Card image cap

S01E20 HAIL THE APOCALYPSE

Wyświetlenia: 1675 / 0 | Seria: Czterej jeźdźcy apokalipsy | Dodano przez:anon

Widzicie, według tego co zapisał św Jan, Apokalipsa pochłonie świat po przełamaniu siedmiu pieczęci. Sześć z nich zostało już roztrzaskanych dawno temu, o czym żaden z nas nie miał pojęcia. Niebo trzymało to w tajemnicy, byśmy nie próbowali usiłować odnaleźć ostatniej pieczęci i samowolnie wywołać końca świata. Jak się okazało, nie zabezpieczyli jej wystarczająco dobrze. Jezusowi udało się ją wykraść i ukryć przez Kojtyłą, który był tak tępy, że nie pomyślał, aby przeszukać go przed zesłaniem w piekielne czeluści.
A teraz, ostatnia pieczęć Apokalipsy leżała roztrzaskana pod butem Syna Bożego.
Wszystko się rozmazało, do naszych uszu dobiegł tylko przeraźliwy ryk Otchłani, która najwyraźniej nie spodziewała się takiego obrotu spraw. A ja? Sam nie wiedziałem co o tym myśleć. W końcu czekaliśmy na to całe nasze życie. Wszystko potoczyło się tak szybko...
Otworzyłem oczy. Dopiero po chwili zorientowałem się, że nigdy ich nie zamknąłem. Stałem... w gabinecie dyrektora naszej szkoły, a kilka sekund później, obok mnie zmaterializowali się Śmierć i Głód.
- Co się dzieje? Czemu znów jesteśmy w tym jebanym liceum? – wyjąkał Śmierć.
Wtedy przed nami pojawił się Szatan, w swojej prawdziwej, rogatej formie.
- Przecież już go zabiliśmy... – szepnąłem, ale nie było czasu, by się nad tym zastanawiać, gdyż monstrum właśnie rzuciło się od ataku.
Odsunąłem się do tyłu i zorientowałem, że trzymam w dłoni swój rewolwer. Błyskawicznie zaraziłem każdą z kul wszystkimi najgorszymi chorobami, które przyszły mi do głowy. W tym czasie Głód zamachnął się biczem i obwiązał go wokół szyi ex-władcy Piekła. Śmierć skorzystał z okazji i z całej siły wbił ostrze swojej kosy w jego żołądek. Szatan ryknął z bólu i podniósł łapę, by rozszarpać nią Głód, który trzymał go jak na smyczy. Ale byłem szybszy. Wystrzeliłem kilka razy i trafiłem idealnie w nadgarstek potwora, odstrzeliwując mu całą dłoń. Bydlę zakaszlało i chyba próbowało coś powiedzieć, ale drugi cios Śmierci ostatecznie pozbawił go tej możliwości. I głowy. Znowu.
Wszystko eksplodowało i rozbłysło rażącym światłem. Kiedy wszystko się uspokoiło, zobaczyliśmy, że stoimy na placu św. Piotra w Watykanie. Wokół nas gromadziły się anielskie zastępy, a na papajowym balkoniku stał... Wojna?
- Co tu się kurwa dzieje, czy tak wygląda Apokalipsa? – spytałem próbując zrozumieć co tu się odpierdala.
Głód i Śmierć nie odpowiedzieli, tylko ruszyli naprzeciw nadciągającym aniołom. Dostrzegłem wtedy, że nad naszymi głowami lata Hermes, krzycząc bez przerwy:
- Hajs z monopoly! Hajs z monopoly!
Przełknąłem ślinę. Coś tu było bardzo nie tak, ale nie mogłem zrozumieć co. Mój mózg odrzucał jakiekolwiek próby wyjaśnienia tego co się wokół nas, wokół mnie, działo.
Chłopaki najwyraźniej świetnie się bawili, powtarzając historię, która już się wydarzyła. Anielska krew pryskała na lewo i prawo. Wtedy nagle usłyszałem głoś Wojny, który mnie wołał. A przynajmniej tak mi się zdawało.
- Zaraza! – wrzeszczał z balkonu. – Musicie...
Znowu światło, zmiana otoczenia. Tym razem pojawiliśmy się w burdelu Afrodyty.
- Dzień dobry, jestem Robert Makłowicz. – powiedziała Maria Magdalena z różowym irokezem i dwoma dodatkowymi rękami na biodrach.
- Dzień dobry, ja jestem... – zaczął Śmierć.- Ja jestem... eeee...
Zacząłem się z niego śmiać, ale po chwili ogarnąłem, że ja sam zapomniałem kim właściwie jestem. Jak to możliwe, jak...
Znowu szkoła, znowu gabinet... czyj gabinet? Coś się pojawia, znowu trzeba to zabić. Czy to Szatan? Nie, to znowu Archanioł Gabriel. Zabić, trzeba zabić, rozszarpać, wypatroszyć, zniszczyć...
- Kurwa mać. – słyszę jakiś głos nad głową.
Nade mną, na suficie, niczym pierdolony nietoperz, ktoś wisi do góry nogami. Wydaje mi się, że skądś go znam, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd. Ma wielki ognisty miecz, którym nieudolnie próbuje się ogolić. Przekręca głowę pod takim kątem, że powinien skręcić sobie kark, ale zamiast tego wypluwa obślinioną karteczkę z dwudziestoma sześcioma słowami: „obudźcie się do kurwy nędzy”.
Znowu gdzieś jesteśmy. To chyba jakieś przyjęcie. Wygląda jak urodziny. Ale czyje? Moje? Chwytam za butelkę Jacka Danielsa, która zamienia się nagle w demonią łapę, która rozszarpuje mi gardło. Ktoś podaje mi taśmę klejącą, ktoś krzyczy, że lepiej użyć pasty do butów. Nie słucham ich kłótni, tylko zaklejam sobie dziurę w szyi i dołączam do walki. Zaraz, jakiej walki, z kim walczymy? Z armią tych dziwnych istot z ognistymi mieczami. Krzyczą strasznie głośno, ale z ich ust nie wydobywają się słowa, tylko farba w spreju. Piszą na ścianach jakieś dziwne słowa w nieznanym języku, „Ja pierdolę, jeśli zaraz się nie obudzicie to wszyscy jesteśmy w ciemnej dupie, ciemnej dupie, ciemnej, ciemnej...”
Kim jestem? Co ja tu robię? Coś trzymam, czy to broń? Może chcę się zabić? Czy jestem samobójcą? Rozglądam się wokół. Jestem chyba w jakimś klubie. Ludzie wokół tańczą i śpiewają. Z głośników leci ostatni hit z listy przebojów „DO KURWY NĘDZY ONA WAS ZABIJA”. Obok mnie stoi Adolf Hitler. Nie wiem skąd znam jego imię, ale chyba jest moim przyjacielem. Klepię go po plecach, ale ręka przechodzi mi na wylot, bo mój kumpel nie ma pleców. Zaczynamy się panicznie śmiać, bo to było takie zabawne. Macham na barmana, żeby przyniósł nam trochę oleju silnikowego, ale on oczywiście się myli i zamiast tego daje nam World Trade Center z polewą czostkowo – miodową. Nie podoba mi się to, idę stamtąd.
Jestem znowu w jakimś miejscu. Podchodzi do mnie jakaś ładna loszka i daje mi jakiś dziwny nóż. Nie ma obok żadnego asfaltu, więc nie mam pojęcia po co mi on. Nie chcę, żeby było jej przykro, więc wbijam go sobie w oko.

I ujrzałem na prawej ręce Jezusa zasiadającego na tronie
księgę zapisaną wewnątrz i na odwrocie
zapieczętowaną na siedem pieczęci.
I ujrzałem potężnego Archanioła Michała, obwieszczającego głosem donośnym:
«Kto godzien jest otworzyć księgę i złamać jej pieczęcie?»
A nie mógł nikt -
na niebie ani na ziemi, ani pod ziemią -
otworzyć księgi ani na nią patrzeć.
A ja się wkurwiłem,
że nikt nie znalazł się godzien, by księgę otworzyć ani na nią patrzeć.
I mówi do mnie Wojna:
«Przestań płakać:
Oto zwyciężyłeś Zarazo z pokolenia Jeźdźców
Odrośl Jana,
tak że otworzy księgę i siedem jej pieczęci».
I ujrzałem między tronem z czworgiem postaci
a kręgiem anielskim
stojącego Śmierć jakby zabitego,
a miał siedem rogów i siedmioro oczu,
którymi jest siedem Duchów Boga wysłanych na całą ziemię.
On poszedł,
i z prawicy Zasiadającego na tronie wziął księgę.
A kiedy wziął księgę,
pozostałych trzech Jeźdźców i dwudziestu czterech bogów upadło przed Jezusem,
każdy mając harfę i złote czasze pełne kadzideł,
którymi są modlitwy świętych.
Odwracają się wszyscy w stronę Śmierci, czwartego Jeźdźca
I taką nową pieśń śpiewają:
«Godzien jesteś wziąć księgę i jej pieczęcie otworzyć,
bo zostałeś zabity
i nabyłeś Bogu krwią twoją z każdego pokolenia, języka, ludu i narodu,
i uczyniłeś ich Bogu naszemu królestwem i kapłanami,
a będą królować na ziemi».
I ujrzałem,
i usłyszałem głos wielu aniołów
dokoła tronu i Jeźdźców, i bogów,
a liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy,
mówiących głosem donośnym:
«Zaraza, nie poddawaj się, już prawie ci się udało ».
A wszelkie stworzenie, które jest w niebie
i na ziemi, i pod ziemią, i na morzu,
i wszystko, co w nich przebywa,
usłyszałem, jak mówiło:
«Ale ta suka... Ona ma inne sposoby na zniszczenie was, mam rację Otchłań? Mój „skarbie”...»
A czworo Zwierząt mówiło: «Amen».
Jeźdźcy zaś upadli i oddali pokłon.
Wtedy zrozumiałem.

Upadłem na ziemię, z trudem łapiąc oddech. Co to kurwa było?
- Jezu, Zaraza... – odetchnął z ulgą Wojna. – Udało ci się.
Podniosłem się i rozejrzałem dookoła. Wciąż byliśmy w sali gimnastycznej. Otchłań stała w tym samym miejscu co wcześniej, ale z niewiadomych przyczyn stała się jakieś osiem razy większa niż poprzednio. Z jej oczu wychodziły jakieś dziwaczne promienie, które sięgały w stronę... Śmierci i Głodu, wciąż stojących w transie na samym środku sali.
- Co tu się dzieje...? – spytałem wciąż mając w głowie te pojebane wizje.
- Wysysała z was energię... – wystękał Wojna, zamachując się na Otchłań, która jakby od niechcenia odepchnęła go olbrzymią nogą, nie odrywając wzroku od Śmierci i Głodu.
Zamrugałem kilka razy.
- A Jezus? A Apokalipsa?
- Nie było żadnej Apokalipsy, to wszystko wizje, które podsuwa wam ta suka. Tkwicie w pętli własnych wspomnień, dopóki nie zostanie z nich już nic. Musimy wyciągnąć z niej chłopaków, nim będzie za późno.
- Więc Jezus... nie złamał ostatniej pieczęci? – zasmuciłem się trochę. – Gdzie on tak w sumie jest? I gdzie jest Michał?
- Kazałem im spierdalać. Piekło się wali, nie możemy ryzykować. – uśmiechnął się smutno Wojna i ponowił atak na rosnącą od wysysanej energii Otchłań. – Wszyscy nasi przyjaciele są już bezpieczni. Zostaliśmy tylko my. No i ona.
Sięgnąłem po rewolwer. A więc niech tak będzie. Wszystko skończy się tak gdzie się zaczęło. Załadowałem ostrożnie jedną kulę i starannie wymierzyłem. Huk wystrzału zagłuszył odgłos ścian walących się wokół nas. Kula trafiła byłą Śmierci prosto w czoło. W tym momencie promienie, którymi ssała naszych braci momentalnie zniknęły, a do hałasu panującego wokół doszedł jeszcze przeraźliwy ryk zarażonej ślepotą Otchłani.
- Co tu się kurwa dzieje? – spytali jednocześnie zaspani Głód i Śmierć, patrząc z niepokojem na Otchłań rzucającą się na wszystkie strony.
- Potem wam wyjaśnimy, na razie skupmy się tylko na rozpierdoleniu tej szmaty. – odpowiedziałem z niepewnym uśmiechem.
Pewne było, że zginiemy, niekoniecznie zabici przez Otchłań, ale prędzej przez Piekło, które na naszych oczach rozpadało się na kawałki. Kiedy już go nie będzie, po śmierci nie trafimy nigdzie i myślę, że cała nasza czwórka zdawała sobie z tego sprawę. Z sufitu sali gimnastycznej zaczęły spływać wodospady lawy, a w podłodze z niewiarygodną szybkością pojawiały się wielkie dziury, które zapewne nie miały nawet żadnego dna. Wyglądało to wszystko niesamowicie i gdyby nie olbrzymia laska, napierdalająca na ślepo pięściami wokół siebie, stanąłbym w miejscu i po prostu podziwiał tą przepiękną destrukcję.
- To co panowie, jak umierać to wszyscy, huh? – zaśmiał się Głód i uniósł dłoń do góry.
Nasza pozostała trójka tylko podziwiała. Był to pierwszy raz, kiedy użył swoich mocy po opuszczeniu Czwartego Wymiaru.
W jednej chwili Otchłań zaczęła maleć. Cała jej olbrzymia masa była wsysana przez Głód, który z upiornym śmiechem pochłaniał kolejne litry tłuszczu. Trwało to może z pół minuty, ale zasłużyło sobie na gromkie brawa, których i tak nie było słychać w całym tym chaosie, który panował dookoła.
- Teraz moja kolej. – powiedziałem i strzeliłem w Otchłań po raz kolejny.
Odrzuciło ją trochę do tyłu i już się bałem, że wpadnie do lawy, ale na szczęście szybko się podniosła.
- PIEKŁO DLA DEMONÓW KURWA! – zaczęła drzeć ryj. – RASOWO CZYSTE PIEKŁO, ŻĄDAMY PODZIAŁU, BIAŁE PIEKŁO, CZARNE PIEKŁO! JEBAĆ TYCH ANIELSKICH IMIGRANTÓW!
Śmierć prawie zesrał się ze śmiechu.
- To było niezłe. – pochwalił mnie. – To teraz ja.
Podszedł powoli do Otchłani rysującej swastyki na rozpadającym się parkiecie.
- Cześć skarbie. – powiedział radośnie. – Mam coś dla Ciebie.
To mówiąc rzucił ją na plecy i z całej siły wbił jej ostrze kosy w krocze. Nie zważając na jej krzyki wyciągnął je powoli i wbił je znowu. I znowu. I znowu.
- Wow, to było zajebiste. – powiedział Wojna i podszedł do konającej. – To ja wyjątkowo będę delikatny.
Odrzucił miecz na bok i podciągnął rękaw koszuli.
- Chyba coś ci utknęło w gardle. – mruknął i wsadził jej zaciśniętą pięść do ust. Opuszczał ją coraz głębiej i głębiej, aż w końcu, przy akompaniamencie straszliwego płaczu, wyciągnął z jej ciała bijące serce ociekające krwią.
- To co panowie, to by było na tyle. – powiedziałem smutno.
Po raz ostatni wymieniliśmy spojrzenia. Nie tak wyobrażaliśmy sobie nasz koniec, ale poczucie, że przynajmniej naszym przyjaciołom udało się uciec, nieco podnosiło na duchu. Staliśmy więc tylko, czekając aż nadejdzie nieuniknione. Ściany i sufit roztrzaskały się już całkowicie, a jedynym nienaruszonym fragmentem całej, nieistniejącej już sali był kawałek parkietu, na którym staliśmy.
Ostatnim co pamiętam, nim Piekło pogrzebało nas pod swoim walącym się stropem, był widok Wojny, miażdżącego w dłoni serce Otchłani.

Na naszej rozprawie pojawili się wszyscy. Byli tam zarówno greccy bogowie, którzy wyjątkowo dostali wstęp do katolickiego Nieba, jak i również wszystkie chrześcijańskie VIPy, których mieliśmy okazję spotkać podczas naszego pobytu na Ziemi. Z łezką w oku patrzyłem na naszych przyjaciół, na Archanioła Michała, Atenę, Jezusa, Hermesa i Agatę, która również dostała wejściówkę. W tłumie był też Noe na swojej latającej chmurce, Herkules, Outsider i oczywiście św. Jan, który z niepokojem czekał na ogłoszenie wyroku. Wszyscy wystrojeni jak na pogrzeb i w sumie całkiem trafnie, bo tym właśnie to było – naszym pogrzebem.
Spojrzałem na stojących obok braci. Wojna z uśmiechem machał Agacie, posyłającej mu całusy, Śmierć dumnie opierał się o jakąś kolumnę, a Głód z zapałem wpierdalał resztkę batona, którą znalazł na dnie kieszeni. Prawie rozpłakałem się jak ostatnia pizda, ale na szczęście w tym momencie głos zabrał Stwórca.
- Zebraliśmy się tutaj, by osądzić Czterech Jeźdźców Apokalipsy, którzy w ostatnim czasie wywołali sporo zamętu, zarówno w Niebie, jak i na Ziemi. – zaczął Bóg. – Nie mniej jednak, po starannym podsumowaniu, nie ulega wątpliwości, że w dużym stopniu wypełniali oni przy tym wolę bożą. Dzięki wam, Jeźdźcy, zarówno Szatan, jak i Lucyfer nie żyją. Nie wspominając już o Warolu Kojtyle i Otchłani. Zawdzięczamy wam również zniszczenie Piekła. To naprawdę niemałe dokonania.
Tłum oszalał. Podniosły się wiwaty i okrzyki radości. Kto by pomyślał, że mamy w Niebie aż tylu fanów. Jezus pokazał mi uniesiony kciuk. Odpowiedziałem mu radosnym uśmiechem i spojrzałem na Wszechmogącego, który miał wygłosić ostateczny wyrok.
- Nie mogę was zesłać do Piekła, z wiadomych przyczyn. – powiedział z uśmiechem. – Nie mogę was również zesłać do Nieba, z racji waszych, eeeee... przewinień. – rzucił Wojnie groźne spojrzenie. – Nie mogę was również unicestwić, gdyż będziecie potrzebni, gdy dopełni się proroctwo św. Jana...
Spojrzeliśmy na siebie z braćmi i wymieniliśmy szelmowskie uśmiechy.
- Skazuję was więc na Ziemię.
Card image cap



Top tygodnia
Wysyłanie...