Card image cap

Metro 2137, Rozdział trzeci

Wyświetlenia: 2365 / 0 | Seria: Metro 2137 | Dodano przez:anon

ROZDZIAŁ III "PROCESY SZCZURYMBERSKIE"
- Witamy w Szczuropolis. – usłyszałem chwilę po przebudzeniu się. Niestety niedanym mi było długo nacieszyć się stanem otrzeźwienia, gdyż zwieńczeniem wypowiedzi umięśnionego gryzonia, był bolesny cios w twarz, który powalił mnie na wilgotną posadzkę.
- Dość tego. Zostawcie go! A teraz precz! No już, wstawaj – szczur z hiszpańskim wąsem wyciągnął na wznak rękę – nie tę, w której trzymał butelkę tequili, a tę z naderwanym palcem.
- Dzięki za pomoc. Kim jesteś? – zapytałem wybawcę.
- Nazywam się Quegio.
- Jestem…
- Nie interesuje mnie, kim jesteś. Jesteś tu nowy, a do mnie należy… w sumie nic do mnie nie należy. Nie mam tu żadnych obowiązków. Jestem więźniem politycznym Sir Cheesey’a Jednookiego.
- Kogo takiego? – zaciekawiłem się.
- Nie słyszałeś o Cheesey’u Jednookim? – dopytał Quegio, wygrzebując fragmenty sera Gouda z jego pokaźnego zarostu.
- Nie słyszałem. Gdybym słyszał, to bym nie dopytywał. Chociaż… Zaraz. Czy mówisz o jednookim szczurze z opaską na oku?
- Dokładnie! Czyli jednak conieco, żeś o nim słyszał.
- Szczerze, to wiem o nim tylko tyle, że to przez niego tu trafiłem. Pojmał mnie i moich towarzyszy, kiedy znajdowaliśmy się w spichlerzu na stacji… Cholera, nawet nie pamiętam, jaka to była stacja. Czuję się… czuję się, jakbym kilka miesięcy leżał pod stertą ziemniaków.
- Bo tak właśnie było! Tylko dożylne karmienie cię skrobią utrzymało cię przy życiu, ale dość już o tym. Musimy zająć się nowym zagrożeniem grożącym tej okolicy. – znikąd pojawił się na nim strój nekromanty, a oczy spowiła biel. Byłem na tyle skonfundowany, że postanowiłem nie wnikać.
- Co to za zagrożenie?
- Nie no. Szczerze, to nie ma żadnego nowego zagrożenia. Chciałem po prostu przymierzyć tę ciemną szatę, która leżała w rogu celi. To, że nie ma nowego zagrożenia, nie znaczy jednak, że nie mamy innego kłopotu. Jeśli chodzi o mnie, to odsiaduję tu za notoryczne podkradanie racji żywnościowych i nagrywanie o tym filmików na RatTube. Spędzę tu kilka tygodni i wrócę do armii Cheesey’a. Jeśli jednak chodzi o ciebie, to z tego, co mi wiadomo, będziesz wysłany na kilkumiesięczne prace, by odpokutować spiskowanie przeciw Narodowi Szczurzemu.
- Jakie spiskowanie!? – uniosłem się. – Nie jestem żadnym spiskowcem. Wraz z innym mieszkańcem Normiczej, miałem udać się na Hydrauliczną, a stamtąd prostą drogą na Wykopowicką, by zająć się wadliwą kanalizacją. To nie jest zwykły przeciek – to P O T Ę Ż N Y przeciek. Jeśli się nim szybko nie zajmiemy, całe metro może być zagrożone. Nie tylko ludzie, ale i szczury. Rozumiesz!?
Nie czekając na reakcję ze strony Quegio, rzuciłem się w kierunku okraconego wejścia do celi i z całą siłą, jaka się we mnie ostała podjąłem próbę wyważenia żeliwnego ograniczenia. Spowodowane tym hałasy, przykuły uwagę pobliskiego strażnika.
- Anion! – usłyszałem z sąsiedniej celi. Tak, to ewidentnie był głos Fornczevki. Chwilę potem usłyszałem też piski Dżumy i skamlącego gdzieś w ciemności Hummusa. Nim jednak udało nam się przeprowadzić jakikolwiek dialog, coś zdążyło nam przerwać.
- Przestań do cholery! – wykrzyczał gryzoń, mielący w ustach kawałek kanapki z serowego bochenka i z wypełnieniem, które również stanowił ser. – Chwila… Obudziłeś się! To zainteresuje szefa. Zaraz ci się odechce wszczynania burd – zaśmiał się i po chwili zniknął w spowitym ciemnością korytarzu.
Podczas kilkunastu minut nieobecności szczurzego ochroniarza, zdążyłem wymienić kilka słów z Fronczevkiem. Dowiedziałem się, że siedzimy w więzieniu od kilkunastu godzin – a nie tak jak mówił Quegio – kilku miesięcy. Dżuma i Hummus od tygodni obserwowali dziwne migracje szczurów w okolicach Chanovskiej, jednak nie przykuwali do nich specjalnej uwagi – jak widać, ignorancja była błędnym zagraniem. Konsternacja i skonfundowanie, które nas przytłoczyło, nie pomagały w wymyśleniu racjonalnego sposobu załatwienia sytuacji, w której się znaleźliśmy. Zostało nam czekać i modlić się o pomyślność… nie. Jednak nie. Modlitwy przykuwają uwagę kleryckich demonów. Już i tak mamy wystarczająco problemów na głowie.
Niespełna pół godziny później przyszedł po nas elitarny szwadron szkarłatnych gryzoni. Zostaliśmy skuci kajdanami zrobionymi z masywnych orzechowych łupin, a następnie przeprowadzeni przez wąskie tunele do czegoś na wzór sali sądowej. Z każdej strony wielkiej izby dobiegały do nas piski, a zalane mrokiem wnęki w ścianach rozświetlały krwawo czerwone refleksje odbijające się w oczach obserwujących nas szczurów. Światło awaryjnych lamp skupione było na siedzącej na piedestale siwej szczurzycy ubranej w fioletowy kubrak.
- Zebraliśmy się tu dzisiaj w sprawie tych oto tutaj… ludzi i ZDRAJCY NASZEGO GATUNKU! – splunęła sędzina. – Zarzuca im się kolaborację z innymi ludzkimi jednostkami tępiącymi szczury, głównie poprzez obróbkę termiczną. Przynajmniej dwójka z czterech tutaj zebranych oskarżonych, od wielu tygodni w sposób nagminny zajmowała się pozyskiwaniem przychodu z prowadzenia nieopodatkowanego, gastronomicznego biznesu opartego o truchła naszych współbraci! – zewsząd zalały nas głosy zniesmaczonych gryzoni. Dało się słyszeć krzyki i buczenie: Spalić ich! Połamać kości! Opodatkować! Nasłać fiskusa!
- CISZA! – uniosła się urzędniczka. – Będąc gryzoniami, jesteśmy mniej zwierzęcy niż zebrani tutaj oskarżeni. Spalenie i połamanie kości to opcje, które będę zmuszona rozważyć, jednak jeśli jeszcze raz ktokolwiek wspomni o opodatkowaniu, lub fiskusie, sam stanie przed sądem za konfidenckie wartości, zrozumiano!? – Cisza wyraziła jednomyślną zgodę.
Po chwili niezręcznej ciszy usłyszeliśmy donośne kroki dobiegające zza naszych pleców. Z ciemności wyłonił się sam Sir Cheesey Jednooki, w towarzystwie szczurów uruchamiających odgłos jego pogłośnionych kroków z odtwarzacza mp3. Chyba nie myśleliście, że szczur może wydawać takie odgłosy w sposób naturalny, no proszę szanujmy się.
- No proszę, proszę. Nasi więźniowie w końcu się obudzili. Proszę kontynuować proces. Przyszedłem tylko usłyszeć, co mają do powiedzenia. Wyrok za kolaborację przeciw szczurzej nacji jest sankcjonowany karą śmierci od dziesiątek lat. Wątpię, że uda wam się wybronić i przerwać tę tradycję – zaśmiał się Cheesey.
- Co takiego zrobiliśmy, że masz nas za kolaborantów!? Stworzyliście inteligentne społeczeństwo, a cechujecie się kretynizmem, zarzucając nam coś, czego nie zrobiliśmy. Kucharzyna i jego szczur faktycznie gotowali waszych braci, ale co ja i Fronczevko mamy z tym wspólnego!? – oburzyłem się, widocznie rozjuszając Cheeseya.
- Chcesz nas poświęcić ty skurwolu!? – wydarł się na mnie Hummus. W ramach okazania buntu przeciw głównemu bohaterowi opowieści rozdarł zdobiącą jego prawą pierś naszywkę „Braci się nie traci”.
- Cicho! Robimy wielką improwizację. – wyszeptałem mu do ucha.
- CHCESZ WIEDZIEĆ, CO ZROBILIŚCIE!? – zagotował się szczurzy wódz. - Wasz pieprzony gatunek od początku całej tej cholernej apokalipsy nas tępi. Nie… Co ja mówię. To działo się już przed apokalipsą! Przeraża mnie to, że nawet po upadku waszej żałosnej cywilizacji, żyje w was tak wiele nienawiści. Tak – być może przenosimy choroby, być może podkradamy wam jedzenie, być może zjadamy wasze zwłoki, być może zjadaliśmy koty ślepych staruszek i wcielaliśmy się w ich rolę, by zyskać więcej pożywienia, ale w porównaniu z nikczemnością, którą WY nam zgotowaliście, jesteśmy cholernymi aniołami. Teraz już rozumiesz? Każdy z was jest winny. Winny bycia człowiekiem!
- Coś jak grzech pierworodny? – rzuciłem bez pomysłu na lepszą odpowiedź.
- Co proszę? – dopytał przestępujący z nogi na nogę Cheesey.
- Winisz cały rodzaj ludzki za przewinienia jednostek. Robisz zupełnie jak ten którego wyznawał Pawlacz. Nie patrzysz, czy popełniliśmy przestępstwo. Ty po prostu karzesz. Upodabniasz się do tego, który sprowadził na nas koniec. Mówiąc „nas”, nie mam na myśli, tylko ludzi. Wielu z twoich braci również obróciło się w pył. Idąc za ideałami bóstw, sam staniesz się demonem. Tego właśnie chcesz?
Cheesey widocznie pobladł – no, może nie do końca widocznie, bo jednak pokrywało go futro, ale rozumiecie, o co chodzi.
- Rozkuć skazańców! – nakazał członkom szwadronu. - Idziecie za mną. – poszło lepiej, niż myślałem.
RETORYKA WZRASTA DO 100.
Tak jak nas poproszono, ruszyliśmy za ociężałym gryzoniem. Mijając kolejne korytarze danym nam było dostrzec potęgę, jaką tuż pod naszymi nosami zbudowały te niepozorne gryzonie. Zewsząd dobiegał gwar porównywalny z tym, który towarzyszył przechadzaniu się przez stacje należące do ocalałych ludzi. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że szczury osiągnęły wyższy poziom przystosowania do tych warunków, niż rodzaj ludzki. Widać było nowoczesne siłownie – oparte przede wszystkim o kołowrotki; restauracje i kafejki typu Ratbucks; Teatr ze sztuką „Szczurpack jest król kanałów, jak mysz jest król stodół” i wiele, wiele innych miejsc, których wymieniania daruję, bo zajęłoby to większą część tego wpisu. W dużym skrócie – metropolis motzno.
- Wchodźcie – Cheesey zaprosił nas do toalety najwidoczniej dostosowanej pod swego rodzaju biuro. – Być może zbyt pochopnie was oceniłem. Słyszałem, że ruszacie w kierunku Wykopowickiej, by cofnąć apokalipsę.
- Nie do końca cofnąć. Chcemy po prostu ograniczyć jej skutki. Nie mamy pojęcia, jak moglibyśmy zająć się światem na powierzchni, by ponownie stał się zdatny do życia – uprzedził mnie Fronczevko.
- Eh… Rozumiem, a już myślałem… No cóż – zawiódł się Cheesey.
- Co takiego myślałeś – nieśmiało wychylił się Dżuma.
- Milcz zdrajco, milcz… Nie waż się nawet do mnie odzywać. Zdradziłeś naszą rodzinę, a teraz śmiesz tu przychodzić.
- Tak naprawdę to sam sprowadziłeś mnie tu siłą… ojcze.
Salę wypełniła cisza, a zwaśnione wzroki gryzoni spotkały się ze sobą. Trudno to wyjaśnić, ale dało się odczuć jak napięcie między nimi, w magiczny sposób opada.
- Synu… - zaszlochał Cheesey i przytulił Dżumę. – Dlaczego od nas odszedłeś? Dlaczego pomogłeś w wybiciu tak wielu naszych braci?
- Nie przyczyniłem się do śmierci żadnego z naszych, ojcze. Razem z Hummusem łapaliśmy tylko outsiderów i Świadków Szczurchowy.
- Cóż… To zmienia postać rzeczy. Cieszę się, że poprzez swoje pozornie nikczemne działania, przyczyniłeś się do poprawy tego zatęchłego świata. Jednak nadal nie rozumiem, dlaczego nas opuściłeś. Było ci tu przecież tak dobrze.
- To nie ma tak, że było dobrze, albo że nie dobrze. Gdybym miał powiedzieć, co irytowało mnie tu najbardziej, powiedziałbym, że nienawiść do ludzi. Nawet ludzi takich jak Hummus, którzy podali mi pomocną dłoń, kiedy sobie nie radziłem, kiedy byłem sam. I co ciekawe to właśnie przypadkowe spotkania wpływają na nasze życie. Chodzi o to, że gdy wyznaje się pewne wartości -nawet te dotyczące ograniczenia eksterminacji gatunku ludzkiego, bywa, że nie znajduje się zrozumienia, które by tak rzec, które pomaga walczyć nam ze skutkami apokalipsy. Ja miałem szczęście, by tak rzec, ponieważ znalazłem inne powołanie i chcę pomóc ludziom. Ludzie to śmierć, ludzie to chodzący zakalec ewolucji, ludzie to zachłanność. Wielu szczurów takich jak ty ojcze pytało mnie o to samo, ale jak ty to robisz, jak ograniczasz nienawiść do ludzi, a ja odpowiadam, że to proste. To nienawiść do klerycznych demonów chodzących po powierzchni. To właśnie ona sprawia, że dzisiaj np. eksterminuje szczury kibicujące Arce Gdynii, a jutro kto wie, dlaczego by nie oddam się pracy społecznej i będę ot choćby chodzić na protesty… znaczy dotyczące eutanazji.
- To ma sens. Rozumiem cię synu i przebaczam ci, jednak ci tutaj ludzie… nie mam pojęcia co z nimi zrobić…
- Puść nas wolno. Sam widzisz, że nie jesteśmy wam wrodzy. Jeśli weźmiesz pod uwagę fakt, że chcemy zająć się ocaleniem metra, to powinieneś uznać nas nawet za swoich sprzymierzeńców. – trafnie zauważył Fronczevko.
- Niby coś w tym jest, ale jednak nie mogę dać wam tak po prostu odejść. Możecie być przydatni dla szczurzej sprawy. Podążając za mną do tego oto biura, widzieliście przede wszystkim dostatek panujący wśród naszego narodu, jednak to, co dostrzegliście, było tylko wycinkiem naszej społeczności. Szczury z niższych warstw społecznych borykają się z głodem. Ludzie przenieśli na nas choroby, których nie jesteśmy w stanie uleczyć, a śmierć jest tu na porządku dziennym. Naszym jedynym ratunkiem jest zdobycie leków i pożywienia innego niż cholerny ser… a taki można znaleźć tylko na powierzch…
- Nie ma mowy! Nie wychodzimy na powierzchnię. – Przerwał mu Fronczevko. - Przykro nam, że borykacie się z takimi problemami, jednak nie możemy wam pomóc. To zbyt ryzykowne. Kleryckie demony zawładnęły całym zewnętrznym światem, a poza tym nie mamy nawet skafandrów chroniących przed promieniowaniem nawrócenia.
- Ale my mamy! Kilkanaście sztuk takich pancerzy znajduje się dosłownie parę metrów stąd. Jestem wodzem tego oddziału. Nie pozwólcie nam polec. Błagam was do cholery, nie pozwólcie nam na to. – zaszlochał Cheesey zdejmujący przy tym opaskę z oka.
- Fronczevko… Przemyśl to. Pomożemy im, a potem ruszymy dalej. Nie potrzebujemy kolejnego wroga. Jeśli szczury na innych stacjach o nas usłyszą, będziemy mieć kolejnego sojusznika. Prawda Cheesey’u?
- Tak! Jeśli nam pomożecie, gwarantuję, że wieść o waszej szlachetności rozniesie się wśród szczurów, równie szybko co dżuma w okresie średniowiecza. Nie zagwarantuję wam pomocy ze strony innych klanów, jednak większość z nich nie będzie się wam narzucać i przeszkadzać, a to już coś, czyż nie?
- Niech tak będzie.
Cel był prosty – a przynajmniej jego założenia. Wraz z Cheeseyem, Dżumą, Hummusem, Fronczevkiem i kilkoma innymi pobocznymi szczurami, które typowo fabularnie mogły zginąć, bez zmartwienia tym kogokolwiek – motyw nic nieznaczących postaci, które umierają w czasie wyprawy, poruszany jest wszędzie, więc czemu by też nie tu – mieliśmy odziać się w anty-radiacyjne skafandry i opuścić metro przez sekretne wyjście w okolicach Chanowskiej. Jego główną zaletą była możliwość uniknięcia formalności przy wychodzeniu oficjalnymi wrotami. Kolejnym etapem ekspedycji było ostrożne przekradnięcie się do odległej o półtora kilometra cukieterii i stojącej nieopodal niej apteki. Wszystko było pomyślane na tyle, jak dalece pozwalała nam znajomość infrastruktury otaczającej wcześniej wspomnianą stację. Na miejscu już tylko jak najszybsze wypełnienie plecaków zawartością i powrót do Szczuropolis.
Na papierze wszystko wyglądało świetnie, jednak wiedzieliśmy, że wyprawa będzie pełna niebezpieczeństw, a jednak zmuszeni byliśmy podjąć owo ryzyko.
Po przedarciu się przez zawalony fragment drogi dotarliśmy na powierzchnię. Pierwszy raz od wielu lat mogłem zobaczyć panoramę Warszawy – a przynajmniej tego, co z niej pozostało. Wszystkie odkryte powierzchnie pokrywał nalot, biały niby śnieg, jednak jego konsystencja i łatwość, z jaką unosił go wiatr, narzucała, iż oczywiste było, że bliżej mu do cukru pudru niż śniegu. Walące się pod wpływem czasu budynki pokrywał cieknący, kremówkowy płyn, a ze szczytów latarni spływała trudna w określeniu maź, której długi, żelowy ciąg zatrzymywał się dopiero przy zetknięciu z ziemią.
Tym, co przyciągało uwagę najmocniej, były jednak bestie, które na każdym kroku zmuszeni byliśmy mijać, by nie dopuścić do otwartej walki. W oddali, na pobliskiej wieży TRWAM, dało się dostrzec gniazda tych piekielnych istot.
- Dobra, teraz tędy. Patrzcie, gdzie stawiacie kroki, podłoga jest zbutwiała. – wyszeptał idący na czele Cheesey.
- Skoro mamy tyle czasu, to może opowiesz, co stało ci się w oko. Oczywiście, jeśli nie masz z tym problemu. – zaproponowałem.
- Ty zawsze tyle gadasz? Ehh… Żadna mi historia. Kilka lat temu, kiedy jeszcze struktura szczurzych społeczności, była dużo mniej zorganizowana, brałem udział w bitwie morskiej.
- Bitwie morskiej?
- Tak to nazywamy. Do morza daleko, jednak wszędzie mamy kanały. Przy naszych gabarytach, chyba możemy nazywać potyczki w pudełkach od zapałek, bitwami morskimi, czyż nie? – z grzeczności nie zaprzeczyłem.
- Kontynuuj.
- No więc natrafiliśmy na załogę pochodzącą z plemienia naszych największych przeciwników. Mieli mrówkę, którą nazywali psem, ale mniejsza z tym. Ich siła była na tyle przytłaczająca, że przy kolejnym spotkaniu nie chcieliśmy nawet podejmować walki i zdecydowaliśmy się na zatopienie naszego okrętu, by ci nie mogli go zniszczyć.
- To niedorzeczne! Pobite gary Cheesey’u! – tym razem nie mogłem powstrzymać śmiechu.
- No faktycznie, kabarecik. Studio jajo po prostu – odsapnął poirytowany Cheesey. – Poza tym. Dla przyjaciół jestem Ząbek, a nie Cheesey. Możecie mnie tak nazywać.
- Dobrze Ząbku. – chciałem kontynuować rozmowę, jednak przerwał nam niespodziewany hałas.
Tuż za plecami zawalił się znajdujący się ponad nami strop. Jeśli mam być precyzyjny, to nie zawalił się sam, a „ktoś” go zawalił.
- Chować się za stołem, ale już! – nakazał nam Ząbek.
Wyglądając zza mebla, dostrzegliśmy chmurę unoszącego się pyłu, a w niej malującą się, opasłą sylwetkę bestii.
- Cholera. Zachowajcie spokój Panowie. To tylko Moher Różańcowy. Nie jest niebezpieczna, póki zachowamy ostrożność.
- Moher różańcowy? - zapytałem.
- Człowieku, gdzie ty żyjesz? To jeden z najpowszechniejszych typów bestii. Są ślepe, przez starość, jak i moherowy beret zasłaniający ich oczy. Jeśli Moher Różańcowy straci nakrycie głowy, staje się agresywny i trudny w pokonaniu, jednak w tej formie jest dość niegroźny. Nie dziwię się, że na niego trafiliśmy. Nieopodal jest miejsce spotkań kółek różańcowych.
- A co to ma do rzeczy? – dopytał Fronczevko.
- Coraz mocniej mnie irytujecie. To chyba oczywiste. Kościoły i miejsca spotkań kółek różańcowych, to lokacje, w których najczęściej można spotkać Mohera. Nie atakują, póki ich nie rozzłościsz. Interesują je przede wszystkim pieniądze, które gromadzą w kościołach i w wieżach emisyjnych TRWAM. Obecnie na tle innych bestii, to o nich wiemy najwięcej, więc słuchajcie się mnie, a bezpiecznie opuścimy budynek.
Idąc za wskazówkami Ząbka, udało nam się wyjść z kamienicy. Od tamtej pory oczywiste było, że musimy zachować większą ostrożność.
Od apteki i cukieterii dzieliło nas już tylko kilka przecznic. Mimo iż dystans nie był ogromny, dotarcie na miejsce zajęło nam wiele godzin. Słońce powoli ustępowało z nieboskłonu i niknęło za horyzontem. Noc dawała poczucie bycia mniej widocznym, jednak zależność ta działała w obie strony i możliwym było nadepnięcie na odpoczywającego klerykodemona, co z pewnością nie było przyjemną perspektywą. Ryzyko takiej sytuacji, porównałbym do obudzenia ojca, który najebany wrócił z imprezy firmowej.
- Wejdziemy tylnym wejściem, tak będzie bezpieczniej. – Ząbek poprowadził nas przez ciasną alejkę, na której zwieńczeniu dostrzegliśmy wyjście awaryjne cukieterii.
Wnętrze budynku było równie zdezelowane co jego zewnętrzna część, jednak ku naszemu szczęściu, magazyn był wręcz pełen zakonserwowanych słodyczy. Zima klerykarna, która panowała na terenie Warszawy od wybuchu apokalipsy, pozwoliła kremówkom zamarznąć na kość, przez co demony nie były w stanie wyczuć ich tak wyraźnie, jak w zwykłej formie.
- Bierzcie, ile się da. Zostawcie trochę miejsca na leki, ale to kremówki są priorytetem. Wykonać! – posłusznie spełniliśmy nakaz Ząbka i po zaledwie kilkunastu minutach, gotowi byliśmy opuścić budynek.
- WRACAĆ DO ŚRODKA! – po postawieniu kilku kroków za progiem, wykrzyczał Fronczevko.
- Co się dzieje!? – zapytałem.
- Coś dużego przeleciało dosłownie kawałek ode mnie. Złapało jednego z twoich ludzi, Ząbku!
- Kurwa jego mać! Czy miał skrzydła z ciemnego materiału? – zaklął pytająco, gryzoń dowódca.
- Nie wiem… Chyba tak. – wciąż przerażony udzielił odpowiedzi.
- Na pewno już nas wyczuł. Uciekać do magazynu, ALE JUŻ!
- Ale dlaczego!? Co się dzieje Ząbku.
Nim Ząbek odpowiedział, pobliskie okno padło pod naciskiem ogromnej istoty. Materiałowe skrzydła i ogromne szpony wyrastające z rąk, drapały i uderzały, z ogromnym impetem. Stwór wyszczerzył złote zęby i niczym paw, napiął zdobiącą jego głowę czapkę.
- To Klerodaktyl! Do magazynu, TERAZ!
Bestia rzuciła się na podwładnych Cheesey’a i w morderczym szale rozszarpała ich na strzępy
ŚmierćBohaterówTrzecioplanowych.mp4
Wchodząc do magazynu i zamykając właz, odcinaliśmy się od jedynej drogi wyjścia. Klerodaktyl wciąż ujadał… a my? Byliśmy uwięzieni.
- Co teraz? CO TERAZ ZĄBKU!? – zakląłem pełen furii.
- Nie wiem… nie wiem… - bestia, słysząc papieskie frazy, zaczęła napierać na drzwi jeszcze mocniej, jednak te stały nieugięte.
- Nie wiemy wiele o Klerodaktylach. Słyszałem jednak, że atakują tylko nocą. Musimy przeczekać. Innej opcji nie ma…
- Obawiam się Panowie, że to może być koniec naszych przygód… - zaszlochał Fronczevko.
Czy faktycznie tak będzie? O tym dowiecie się w kolejnym wpisie.
Jak ja kurwa kocham low quality cliffhangery ewidentnie sugerujące, że wszystko będzie dobrze, mimo że sytuacja, w której znaleźli się bohaterowie jest w chuy patowa, to ja nawet nie. Do następnego anonki.
Card image cap



Top tygodnia
Wysyłanie...