#1/11 Rytuał przywołania
Wyświetlenia: 1491 / 0 | Seria: Gothic I - #BRACTWO | Dodano przez:Bronko
- Nie, nie, Kosh wie, bo razem poszliśmy siedzieć. – Kolejne zaciągnięcie się fajką i błoga, otwarta głowa. – Kradliśmy.
- Ale to żeście musieli na potęgę kraść, bo przecież na początku, to tu się za brzydką mordę nie trafiało. – Bar zaśmiał się i otworzył piwo. To miał być wesoły dzień.
- No, na początku był Bennet. Zrobił jakiś pierścionek, czy dla żony Onara, czy dla kochanki, no nie pamiętam. Pracowałem wtedy u niego w polu, a Drak robił jako pomocnik Benka, no i jakoś tak mu się spodobała błyskotka, to mu pomogłem i zwialiśmy. – Zaczął Kosh.
- Potem popłynęliśmy na kontynent, no i tam się zaczęło. Najwięcej Montera, potem rąbaliśmy w Geldern, chociaż tam raz próbowaliśmy zacząć normalną pracę, ale się nie opłacało. Najwięcej i tak zarobiliśmy w Mora Sul, bo mimo niedawnej wojny, akurat tam bogactwo się utrzymało. No to sobie trochę uszczknęliśmy. Chociaż, nie powiem, z perspektywy czasu uważam, że źle robiliśmy. Śniący mi to pokazał.
- Naturalnie, wszyscy wstydzimy się starego, grzesznego życia. – Bar pokiwał głową. Vid tymczasem milczał.
- Źle się stało, jak uznaliśmy, że skrojenie myrtańskiego poborcy podatkowego będzie dobrym pomysłem. Wtedy też zdarzyła się nam ofiara. – Tutaj obydwaj skazańcy spoważnieli. Nie było to miłe przeżycie. Bo czy zabójstwo może być miłe? – No i skoro znalazła się ofiara, to i poważniej zaczęli nas szukać, aż w końcu, sami widzicie.
- Ano.
- A ty, Bar?
- Ja? Krótka historia. Przyłapałem żonę na spaniu z kochankiem, no to gościa zaciukałem. Śniący mi świadkiem, jakbym jeszcze raz to zobaczył, to bym jeszcze raz go zaszlachtował. – Bar nie przeżył, najwyraźniej, duchowej przemiany.
- Vid?
- Co? Nie no, chłopaki, ja już po zaostrzeniu prawa poszedłem siedzieć. Aż głupio mówić.
- No dalej, nie będziemy się śmiać.
- Sprzedawałem żarcie w Vengardzie, byłem czeladnikiem jednego kramarza. No i raz się towar sprzedany ze złotem nie zgadzał, ale słowo daję, wciąż nie wiem jakim cudem, musiałem źle policzyć. Zabrakło dosłownie kilkunastu monet, ale musiał mnie za coś nie lubić, zgłosił, no i, no.
- Skurwysyn jeden. – Warknął Bar. – Przez takich jak on dobre chłopaki…
- No, ale chociaż tutaj nauczyłeś się życia. I walki. Zacząłeś wierzyć. Są pozytywy. – Drak uderzył przyjacielsko Vida w ramię. – Nas poznałeś. I pełzacze. Żyć nie umierać.
------------------------------------------------------------------------------
- DŁUGI CZAS OCZEKIWANIA DOBIEGŁ KOŃCA! – Tubalny głos Wielebnego Y’beriona rozbrzmiał po całym placu świątynnym. Gor na Drak, wraz z Gor Na Koshem stali z boku. Choć jeszcze chwilę temu słyszeli rozmowy nowicjuszy, z których jedni byli zaciekawieni, a inni całkowicie znużeni późną porą, teraz zapadła całkowita cisza, przecinana jedynie przez odgłosy bagiennych stworzeń. Większość osób podnosiła dłonie, w geście uwielbienia dla najwyższego wybrańca Czwartego Boga. – Wszechmocny Śniący doprowadził nas tutaj, gdzie będziemy świadkami jego przebudzenia. - Oczy Draka otworzyły się szerzej, kiedy ujrzały niebieski, podłużny kamień w rękach Wielebnego. A więc coś tak małego miało dać siły Bogu? To dla czegoś tak maleńkiego umarł Nyras, jego protegowany, którego znalazł na drodze prowadzącej z Placu Wymian do Starego Obozu? Czy ten przedmiot miał w sobie potęgę tak wielką, tak pierwotną, że mieszała w głowie niedoświadczonym? Tak, zdecydowanie ten kamień przykuł jego największą uwagę. – Artefakt, który ukazał nam w wizji, skupi naszą duchową siłę! Zjednoczcie swe myśli tak, by Śniący usłyszał naszą modlitwę! Bo jego jest moc, która wyprowadzi nas na wolność! A my jesteśmy jego wybranym ludem! – Ludzie sami zaczęli bić pokłony. Drak zastanawiał się ilu z nich rzeczywiście modli się właśnie do Śniącego, a ilu widzi boskość w samym Y’berionie. Zastanawiał się także ilu z nowicjuszy utożsamiało Boga ze skrętami bagiennego ziela, które tak skrzętnie, codziennie wykupywali od Fortuno. Choć zdawał sobie sprawę, że zioło to ważna część ich religii, irytował go fakt, że niektórzy są tu jedynie dla tego. Negowali wszelkie wyższe wartości, negowali nauki, choć na pokaz uczęszczali do Baala Tondrala prawie codziennie, żeby później szybciutko czmychnąć do Fortuno. Wiedział, że jest w wielkim więzieniu i ciężko znaleźć prawdziwych wyznawców wśród tych męt, a potrzebowali jak najwięcej otwartych przez ziele umysłów do przeprowadzenia rytuałów, ale świadomość ta niezbyt mu pomagała. Y’berion zaś przemawiać potrafił. Teraz nawet najwięksi niewierni wsłuchali się w jego słowa z szacunkiem. – PRZEBUDŹ SIĘ, O ŚNIĄCY! – Fioletowa poświata wystrzeliła z kamienia w rękach Wielebnego. Wszyscy, jak w transie, wpatrzeni w światłość, znieruchomieli, po czym zaczęli dalej się modlić. Z poświaty zaczęły wysuwać się powolne, żmijowate łuny światła, które, choć wyglądały jak grube błyskawice, przesuwały się pomiędzy nowicjuszami, wzbierając na grubości mijając każdego z nich. Zupełnie tak, jakby odbierały im energię magiczną, wysysały. Krążyły tak pomiędzy ludźmi, także przy Draku. Ten zaś modlił się, najżarliwiej, jak tylko potrafił. Łuna wokół Y’beriona jaśniała, a energetyczne węże wróciły do kamienia, który rozbłysnął białym światłem. Ziemia zadrżała, ale to nie poruszyło tłumu uwięzionego w swoim transie. Dopiero upadek głazu znad Świątyni, który rozbił jeden z cokołów sprawił, że wszyscy się przebudzili. Kilku nowicjuszy, najbliższych cokołowi, uciekło z krzykiem, większość jednak pozostała. W tym samym czasie Y’berion osunął się na ziemię.
- Mistrzu, co się stało? – Cor Angar padł na kolana, aby tylko złapać i wesprzeć Oświeconego.
- Tak, mistrzu, co się stało? – Zawtórował mu oschle Cor Kalom. – Czyś ujrzał drogę do wolności?
- Właśnie! Miał nam pokazać drogę do wolności! – Jakiś nowicjusz, posiadający jedynie przepaskę krzyknął, rozbijając trwającą od długiego czasu ciszę. Gor Na Drak, przejęty tak bezmyślną bezczelnością zaczął przeciskać się pomiędzy mężczyznami, byle dojrzeć tego, kto to powiedział. Chciał ukarać go na miejscu, uznał go za niewiernego, skupionego wyłącznie na sobie samym robaka, który śmie odzywać się do Baala w tak ordynarny sposób.
- Co z tą drogą?! – Krzyknął ktoś inny, ponownie przełamując ciszę. I tego Drak nie mógł znaleźć.
- Co widziałeś? – Dopytywał Kalom.
- Argh! Cisza! – Cor Angar najwyraźniej dość miał zachowania swoich braci. Jego głos sprawił też, że i Drak przestał szukać winowajców, nie chcąc tworzyć dodatkowego hałasu. – To oczywiste, że ścieżka do wolności prowadzi przez krainę orków. – Dwóch strażników zaczęło przenosić Y’beriona do wnętrza świątyni. – Śniący wskazał nam miejsce! Musimy je tylko odnaleźć! Niedaleko stąd znajduje się wejście do jaskini orków. Tam zaczniemy poszukiwania! Niech Śniący będzie z nami!
- Co to może znaczyć? Czy mamy walczyć z tymi potworami? – Stojący obok Draka nowicjusz wydał się przestraszony. Nie złamał jednak prawa – to Angar odezwał się pierwszy. Tylko dlatego Drak nie uderzył go po łbie.
- Ja pójdę ze strażnikami świątynnymi. Nowicjusze niech wznoszą modły w naszej intencji. – Zakończył Angar i udał się do Świątyni, do której zaniesiono Y’Beriona. Trzeci z mistrzów rytuału pozostał na podium.
Drak chciał dowiedzieć się więcej. Wszyscy poczęli się rozchodzić, w tym także Kosh, dlatego Drak wszedł po schodach sam. Kierował się do świątyni, ale po drodze poczuł, jak Cor Kalom łapie go za ramię.
- Wyświadcz mi przysługę, bracie. Zanieś kamień do skrzyni w mojej chacie, będzie tam też almanach. Tutaj masz dwa klucze. – Drak skinął głową. – Jeśli możesz przepakuj prowiant z drugiej skrzyni do kilku toreb, ja muszę wesprzeć Jaśnie Oświeconego. – Strażnik spojrzał podejrzliwie na baala i uniósł zdziwione brwi.
- Opuszczasz nas, mistrzu?
- Śniący ma dla mnie zadanie, które wykracza poza granice twojego umysłu. – Głos Kaloma był zimny, ale nie można było nie zauważyć cienia uśmiechu na jego twarzy.
- Wiedziałeś? – Drak kiwnął głową, wskazując na świątynię.
- Ścieżka Śniącego nie jest prosta, sam powinieneś o tym wiedzieć. - Po tych słowach strażnik poczuł dziwny niepokój. Postanowił nie odpowiadać guru, a jedynie spełnić jego rozkaz. Sięgnął po leżący kamień. Kiedy miał go w ręce czuł dziwne mrowienie, jakby energia przechodziła przez dłoń, wprost do kręgosłupa, wzmagając jedynie niepokój, który poczuł. Czy Calom naprawdę wiedział co się wydarzy? I co tak właściwie się wydarzyło? Dlaczego Śniący każe im udać się do orków?
- Kalom, wzywałeś mnie? – Na schodach minął go Baal Lukor, któremu Drak skinął głową.
- Tak, weźmiesz kilku strażników i pójdziecie w miejsce wskazane przez Angara. – Gor Na Drak chciał się obrócić i zgłosić do ekspedycji, ale nie mógł. Dziwna siła bijąca wprost z kamienia ogniskującego odebrała mu mowę, wdusiła słowa z powrotem do płuc i pokierowała wzdłuż placu świątynnego do domu mistrza Kaloma. Miast strachu strażnik czuł jedynie…ulgę.