szybko”. Kocham dramatyzm i teatralność, zresztą tak jak Zaraza.
I to był właściwie główny powód, przez który trafiliśmy na Ziemię. Stwórca ma tu mniejszą władzę i trudniej mu nas dorwać. Co nie znaczy, że nie próbuje. Ale kiedy jego przydupas i syn są naszymi dobrymi kumplami... Cóż, ta wojenka ma dużo mniej sensu niż same okoliczności w jakich się rozpętała. A kiedy po naszej stronie stają greccy bogowie, jeden z Archaniołów i sam Adolf Hitler... Dziwię się, że wciąż próbuje. Za to Warol Kojtyła... On jest dużo większym zagrożeniem na tą chwilę. Z tego co mówił Zaraza, jest teraz władcą Piekła i nie brzmi to zbyt dobrze. Od demonicznego ataku podczas jego imprezy urodzinowej wciąż siedzi cicho, ale pewnie szykuje się do kolejnego ataku.
Ale przechodząc do drugiego powodu, przez który tu jesteśmy... Agata. Może i jest zwykłą śmiertelniczką, ale stała się dla mnie oparciem i tylko dzięki niej nie dobiły mnie wyrzuty sumienia, że nas tu sprowadziłem. Kurwa, ale mnie wzięło na wspominki. Wpadłem na nią przypadkiem podczas pierwszej wizyty na Ziemi i... szlag, sam nie wiem co mi odjebało. W każdym razie, efekt znacie – jesteśmy razem od początku i nie opuszczę jej do samej Apokalipsy. Albo jak suka mnie zdradzi. Taki ze mnie pierdolony romantyk.
Tak jak wspominał Zaraza, po dość mocno nieudanej imprezie trafiła do szpitala i... cóż, była tak przerażona, że zdezorientowana opowiedziała lekarzom wszystko co widziała. Demony, nas, walczących ramię w ramię... Nietrudno się domyślić, że trochę ją to kurwa przytłoczyło. Niestety te pierdolone kurwy w białych fartuchach wysłały ją do psychiatryka na leczenie i podczas, gdy Głód i Śmierć szukali sposobu jak wyciągnąć Zarazę z Piekła, ja szukałem sposobu, by wyciągnąć swoją niunię z miejsca akcji pierwszego Outlasta.
Ledwo żywy po walce z demonami doczołgałem się do miejsca, w którym według papierów była przetrzymywana. Budynek wyglądał na pierdoloną twierdzę, jednak poziom wkurwienia w moim organizmie był tak wysoki, że nie powstrzymałoby mnie nic, ani nikt. Zwłaszcza ogrodzenie z drutem kolczastym pod którym udało mi się przeczołgać. Podniosłem się z ziemi i ujrzałem wielką tabliczkę nad wejściem „ZAKŁAD PSYCHIATRYCZNY”. Brzmiało to dość złowieszczo, ale ścisnąłem w łapie swój miecz i nie wahając się, na kucaka podszedłem do ściany tego więzienia. Usłyszałem kilka głosów dobiegających zza ściany, więc przysunąłem się nieco do otwartego okna.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – dreszcz przeszedł mi po plecach, kiedy usłyszałem anielski akcent. To niemożliwe, żeby...
- Wszechmogący twierdzi, że to go tu zwabi. A kiedy już tu będzie...
Może powinienem poczekać aż drugi rozmówca skończy zdanie, ale nie wytrzymałem i gołymi rękami wyrwałem kratę z okna i z dzikim rykiem wpadłem do środka, zasypując grupę aniołów odłamkami szkła. Żaden z nich nie zdążył nawet pisnąć, kiedy paroma szybkimi zamachami pokroiłem wszystkich uczestników tego dziwnego zebrania na kawałki. Kiedy trochę ochłonąłem, usiadłem na podłodze, taplając się w anielskiej krwi i zacząłem myśleć. Więc Stwórca postanowił mi dopiec i odebrać mi moją ukochaną. Słodko. Najwyraźniej nasze ostatnie spotkanie nic go nie nauczyło. Gdyby w tamtym momencie stanął przede mną, bez wahania roztrzaskałbym mu czaszkę gołymi pięściami.
Wyszedłem z pokoju i sycząc cicho z bólu (noga nakurwiała mnie jak nigdy) ruszyłem w głąb korytarza, nasłuchując.
- Kim Pan jest? Proszę natychmiast... – jakiś randomowy pracownik tego ośrodka, nie wiem czy anioł, czy też zwykły śmiertelnik najwyraźniej myślał, że wchodzenie mi w drogę to dobry pomysł. Jego odcięta głowa stuknęła delikatnie o najbliższe drzwi.
- WEJŚĆ! – rozległ się donośny głos.
Posłuchałem i sprzedałem drzwiom soczystego kopniaka.
Trudno jest mi nawet powiedzieć w jak wielkim szoku byłem, gdy moim oczom ukazała się znajoma twarz.
- JAK...? DLACZEGO... – nie potrafiłem wydusić z siebie nic sensownego. Mój wzrok padł na krzesło stojące pod ścianą, na którym, podnosząc moje oszołomienie do jeszcze większego poziomu, siedziała związana i zakneblowana Agata. Podniosła wzrok i gdy mnie ujrzała, zaczęła płakać ze szczęścia.
- Jestem tu skarbie. – powiedziałem najczulej jak potrafiłem i odwróciłem się. – JAK ŚMIESZ JĄ DOTYKAĆ TY MAŁA ZDRADZIECKA KURWO!
- Na twoim miejscu uważałbym na słowa. To ty zdradziłeś Boga i usiłowałeś go zabić. – odpowiedział Łazarz. – Ja wciąż jestem mu wierny.
- JEZUS CIĘ OŻYWIŁ! BYŁEŚ MARTWY, A ON CIĘ PRZYWRÓCIŁ DO ŻYCIA! TAK MU SIĘ ODWDZIĘCZASZ?! PORYWAJĄC MOJĄ DZIEWCZYNĘ?! TY MENDO! – ruszyłem w jego stronę unosząc do góry miecz.
Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.
- Wasze stosunki z Jezusem mnie nie obchodzą, wykonuję boskie rozkazy, a ty zasłużyłeś na wszystko co Cię spotyka. Myślałeś, że ujdzie ci płazem zabicie bueechh... – urwał, kiedy moja broń wbiła mu się w gardło.
- Może i zasłużyłem. – powoli odzyskiwałem panowanie na sobą. – Ale ty zasłużyłeś na tą śmierć jeszcze bardziej.
Rzuciłem się do Agaty, żeby ją uwolnić, kiedy za moimi plecami rozległ się dziwny bulgot.
- Kurwa mać, czy was złych zawsze trzeba zabijać po kilka razy? – powiedziałem na widok Łazarza, który podniósł się z podłogi i z mieczem wciąż wbitym w szyję ruszył w moim kierunku.
- NHE ZAHBIEESZ MEEE. – wydyszał, informując mnie, że ten boss fight będzie wyjątkowo trudny. Ech, a ja jechałem na końcówce staminy.
- Nie mam na to czasu. – wysapałem i chwyciłem za rękojeść swojej broni.
Zaparłem się i wyrwałem ją z ciała tego śmiecia, fundując sobie prysznic z krwi. Odsunąłem się kilka kroków do tyłu. Kończyły mi się siły, a moim przeciwnikiem był koleś z nieskończoną ilością żyć. Jak zabić kogoś kto nie może umrzeć? Już raz to zrobiłem, ale efekt nie był zadowalający. Nagle wpadłem na pomysł tak głupi, że musiał zadziałać. Drżącą ręką chwyciłem za telefon i wszedłem w plejlisty.
Po chwili w całym zakładzie rozległy się najokrutniejsze dźwięki na świecie. Zatkałem sobie uszy palcami i błyskawicznie rzuciłem się do Agaty, by zarzucić jej na głowę koc leżący obok.
- NIE SŁUCHAJ! – wydarłem się. – NIE SŁUCHAJ!
Spojrzałem na Łazarza, który nie miał bladego pojęcia co się dzieje. Zdezorientowany postawił kilka kroków, ale wtedy najwyraźniej wszedł wokal. Niewdzięczny umarlak zadrżał. Jego ciałem wstrząsnęły drgawki. Próbował się ratować, ale było już za późno. Zamknąłem oczy i przytuliłem się mocno do Agaty, wciąż trzymając palce w uszach.
Kiedy otworzyłem oczy było już po wszystkim. Plejlista dobiegła końca. Oswobodziłem Agatę, która zapłakana rzuciła mi się w ramiona i zaczęła przepraszać, że nie wierzyła mi w ten cały bełkot o Jeźdźcach, Niebie, Piekle, Stwórcy...
Uśmiechnąłem się i spojrzałem na Łazarza. Stał w tym samym miejscu co wcześniej, ale był już nieszkodliwy. Martwy w środku nie stanowił żadnego zagrożenia. Jego pozorna nieśmiertelność nie była żadną obroną przed moją ofensywą. Podniosłem z podłogi telefon i ignorując krzyki Agaty, która wciąż nie wierzyła w to co się stało, spojrzałem na świecący ekran. Wszedłem w ustawienia i po chwili wahania potwierdziłem usunięcie plejlisty „POLSKI POP – SYLWIA GRZESZCZAK, SARSA I INNI”. Ta broń była zbyt potężna i niezbyt humanitarna, nawet jak na nasze standardy.
A potem? Cóż wróciliśmy do domu. Chłopaki z radością powiadomili mnie, że znaleźli na targu maszynę do przywracania dusz z Piekła. Nie mieli pojęcia o tym co przeszedłem. Do momentu opublikowania przeze mnie tego posta o niczym nie wiedzą. Że Stwórca postanowił ze mnie zakpić. Że sam pokonałem nieśmiertelnego Łazarza. Że...
O KURWA. Wybaczcie, ale muszę lecieć.
Zaraza się ocknął.