Card image cap

S01E15 PUSZEK

Wyświetlenia: 1056 / 0 | Seria: Czterej jeźdźcy apokalipsy | Dodano przez:anon

Parę dni temu Wojna przylazł do domu podejrzanie uśmiechnięty. Akurat fartownie się złożyło bo Głód poszedł na miasto i zapewne był już w trakcie pożerania dwudziestego kubełka z KFC.
- Ej, chłopaki patrzcie co znalazłem pod blokiem. – powiedział radośnie w progu.
Zaciekawieni podeszliśmy do drzwi i prawie zesraliśmy się w gacie na widok gigantycznego wilczura, którego Wojna trzymał na kawałku sznurka do wieszania prania.
- Co to kurwa jest? – spytał Adolf, który z wrażenia upuścił kubek z parującym kakao.
- Puszek. – odparł Wojna.
- Puszek. – powtórzył Michał zmywając plamę z podłogi.
- Puszek. – potwierdził nasz upośledzony brat.
- To bydlę ma kurwa ze dwa metry! – stwierdził Śmierć podchodząc nieśmiało bliżej. – To jakiś pierdolony mutant.
- Nie jest zupełnie groźny, zaczął się do mnie łasić jak wracałem od Agaty. Jest piękny, prawda?
- NIE! – wrzasnęliśmy zgodnie.
- Oj zamknijcie mordy, to będzie świetny prezent na urodzinki Głodu. Pomyślcie ile razy nam powtarzał, że chciałby mieć zwierzątko. No to damy mu Puszka.
- Wojna, nie możesz nazwać tego pierdolonego Clifforda Puszek.
- Właśnie, że mogę. – oburzył się.
- A przypadkiem nie powinien go nazwać jego właściciel? – wtrącił się Hitler.
- Nie. Ja go znalazłem i dam go Głodowi w pakiecie z imieniem. Mam tylko nadzieję, że nikt go nie szuka...
Spojrzałem na tego włochatego giganta, który obojętnie rozglądał się po pomieszczeniu. Kudłaty łeb niemalże sięgał sufitu.
- Szczerze wątpię. – mruknąłem.

Głód był troszeczkę zdziwiony, kiedy po powrocie do domu zastał swój pokój zamknięty na cztery spusty i propozycję spania na podłodze w kuchni, ale nie wyraził sprzeciwu, przeczuwając, że szykujemy jakąś niespodziankę na jego urodzinki. W sumie to taka była prawda, jeśli nazwać gigantycznego wilczura ważącego dwie tony niespodzianką.
Wreszcie nadszedł ten dzień, na który wszyscy czekali. Poza mną. Ogólny plan był taki, żeby rozpocząć świętowanie w pierwszym lepszym pubie, a potem przenieść imprezę do naszego mieszkania. A więc punkt siódma spotkaliśmy się w najgorszej spelunie w naszym mieście, której jedynym plusem było to, że zawsze jest tam gdzie usiąść bo każdy boi się wejść do środka. Niepewnie przekroczyliśmy próg i weszliśmy w głąb przedsionka, który składał się z dwóch wieszaków na ubrania i strzałki wskazującej na długie, kręcone schody. Schodziliśmy jakiś kwadrans zanim wreszcie znaleźliśmy się w jakiejś mrocznej piwnicy oświetlonej delikatnym blaskiem świec. Wyglądało to w chuj zachęcająco. Barman powitał nas obojętnie machając ręką i zasugerował zajęcie największego stołu ustawionego pod ścianą. Przystaliśmy na tę propozycję.
Wśród zaproszonych znaleźli się między innymi Jezus, Hermes, Atena oraz oczywiście Archanioł Michał i Hitler. Z przerażeniem dostrzegłem wśród gości Outsidera, który z tego co pamiętałem, bawił się chyba niezbyt dobrze na naszej poprzedniej imprezie. Zastanawiało mnie jakim cudem udało mu się tak szybko zregenerować czaszkę po przyjęciu na mordę kuli z rewolweru. Dobrze pamiętałem wynoszenie jego truchła następnego dnia po imprezie. Kolejny nieśmiertelny skurwysyn, bosko. Św. Jan niestety nie mógł nas zaszczycić swoją obecnością bo był umówiony na „poważną rozmowę” z Wszechmogącym. Reszty gości albo zupełnie nie znałem, albo nie pamiętałem i w sumie byłem z tego całkiem zadowolony. Przynajmniej nie musiałem z nikim gadać i mogłem w spokoju skupić się na opróżnianiu kolejnych butelek wódki, którą Głód regularnie zamawiał do naszego stolika.
Po jakichś dwóch godzinach byliśmy wszyscy najebani do tego stopnia, że nawet barman kazał całej ekipie wypierdalać, grożąc nam rychłym spotkaniem ze Stwórcą.
- Teee, ty lepiej módl się, żebyś zdechł przed Apokalipsą. – rzucił do niego napierdolony Śmierć. – W przeciwnym razie pogadam z tobą osobiście, zanim twoje ciało pochłonie otchłań.
Barman najwyraźniej nie brał swojego życia zbyt poważnie bo zaśmiał się pogardliwie i wyciągnął spod lady zdobionego obrzyna, którego wycelował w całą naszą gromadkę siedzącą przy stole.
- Zaraz zaraz... – powiedział w zamyśleniu Jezus, klepiąc Atenę, która już zgonowała na stole po ramieniu. – Czy on ci kogoś nie przypomina...?
Tłuściutki barman pobladł nagle, tak jakby nas poznał.
- Co wy tu...? Jak śmiecie tu przychodzić! – wydarł się nagle. – Zerwałem kontakt z ziemskim padołem już dawno, nie wyciągniecie mnie stąd, rozumiecie?!
- Nie mamy zamiaru. Przyszliśmy się tu tylko najebać. – wyjaśniłem uprzejmie.
- Wypierdalać. Natychmiast. – z jego ust wyrwał się nagle zwierzęcy ryk. Skądś kojarzyłem ten dźwięk. Kojarzył mi się z wakacjami... Hmm... Gdzie ja go słyszałem... Włochy? Ukraina?
Nagle zamarłem. Egipt.
- Spierdalaj Set i dam nam w spokoju dopić to co tu mamy. Za jakieś pół godzinki sami stąd wyjdziemy. – powiedział spokojnie Jezus i wskazał na alkoholowe resztki stojące na drugim krańcu stołu. – Wyluzuj trochę.
Ale egipski bóg umarłych nie miał zamiaru się uspokajać. Jego głowa przetransformowała się w zwierzęcy łeb, w którym rozpoznałem szakala. Ubranie na jego ciele napięło się nagle, ale o dziwo nie rozerwało. Przyznam się, byłem podjarany bardziej niż powinienem, nigdy jeszcze nie spotkałem osobiście żadnego egipskiego bóstwa. A tym bardziej w jakiejś spelunie zakopanej kilkadziesiąt metrów pod ziemią.
- Mają tu wstęp wyłącznie śmiertelnicy. – wyryczał humanoid. – Są zbyt głupi, żeby zrozumieć i dostrzec prawdziwą naturę tego miejsca. Ale wy... Wasze nadprzyrodzone dusze są zagrożeniem dla tej idealnej równowagi.
- Przepraszam. – podniosłem rękę do góry. – Ale nasza czwórka nie ma dusz.
Odpowiedzią było obojętne warknięcie.
- A zresztą co jest takiego szczególnego w tym miejscu? To zwykły pub w jakiejś zatęchłej piwnicy pod randomową kamienicą... – wtrącił się Adolf zerując ostatnią butelkę czystej.
- JAK ŚMIESZ! – wrzasnął Set i wycelował obrzyna prosto w niego. – TO PRADAWNY GROBOWIEC FARA...
W tym momencie stwierdziłem, że mam dość tej farsy i wyciągnąłem z kieszeni swój rewolwer. Jednak nie doceniłem swojego przeciwnika i nim w ogóle zdążyłem zacisnąć palec na spuście, opiekun umarłych oddał strzał. Archanioł Michał rzucił się do przodu i rozłożył skrzydła, żeby osłonić naszą gromadkę przed deszczem śrutu. Nie okazało się to jednak potrzebne, Set spudłował i trafił w belkę wiszącą nad sufitem, który zadrżał gwałtownie.
- Noo kurwa, dobra robota. – skomentowała to Atena sięgając po swoją włócznię. – A teraz bądź tak łaskaw i...
Nigdy nie dowiemy się co chciała powiedzieć bo dokładnie w tym momencie sufit zawalił nam się na głowy.

Pierwsze co mnie uderzyło to fakt, że jakimś cudem żyję. Drugie – że nie tylko ja. Obok mnie, przed ruiną, która kilka chwil wcześniej była całkiem ładną kamieniczką, leżeli dysząc pozostali uczestnicy imprezy. Nie wszyscy. Wśród nich nie dostrzegłem na przykład Adolfa, Outsidera ani Ateny. Jednak zarówno moi bracia, jak i Hermes wraz z Michałem i Jezusem mieli się najwyraźniej całkiem dobrze bo żartowali o czymś ściszonym tonem.
- Cooo się stało...? – wyjąkałem obmacując sobie czaszkę.
- Puszek nas wykopał. – uśmiechnął się radośnie Wojna wskazując na wilczura, który stał obok, cały w ziemi i pyle. Był z siebie wyraźnie zadowolony.
- Kurwa mać. – jęknąłem próbując stanąć na nogach. – Czemu każda nasza impreza musi tak się kończyć.
- Hej, przecież ta się dopiero zaczęła. – powiedział Głód zapalając papierosa. – Chodź Puszek, idziemy.
- NIE JESTEM PUSZEK.
Cisza, która nastąpiła chwilę potem trwała dobre pół minuty.
- Który z was to powiedział...? – spytał Hermes niepewnie, otrzepując się z kurzu.
- JA.
Rozejrzeliśmy się wokół. To przestawało być śmieszne.
- Gdzie jesteś śmieszku, pokaż się! – warknął Wojna, pomagając wstać Śmierci.
Puszek wysunął przednią łapę do przodu.
- TU JESTEM DEBILE. – powiedział wyraźnie poirytowany.
- Czekajcie, czy to na pewno była wóda? – spytał Michał mrugając oczami. – Mam wrażenie, że Puszek się właśnie odezwał.
- NIE JESTEM PUSZEK. – powiedział Puszek.
- Jesteś. – zapewnił go Wojna. – A teraz do nogi, wracamy do domu.
- Spierdalaj, Puszek jest przecież mój. – oburzył się Głód. – Nie słuchaj go piesku, chodź do swojego prawdziwego pana.
- NIE JE... – zaczął Puszek, ale po chwili wahania zrezygnował i posłusznie ruszył z nami do domu.

Zabawa rozkręciła się do tego stopnia, że szybko zapomnieliśmy o Atenie i Adolfie, których brakowało w naszych szeregach. Jednak koło północy do naszych drzwi zapukało dwóch innych, nadprogramowych gości.
- Przepraszam, szukamy z kolegą naszego pieska. Wabi się Fenrir. – powiedział menel z dziwaczną opaską na oczach i dwoma krukami na ramieniu. – Może go państwo widzieli.
Wojna odwrócił się i przeleciał wzrokiem po mieszkaniu. Ja, Głód, Michał, Śmierć, Hermes, Puszek, Jezus...
- Przykro mi, żadnego Fenrira. – powiedział ze smutkiem.
- To zabawne. – odezwał się drugi jegomość, wyraźnie młodszy. – Moglibyśmy przysiąc, że widzieliśmy jak wchodził do tego mieszkania.
- Soreczki. – Wojna kopniakiem zamknął drzwi i odwrócił się do naszego grona. – To na czym skończy...

W tym momencie ściana za jego plecami przestała istnieć.
Kiedy przestaliśmy kaszleć, a pył już trochę opadł, zobaczyliśmy, że dwaj natrętni panowie stoją na środku naszego salonu. Wojna ciężko podniósł się z podłogi i wyciągnął swój miecz.
- Doigraliście się. Chłopaki, bierzcie ich.
Wszyscy zacisnęliśmy dłonie na naszych narzędziach mordu. Śmierć prawie popłakał się ze szczęścia na myśl o tym, że wreszcie będzie miał okazję do użycia swojej kosy.
- Nie tak szybko. – powiedział Odyn. – Jeśli chcecie dożyć Apokalipsy, lepiej rzućcie broń.
- Ssij mi fiuta dziadku. – odpowiedziałem i zastrzeliłem kruka siedzącego na jego lewym ramieniu.

Cóż, po tym co zdarzyło się potem, zaczynam się zastanawiać jak straszliwa i potworna będzie prawdziwa Apokalipsa.
Card image cap



Top tygodnia
Wysyłanie...