Niepełnosprawni mają łatwiej

Wyświetlenia: 1071 / 0 | Seria: Zwyczajne | Dodano przez:anon

Niepełnosprawni mają w życiu łatwiej. Tak stwierdziłem po 16 latach mojego spierdolonego żywota. Nie handlujcie z tym, bo to prawda. Państwo płaci pieniądze za Twoje wady. Pracodawcom wszystkie instytucje liżą dupę, byle tylko ktoś Cię zatrudnił. Dopłacają do Twojej pensji, dbają przepisami żebyś tylko się kurwa za bardzo nie przemęczył. Ulgi na przejazdy, imprezy kulturalne, masa udogodnień, tylko dlatego że jesteś wadliwym przedstawicielem gatunku. We wszystkich talent show, niepełnosprawni są zawsze w ścisłym finale, choć widać że kurwa kaleczą rzemiosło, ale wszyscy zachwyceni, bo jakoś daje radę. Celebryckie kurwy wylewają hektolitry łez, przytulają (widać że z dystansem) bo potem mogą mówić, jak bardzo kochają niepełnosprawnych, tylko chuj wie za co.
Żeby też zaznać tyle dobra, postanowiłem zostać niepełnosprawnym. Zacząłem się zastanawiać, jakim niepełnosprawnym mógłbym być. Odrzuciłem paraliże i upośledzenie umysłowe, bo na to trochę za późno, choć nauczyciele twierdzą, że upośledzony jestem na 100%. Brak rąk czy nóg też nie wchodzi w grę. Niepełnosprawny a niesprawny, to jest jednak różnica, którą nawet ja wyczuwam. Zostanę głuchoniemym. Tak. To już postanowione. Takim tylko udawanym, żeby spijać śmietankę płynącą ze statusu, ale mimo wszystko cieszyć się życiem i czerpać z niego garściami.
By realizować swój plan, zapisałem się do Związku Strzelców. Ozapierdalałem się z tymi stulejarzami po lasach, śpiewałem przy ogniskach te ich zjebane piosenki, wszystko po to, żeby zdobyć granat ćwiczebny - hukowy.
Gdy już go miałem, zamknąłem się w piwnicy, wyjąłem zawleczkę i stanąłem na baczność, jak bohaterski żołnierz wysadzający się razem z tabunem nieprzyjaciół. O ile dobrze pamiętam to jeszcze salutowałem. Obudziłem się w szpitalu. Czułem się całkiem dobrze. Nie widziałem na jedno oko, ale okazało się, że to mój stary mi przypierdolił jak byłem nieprzytomny. Nie czułem się źle, najważniejsze, że byłem totalnie głuchy. Pozostało tylko być niemym. Nie odzywałem się do nikogo. Przychodziło to z łatwością, bo zawsze byłem aspołeczny i w sumie nikt ze mną nie gadał. Nie mówiłem i chuj. Zgodnie z tym co wyczytałem w necie po takim szoku po kilku dniach zaczynałem odzyskiwać słuch, do czego oczywiście się nie przyznawałem. Trwałem w milczeniu jak grób. Robili mi setki badań, lekarze twierdzili że powinienem słyszeć, a mówić przecież do kurwy nędzy nie zapomniałem. Ostatecznie stwierdzono, że mowa mogła zaniknąć w wyniku szoku pourazowego, ale być może z czasem powróci. Głuchota też powinna ustąpić. Tak więc czasowo jestem niesłyszący i niemówiący, czyli w sumie głuchoniemy. Osiągnąłem swoje cele, ale tylko czasowo, tak jak czasowa była moja głuchoniemość, czy tam kurwa głuchoniemowość. Rodzice zrozpaczeni. Chuj wie czego, wszak się do mnie nigdy w ogóle nie odzywali, a teraz wielce zmartwieni, że nie słyszę. Ojciec cały czas się wydziera z pytaniem, na chuj odpalałem ten granat w piewni, matka płacze, że pewnie chciałem skończyć ze sobą i żeby nie darł na mnie ryja, bo mogę próbować z gazem w domu i wszyscy wylecimy w powietrze. Ja stoję cały czas zdziwiony i udaję że nie słyszę i nie mówię, bo udaję że nie mogę wykrztusić ni słowa.
Na kartce mam napisane tylko - Nie nienawidźcie mnie!-i- Jestem niepełnosprawny, nie można mnie krzywdzić! Pokazuję te komunikaty na zmianę, bo widzę, że ojciec jest ostro napalony żeby mi dopierdolić.

Szybko dotarło do mnie, że żeby uzyskać status osoby w pełni a nie czasowo niepełnosprawnej, muszę przejść komisję w ZUS-ie. Przeryłem internetowe fora, jak dokonać arcytrudnego zadania, oszukania tamtejszej komisji, która odprawia z kwitkiem ludzi autentycznie chorych i kalekich. Już nie ja jeden próbowałem grać głuchoniemego przed tymi bestiami. Musiałem się dobrze przygotować, bo mają sposoby na takich jaka ja. Potrafią strzelić z kapiszona za plecami, a tylko dygnij, to z miejsca jesteś skreślony, bo ewidentnie słyszysz.
Przygotowywałem się do komisji z należytą starannością. Sporządziłem kompilację wystrzałów, bitego szkła, pojedynczych ostrych dźwięków, wszystko nagrane w zapętlającym się nagraniu na dwóch kolumnach estradowych. Zapuszczam płytę, cisza, cisza, cisza, a nagle jak nie jebnie ustawiony na ścieżce dźwięk, wystrzału armatohaubicy. Za chwilę znowu cisza i jak nie zajebie potężny dzwon z kościelnej wieży. Wszystko dobrane tak, by jebać mnie tym z nienacka. Znieczulić na nagły hałas, odebrać choćby drżenie powieki na nawet najdziksze pierdolnięcie decybelami. Ciężko znosili to sąsiedzi i rodzina. Matka zaczęła brać leki, ojciec pił po pracy i wracał tak najebany, że nic nie było w stanie go ruszyć. Sąsiedzi dzwonili po Policję, wtedy ja wychodziłem z kartką- "Jestem osobą niepełnosprawną, te odgłosy to element terapii, proszę dać mi czas na powrót do zdrowia. Moje cierpienie jest wielokroć poważniejsze niż chwilowe zakłócenie spokoju. Nie życzę nikomu tego, przez co przechodzę ja i moi bliscy."
Pokażcie mi policjanta, który w takiej sytuacji wystawi jakiś mandat. Jasne, niepełnosprawnemu mandat. Jeszcze raz powtórzę, że skurwysyny mają lepiej.
Po dwóch tygodniach treningu stanąłem przed komisją. Badali, oglądali, próbowali strzałów za plecami, rozbicia talerza, wrzasków, szantażu. Daremne ich próby. Cały czas miałem przed sobą zieloną łąkę, po której biegam, skaczę, fikam koziołki, w ręku trzymam legitymację osoby niepełnosprawnej. Byłem daleko, nie mogli mnie zranić. Wyrwało mnie z tego uderzenie pieczęci na orzeczeniu o mojej niepełnosprawności, byłem pełnoprawnym głuchoniemym. Renta i inne profity stały się faktem. Cel osiągnięty.
Nie minął dzień, kiedy skontaktował się ze starymi pracownik społeczny, który miał pomóc im w dalszym wychowaniu mnie jako niepełnosprawnego młodocianego.
Musiałem zmienić szkołę. Wysłano mnie do szkoły specjalnej z internatem. Specjalna szkoła dla głuchoniemych. Gdy stałem z walizką mama płakała, a ojciec uśmiechał się do mnie i mówił do matki, że dobrze że ten debil jedzie w pizdu, bo już nie może na niego patrzeć. Oczywiście wszystko słyszałem, ale co miałem powiedzieć jak nie mówię. Przykro mi specjalnie nie było. Byłem na drodze spełniania marzeń, nic nie mogło mnie zasmucić. Jechałem do nowej szkoły dla głuchoniemych i to zupełnie za darmo. Od razu czułem że mam lepiej.
Szkoła to piękny obiekt pod lasem, z kompleksem boisk, kortów, basenem i atrakcjami, o których pełnosprawni mogą jedynie pomarzyć. Zostałem zaprowadzony do swojego pokoju, który w porównaniu z moją piwnicą wyglądał jak apartament. Piękne pastelowe kolory odbijające ciepłe promienie słońca, wdzierające się przez czyściutkie szyby okiennic.
Pokój jednoosobowy. Na poddaszu.
Sympatyczna pani, która mnie tam zaprowadziła, spisała chyba dwie strony A4 z przeprosinami, że mam osobny pokój i że może być tu cieplej niż w innych. Odpisałem na kartce, że nie ma problemu i pomimo niewygody nie chcę robić problemów. Schowałem swoje rzeczy do pięknej dębowej szafy i położyłem się na swoim łożu, żeby zdrzemnąć się po podróży.
Gdy się obudziłem, w drzwiach stała uśmiechnięta pani, jak się potem okazało Leokadia. Starsza babka, taka dobra ciocia, patronka głuchoniemych. Podała mi kartkę, na której była informacja, że przez dwa tygodnie będę przechodził intensywny kurs języka migowego, żeby jak najszybciej rozpocząć naukę z resztą swojej głuchoniemej klasy. Zaprowadziła mnie do małej salki, w której przez bite dwa tygodnie uczyłem się wywijania łapami i palcami, które składać się miały na słowa i zdania. Okazałem się bardzo pojętnym uczniem. Uczyłem się bardzo pilnie, nie marnowałem czasu na zabawę i internety, tylko cały czas szlifowałem migowy. Jedzenie póki co przynoszono mi do pokoju, bo nie chciałem wchodzić w kręgi głuchoniemej braci bez jakichkolwiek narzędzi komunikacji.
Po dwóch tygodniach byłem migowym erudytą, Leokadia była wzruszona określając mnie jako najpojętniejszego ucznia z jakim jej do tej pory przyszło pracować.
Przyszedł dzień, w którym zostałem przedstawiony swojej głuchoniemej klasie. Przedstawiłem się w języku migowym, pokazując swój talent w tej materii. W klasie dało się słyszeć "krzyki" podziwu-Yyy yyy yyy yyy yyy.
Jakby się dobrze "wsłuchać" (jak potrafisz słyszeć) i popuścić wodze fantazji, to przypominało to odgłosy nowozelandzkich rugbystów w swoim słynnym tańcu. Po tym "aplauzie" usiadłem w ławce i rozejrzałem się trochę po klasie. Wypatrzyłem kilka fajnych loszek. Zwracały na mnie uwagę, bo każdy ich głuchoniemy kolega miał wymalowaną niepełnosprawność na twarzy i charakterystyczny grymas, od wydawania tego bezdzwięcznego- Yyy yyy. Byłem największym przystojniakiem w klasie głuchoniemych. Głuchoniemy Don Juan co się zowie. Loszki zaczęły się uśmiechać i zalecać w migowym języku. Z taką ekspresją wymachiwały łapami, że nauczyciel się wkurwił chyba, bo zmarszczył czoło i na migi wyszył w powietrzu palcami - Klasa proszę o ciszę!
Kurwa, co za absurd. Nie ma chyba cichszego miejsca na ziemi, niż klasa głuchoniemych. O co ty człowieku kurwa prosisz?
W trakcie lekcji wyszło , że program jaki przyswoiłem w dotychczasowej szkole, wystarczy na zostanie prymusem w szkole specjalnej. Błyszczałem już pierwszego dnia. Interpretacja utworów literackich dla głuchoniemych objawia się trudnością pokazywania w migowym słów takich jak: irracjonalne, ambiwalentne, paralela i wiele innych, na których głuchoniemi łamali sobie palce. Mnie przyszło to z łatwością. Wymachiwałem palcami, nadgarstkom nadawałem rotację w najróżniejszych kierunkach, dłonie tańczyły w powietrzu wyplatając dzianinę narracji. Loszki rozmarzone podpierały twarzyczki dłońmi i "słuchały", a raczej oglądały mój słowotok. Miałem nieprawdopodobny talent do migowego. Ta kurwa matka natura obdarzyła nim słyszącą osobę. Co za bladź. Zanim skończyłem rozwlekłą interpretację zadzwonił dzwonek na przerwę. Przerwy po 20 minut, bo wiadomo że niepełnosprawny ma lepiej. Korytarz wypełniony przytłumionym- Yyy yyy yyy. Trwają ożywione dyskusje na palce. Zwyczajny "gwar" szkolnego korytarza. Tyle że cicho, że ja pierdolę.
Następny w-f. Szybka przebiórka i wypad na teren świetnie wyposażonego kompleksu sportowego. Do wyboru, do koloru. Postanowiłem póki co być biernym obserwatorem, bo wierzcie mi, jest co oglądać. Mecz piłki nożnej, zgraja chłopaków biega i "krzyczy"-yyyy yyyy yyyy.-na migi pokazując - podaj, podaj, no kurwa podaj ty chuju jebany! Piłkarze nie wiedzą co to przegląd pola, gdy trzeba ogarnąć kilku kolegów nadających w migowym jednocześnie. Przekomiczne jest, gdy bramkarz wychodzi do dośrodkowania i krzyczy - Yyyy - a migowym pokazuje - Mojaaaa! - zaznaczając kolejne "a" w wyrazie. Tak się w końcu mota, że nie jest w stanie złapać piłki i na migi opierdala obrońców. Zabawne. Nieopodal siatkówka. Głuchoniemi odliczają kolejne odbicia piłki - Y! Yy! Yyy!- co oznacza znane z hal sportowych - 1! 2! 3! Akcentują to na jeden rytm w migowym. Co za widok. Kibice siatkówki zawsze wydawali mi się upośledzeni, ale po takim obrazku wypada ich chyba rozgrzeszyć.
Jeszcze ciekawiej wyglądają biegi. Nie ma rzecz jasna startera, bo na chuj ma strzelać starter, skoro nikt go nie usłyszy. Startujący wuefista powoli w migowym pokazuje słowo start, robiąc pauzę przed ostatnim "t". Masa falstartów, bo nie każdy łapał, w którym momencie kończy się "t". Oczywiście, że prościej byłoby zwyczajnie machnąć ręką, ale wuefista jak widać jest srogo niedojebany. Tak oglądałem sobie z boku ten "sport", aż zadzwonił dzwonek, zwiastujący kolejną, tym razem godziną obiadową przerwę. Godzina na obiad w szkole. Niepojęte. Za tabunem podążyłem na stołówkę. Siedliśmy przy stołach i dyżurny nauczyciel na stołówce wymigał - Jemy, nie gadamy! Kurwa, Monthy Pyton by się nie powstydził. Jak się potem okazało ma to swoje uzasadnienie. Ożywione dyskusje w migowym ze sztućcami w rękach, kończyły się widelcem w oczodole, przeciętą tętnicą i takie tam. Po pysznym obiadku, jakiego nie widziała żadna stołówka pełnosprawnej elity społeczeństwa, wyszedłem przed stołówkę, gdzie dorwało mnie stadko loszek. Zaczęły migać, że dzisiaj jest szkolna dyskoteka i muszę być, będzie ekstra zabawa i w ogóle. Pewnie że będę. Odjebany jak pingwin na święto Antarktydy, wyspiskany AXE stawiam się na dyskotekowo przystrojonej sali gimnastycznej. Na sali potężne kolumny, tylko chuj wie po co. Sprawa szybko się wyjaśniła. Emitują ostry bas, bo drżenie wyznacza rytm i pozwala głuchym czuć muzykę. Może to fajne dla głuchych, słyszący może szybko ochujeć. Loszki z daleka machają do mnie i porywają do zabawy. Bas napierdala niemiłosiernie, krzywi mnie okrutnie, a wszyscy wesoło się bawią i tańczą. Spierdalam szybko za kolumny, by uwolnić się od fali niskich tonów. Przez bas przebija się rytmiczne - Yyy, Yyy, Yyy. Co się okazuje, miejsce za kolumnami jest sceną, na której co odważniejsi głuchoniemi próbują swoich sił jako "wokaliści". Stoję lekko zdezorientowany, podbiega loszka i szybko tłumaczy migając, że wybieram na komputerze jakiś modny utwór i "śpiewam" na migi. Popularne kawałki są dobrze znane, bo słuchają ich sobie z napisami. Ale kurwa paranoja. Cóż, jak zabawa to zabawa. Szybko na YT zapuszczam Taconafide "Tamagotchi", bas podkręcam do granic absurdu i zaczynam migać :
"Nasze pokolenie Tamagotchi.."
Sala-YYY
"Dziwne urządzenie bada oczy..."
Sala- YYY
O kurwa, rzeczywiście znają tekst. Płynę migowym po bicie. Tłum szaleje. Gdy dochodzi do zwrotki MrQ, wiję się jak popierdolony, udało mi się nawet na migi oddać dźwięk GG. Chuj, że nie wyłapali.
Na sali czuję woń soków ze zwilżonych cipek, zostaję bohaterem szkoły dla głuchoniemym. Wiwatom nie ma końca. Król imprezy. Ja, spierdolone dziecko piwnicy realizuję to o czym do tej pory nawet nie marzyłem.
Po tej epickiej dyskotece, rozpoczynam wyjątkowo bujne życie erotyczne. Wszystkie loszki pałają niepowstrzymaną potrzebą doszlifowania swojego migowego, na prywatnych korepetycjach u mistera szkoły głuchoniemym, czyt. chcą nadziać się na mój pal.
Seks z głuchoniemą okazuje się być czymś niesamowitym, ale i niewąsko zrytym. Kiedy ruchasz koleżankę z klasy głuchoniemym, a ona wydaje z siebie jedynie - YYY, YYY, YYY, to może to równie dobrze oznaczać podaj piłkę, 3, albo dośpiewkę do Taco Hamingwaya. Inna sprawa, że seks jest ostry. Moją ulubioną pozycją jest od tyłu, z trzymaniem za ręce. Mogę spokojnie ładować im do dupci, a one nie są w stanie na migi zaprotestować. Kiedy zabierają się do lodzika, to na migi proszą żeby powiedzieć kiedy będę bliski erupcji. Oczywiście nic nie mówię, a potem tłumaczę na migi, że "mówiłem" że już, a one nie widziały. Ileż to razy w ekstazie chciałem krzyknąć pospolite "O Boże!", ale wydawać mogłem z siebie jedynie - YYY, żeby się nie zdemaskować przed kimkolwiek słyszącym. Głuchoniemy do końca. Tak sobie ruchałem co chwila inną. Ktoś z Was wolałby mówić?
Weekendy z reguły byłem w szkole sam. Wszyscy wyjeżdżali do swoich rodzin, ja swojej wolałem nie odwiedzać. Miałem swoją rentę, większą niż półroczne kieszonkowe, postanowiłem pozwiedzać trochę świata i zażyć nieco kultury. Pociągami jeździłem za darmo, bądź pół darmo. Legitymacja głuchoniemego to istna VIP karta.
Za darmo muzea, galerie, wszelkie ośrodki sportu i rekreacji. Imprezy kulturalne, koncerty. Wszystko na patencie. Podbijałem pod bramkę, migałem rękami jak pojebany, YYY, YYY, potem pisanie na kartce, że zgubiłem bilet, płacz, legitymacja, wejście za free po kilku minutach. Kto nie wpuści głuchoniemego na koncert muzyczny? Jakiś ostatni skurwysyn. Pewnie, że niepełnosprawnym łatwiej. Byłem na wszystkich koncertach wielkich gwiazd w Polsce, gdzie jako w pełni sprawny człowiek nie mógłbym tego zaznać. Tak czas mijał mi szybko. Królowanie w szkole, wieczorne ruchanka, epickie weekendy. Czas do matury zleciał szybciutko. O samej maturze nie ma się co rozpisywać, bo to bułka z masłem. Komisja egzaminacyjna bez krępacji omawiała test, dyskutowali o poziomie pytań i przekomarzali się na tematy właściwej interpretacji. Wystarczyło słuchać, a słuchającego w sali pełnej głuchoniemych się nie spodziewali. Zresztą chodzili i sami podpowiadali niepełnosprawnym na drodze ku dorosłości. Jako pełnoletni ze świadectwem dojrzałości, stanąłem na na rozwidleniu dróg, które różnymi odnogami ścieżek prowadziły w różnych kierunkach kariery i rozwoju zawodowego.
Postawiłem na Show Biznes i postanowiłem spróbować sił w programie Mam Talent.
Wszedłem na scenę z wielką podłużną rynną, która została napełniona wodą. Pokazałem Jury i do kamery swoje zaświadczenie o swojej niepełnosprawności z tytułu głuchoniemości i przystąpiłem do pokazu. Poprosiłem Małgosię Foremniak, żeby recytowała po kolei zdania z podanego tomika wierszy pochylona nad taflą wody. Ja po drugiej stronie rynny moczyłem lewą stopę i wmówiłem tępym dzidom, że na podstawie drgań na tafli wody rozpoznaję kolejne słowa, które przekazuję w języku migowym. Małgosia się popłakała, Chylińska z rozwartą japą darła się - Łooooooo, Jeeeeeee, Czaaaaaaad. Co za małpa. Agustin ze świeczkami w oczach powiedział sakramentalne 3 x Tak i awansowałem do dalszych etapów. Przejebalem sromotnie w półfinale, niepełnosprawą (a jakże kurwa!), niewiadomą wokalistką. Też mi kurwa talent. Przecież można śpiewać bez oczu. Co to kurwa ma być. Kariera skończyła się na kilku występach w telewizjach śniadaniowych i showbiznes o mnie zapomniał. Jako ochłap rzucili mi pracę lektora migowego w publicznej telewizji. Tłumaczyłem na migi Agrobiznes, Ziarno, Anioł Pański i wszystkie programy dla niesłyszących, które chyba tylko oni oglądają. Próbowałem zmienić pracę, ale państwo pomimo dopłat do mojego etatu przewiduje przepisami tylko same nudne jak skurwysyn zajęcia. Nie po to nie odzywam się tyle czasu, żeby teraz w fabryce napierdalać torebki foliowe zszywaczem, albo malować gliniane dzbanki. Skoro showbiznes się Ciebie wyparł, to trudno. Masz dar. Migasz jak pojebany. To Twoje przeznaczenie. Internet daje niesamowite możliwości, grzechem z nich nie skorzystać. Zaczynasz karierę w mediach społecznościowych. Twój film jak migasz szybciej teksty Eminema niż on je wypowiada porywa masy. Wielki świat zaczyna się o Ciebie dopominać. Kontakty, audiencje, konferencje. Anioł Pański już nie z telewizyjnego ekranu, ale na balkonie obok Papy. Migasz na negocjacjach pokojowych między Koreami, Eurowizję i rozdanie Oscarów. Poproszono Cię o tłumaczenie migowe wyborów Miss World głuchoniemych, gdzie poznajesz swoją przyszłą żonę. Miss Hawajów, głucha jak pień, piękna tak, że nie musi wmawiać ni słowa. Wystarczy, że wypowiada sakramentalne- Yyy. Zamieszkujecie w pięknej posiadłości nad brzegiem oceanu. Tworzycie piękną rodzinę, bo przychodzą wam na świat bliźnięta. Głuchonieme. Płaczesz ze szczęścia. Niech one też mają lepiej. Wiesz czym jest sens życia, gdy migają już w kołysce pierwszy raz słowo Tata. Nie ma słów, które opiszą ten stan, a nawet jakby były, to byś ich nie wypowiedział, bo w sumie milczysz już tyle lat, że zapomniałeś jak to się robi. Całe szczęście...

Yyyyyy! (znaczy: Cześć!)



Top tygodnia
Wysyłanie...