#40 Słodycze

Wyświetlenia: 764 / 0 | Seria: Gothic I - #KRUK | Dodano przez:jaro

Dzień jak co dzień. Gdyby nie papierkowa robota, to nawet bym przyznał, że było dobrze. Choć i tak nie miałem dzisiaj najgorzej. Tak naprawdę, miałem lepiej niż wszyscy Magnaci. Zaczęło się od barda...
- Co jest z tobą? - zapytałem Bartholo, widząc jak kuśtyka.
- Nawet mnie nie denerwuj... Zobaczyłem w magazynie małego szczura. Chciałem gnoja kopnąć i trafiłem piszczelą w drewniany stołek... Napierdala mnie jakby mnie Beliar ugryzł. Kurwa, po co nam drewniane stołki w magazynie?!
Też nie wiedziałem. Ostatnio zasugerowałem Gomezowi, że można je stamtąd wywalić i dać jako podpałkę, ale przywódca Starego Obozu nie lubi marnotrawstwa. Więc stołki zostały. I obijają się o nogi.
Kolejny był Arto. Arto, który słynie z małomówności, dziś wyjątkowo się rozgadał. Można wręcz powiedzieć, że był to słowotok. Wyjątkowo wulgarny.
Jedna z dziewczynek Gomeza miała wyszorować zejście z górnych kwater do głównego holu. I zrobiła to bardzo porządnie. Szkoda tylko, że zostawiła to miejsce nie tylko dokładnie wyszorowane, ale też mokre. Arto ledwo zrobił dwa kroki i - jak to niektórzy określają - wywinął kozła. Niesamowite jak zwykły wypadek może odmienić człowieka. Takiej wiązanki przekleństw nie słyszałem od czasu, gdy Gomez zwyzywał kucharza za zepsucie jego ulubionego posiłku...
Blizna też nie uchronił się przed magnackim pechem. Chociaż w jego przypadku było znacznie śmieszniej. Wieczorem usiedliśmy do wspólnego picia. Gomez stwierdził, że od czasu do czasu powinniśmy wspólnie wypić za sukces, jakim jest władanie Kolonią. Widocznie miał dobry dzień.
Przy takich okazjach, zdarzało się, że Bartholo robił jakieś ciekawe sztuczki, np. żonglował. Blizna też chciał się popisać. Jego standardowym numerem było rozbicie butelki o głowę, bez mrugnięcia. Zawsze mu wychodziło. Zawsze używał butelki po ryżówce lub piwie, które są zrobione z cieńszego szkła. Sięgnął po pierwszą lepszą butelkę i rąbnął nią sobie w głowę... Wrzasnął tak, że aż uszy bolały. Ewidentnie nabił sobie guza. Śmialiśmy się do rozpuku, gdy ten przeklinał na butelkę, którą trzymał w ręku. To była butelka po winie, co do zasady wykonana z grubszego szkła. Blizna po prostu nie rozpoznał kształtu butelki, pewnie dlatego, że miał już wypite.
- Brawo, kurwa! - skomentował Gomez.
Pośmialiśmy się jeszcze chwilę. Blizna, uznając, że już wystarczająco się zbłaźnił, poszedł do swojego pokoju spać. Gomez spojrzał na mnie dziwnie.
- Kruk.
- Tak, Gomezie?
- Słuchaj no… zjadłbym coś.
- W porządku, zawołam kucharza.
- Nie, nie, nie. Nie chcę nic od kucharza. Chcę coś na zimno… Czekolady bym zjadł.
- Cholera… Chyba nie mamy. Bartholo…?
- Ni chuja – odparł pijany bard – Nigdy żeśmy takiego towaru nie dostali.
- Magnatami jesteśmy i nie mamy czekolady? – zdawało się, że Gomez był bardziej pijany niż wyglądał – Jako dzieciak lubiłem bardzo ją jeść. Ale matka zawsze mi ograniczała, że niby na zęby szkodzi, czy coś… Trzeba zamówić!
- Czekoladę? – zdziwiłem się – Od króla?
- Nie, dwa nagie miecze od generałów armii królewskiej! – zirytował się przywódca Starego Obozu – Tak, baranie. Czekoladę zamówimy w kolejnej dostawie! To z całą pewnością jest towar, który król ma w posiadaniu. I ja też chcę to posiadać! Matka kiedyś dawała mi takie cukierki… Cholera, jak one się nazywały?!
- Barth… Barth… - zająknął się Bartholo – Barthomiejki!
- Ty kurwa głupi jesteś – skomentował Gomez – Jakoś na M… No jasna cholera! Z głowy mi wyleciało.
Naprawdę byłem coraz bliżej przekonania, że Gomezowi alkohol siadł wyjątkowo mocno. Nigdy w życiu nie podejrzewałbym go o taki sentyment do słodyczy.
- Gomezanki! – krzyknął Bartholo.
Przywódca Starego Obozu spojrzał na barda tak, że gdyby mógł niszczyć wzrokiem, to z Bartholo zostałby co najwyżej paproch.
- Przepraszam – powiedział szybko Bartholo i czknął – Przesadziłem.
- W Kolonii mają być słodycze! Rzekłem! – Gomez zdawał się nie słyszeć słów barda. Po chwili obrócił się i poszedł do siebie. Zapadła cisza.
- Ciekawe, czy będzie o tym pamiętał, jak już się wyśpi – powiedział Arto, jako jedyny w miarę trzeźwy w towarzystwie. Elitarny strażnik Gomeza poszedł w ślady swojego szefa, czyli do pokoju, by się przespać. Zostaliśmy tylko ja i Bartholo.
- Dobre pytanie – powiedziałem lekko się zataczając.
- Cała Kolonia się z was śmieje! Nowoobozowicze i złodzieje! – Bartholo jeszcze chciał coś dodać, ale potknął się i upadł na drewnianą podłogę. Chwilę potem rozległo się potężne chrapanie. Nie zamierzałem go podnosić, bo sam ledwo się trzymałem na nogach. Uznałem, że pójście do łóżka to najlepszy pomysł, na jaki mogłem teraz wpaść. Ledwo ruszyłem i zobaczyłem jak Bartholo wstaje.
- No, chodź – mruknąłem – Lepiej jest spać w łóżku, niż na podłodze.
Bard kiwnął głową, po czym ruszył za mną.
- Tyyyy – zagadał mnie – Przypomniałem sobie, jak się nazywały te cukierki, o których mówił Gomez.
- No? – gówno mnie to obchodziło, ale przez alkohol człowiek staje się bardziej rozmowny.
- Kukułki.
Stanąłem w miejscu, po czym obróciłem się.
- Czy ty mnie kurwa przedrzeźniasz?!
- O co ci chodzi? – zdziwił się bard.
- Takie to śmieszne, że mam na imię Kruk? Teraz będziesz cukierkom nazwy ptaków dopisywał?!
- Aaaaaa – na twarzy barda pojawiło się zrozumienie – Ale ja serio mówię, są takie cukierki! Kiedyś jadłem, gdy służyłem u barona.
- Gomez mówił, że te cukierki się na M zaczynały, więc nie wciskaj mi kitu, dupku.
Ruszyłem przed siebie obrażony. Pieprzony śmieszek. Obiecałem sobie, że kiedyś naprawdę mu się oberwie za to irytujące poczucie humoru.



Top tygodnia
Wysyłanie...