#2/11 Cisza po burzy
Wyświetlenia: 789 / 0 | Seria: Gothic I - #BRACTWO | Dodano przez:Bronko
Potrząsnął ręką. Nic się nie stało. Potrząsnął jeszcze raz, a kamień rozbłysnął, powodując pieczenie. Fioletowe, cienkie błyskawice przesuwały się po jego ręce, dochodząc aż do karku, paląc, choć nie zostawiały po sobie śladu.
- Gor Na Draku. – Usłyszał niski, przenikający szept, który, choć był szeptem, słyszał doskonale. Rozbrzmiewał za nim. Strażnik odwrócił się. - Drak. – Głos znów przemówił. Odbijał się echem po jego czaszce, powodując silny ból głowy. Znów wydawało mu się, że jest za nim. Przerażony, ale też głęboko wierzący pojął, że dzieje się z nim to, o czym marzył niejeden nowicjusz. Doznał objawienia. - Wiesz kim jestem, Drak? – Usłyszał śmiech. Usiadł, opierając się o skrzynie Kaloma.
- Tak, o wielki Śniący. – Powiedział nieśmiało, cicho, jakby nie chciał, aby ktokolwiek go usłyszał.
- Nie możesz opuścić obozu z Cor Kalomem. – Głos w jego głowie stał się bardzo ostry, podkreślając siłę swojego rozkazu. – Mam dla ciebie inne zadanie. Trzy dni po śmierci Y’Beriona…
- Jaśnie Oświecony umrze?! – Drak miał rozdygotany, przerażony głos. Momentalnie poczuł energię, która boleśnie zakuła w jego plecy, niczym piorun kulisty.
- Twój mistrz złamał moją wolę. – Śniący był niezadowolony. Obudził w sercu Draka uczucie nienawiści, zawodu i jeszcze większego strachu. Po którym przybyła nadzieja. – Moi wierni dostąpią łaski wolności tylko wtedy, kiedy razem z Kalomem wykonacie swoje zadania. A ty zrobisz wszystko, co ci każę! – Ostatnie zdanie było krzykiem, który rozbrzmiał głęboko w trzewiach Gor Na Draka. I wtedy ujrzał samego siebie. W glorii i chwale, bohatersko uwalniając członków obozu z magicznych murów więzienia, w którym siedzieli. On, przed nimi wszystkimi. Słyszał skandujące okrzyki – Cor Drak, Cor Drak! Czuł, że może wszystko, że to on może zasiąść na tronie Y’beriona. Ba, po ucieczce to on zostanie bohaterem. Dzięki magii Śniącego, dzięki ostrym mieczom swoich popleczników będzie w stanie zawojować o wiele dalej, niż tylko w Khorinis. Niesiony łaską swego Boga, w jego imieniu wyzwoli Myrthanę z władz niewiernych. Nie był już zwyczajnym więźniem. To Drak wspaniały, Drak niepokonany, Drak nieśmiertelny. Śniący połechtał najczulszy punkt, największą rządzę tego człowieka. Dobrze wiedział, co musi mu pokazać. Wielkość. Władzę. Potęgę. Któż nie uwierzyłby w obietnice tak realne, dziejące się przed oczami, niemal namacalne. – Jesteś moim najwierniejszym sługą, Gor Na Draku. Nie ustawaj w swojej wierze.
Teraz jednak, siedzący przy skrzyni, z kolanami prawie pod brodą, trzęsący się ze strachu wydawał się być słaby.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
- Hej, Drak. Drak. – Poczuł, jak ktoś go szturcha. Miał sucho w ustach. Oczy otworzył powoli. Bolała go głowa. – Drak, ty zachlałeś? No nie wierzę. – Nawet śmiech Kosha go nie rozbudził. Słyszał, że ten po coś sięga. – Masz wodę.
Podniósł się powoli i złapał za butelkę, z której pociągnął kilka dużych łyków, osuszając ją do dna.
- Naprawdę musiałeś zachlać. Od kiedy to tak?
- Nie zachlałem. – Sam usłyszał swój chrypiący głos. A może rzeczywiście zachlał? Nie do końca pamiętał tego, co stało się później. Miał tylko nadzieję, że wykonał polecenie Kaloma. – Chyba, chyba miałem objawienie.
- Pierwsze słyszę, żeby ktoś po zobaczeniu Śniącego miał kaca. – Kosh znowu się zaśmiał.
- Spieprzaj, mówię ci, że nie zachlałem. – Przyjaciel zirytował strażnika. Nie doceniał go. – Jesteś zazdrosny, bo przeżyłem coś, na co ty nie masz szans? – Jad wylał się z ust Draka, który sam zdziwiony był tym, co powiedział.
- Że co? – Kosh zabrał pustą butelkę i rzucił ją na stół. – Rozumiem, wiara jest dla ciebie ważna, źle się czujesz. Ale nie bądź chamem.
- Wierzysz mi?
- Tak, tak, spokojnie. – Podał mu dłoń, jak na zgodę, a następnie pomógł mu wstać. – Już południe. Nie wiem co robić z chłopakami – czy dalej wydzielina jest nam potrzebna? Mamy wracać do kopalni?
- Mnie się pytasz? Idź do Cor Angara, ja się zajmuję transportem i wchodzę do kopalni, jak potrzebujecie pomocy. – Dawniej był jednym ze świętych wojowników, którzy pomagali Staremu Obozowi w walce z pełzaczami. Transportem wydzieliny zajmowali się nowicjusze, czasem nawet kopacze, ale ataki ze strony bandy Laresa, który chciał zarobić na sprzedaży zagrabionych żuwaczek z powrotem do sekciarzy, sprawiły, że potrzeba było nowego oddziału strażników, który zajmował się transportem. Te zadanie powierzono Drakowi, jako najbardziej doświadczonemu z wojowników w kopalni. Rytuał był dla obozu najważniejszy.
- Byłem. Powiedział, że nie ma teraz na to czasu, pracuje nad jakąś miksturą, która ma uleczyć Mistrza.
- Cor Angar robi za alchemika? – Drak przetarł wciąż ociężałe oczy. Podszedł powoli do stołu, na którym leżało kilka kromek chleba i zimny, smażony udziec ścierwojada z wczoraj.
- Ano w tym wypadku tak. Normalnie zająłby się tym Lukor, ale w nocy wyszedł z grupą strażników do tej orkowej jaskini. Kalom rano musiał się pożreć z Angarem, zwołał kilkunastu nowicjuszy i strażników i opuścił obóz, a ten nowy nie zna się na miksturach, to Angar poprosił go, żeby sprawdził co u Lukora, bo nikt do teraz nie wrócił. – Drak jadł i słuchał, nie przerywał, bo nie mógł się nadziwić ileż to ominęło go w ciągu jednego dnia. – No a Caine jest dobry, ale nigdy nie robił nic bez swojego mistrza, więc się boi. Angar mówi, że widział już kiedyś taką śpiączkę w swoich stronach, więc się tego podejmie.
- To dobrze. – Drak kiwnął głową. Zjadł i wstał. – To w takim razie idźcie do kopalni. Ja porozmawiam z Thorusem, albo Bartholo, żeby wynegocjować opłatę za nasze usługi. Nie będziemy już brać wydzieliny.
- W porządku. Zapalimy?
- Zapalimy.
Ten dzień w życiu obozu był dziwnie spokojny. Jak cisza przed burzą wszyscy robili to, co zazwyczaj. Zupełnie tak, jakby wczoraj nie było jednego z najważniejszych wydarzeń w życiu każdego prawdziwie wiernego. Fortuno dalej sprzedawał i rozdawał, gromadząc wokół siebie tłum nowicjuszy, niezależnie od pory dnia. Dało się słyszeć stukanie Darriona, który wciąż zajmował się bronią i pancerzami strażników. Harlok, o dziwo, od paru tygodni codziennie pracował, pozwalając sobie na jedynie kilka krótkich przerw w ciągu dnia. Zapewne napełniła go łaska Śniącego. Wszystko działało tak, jak powinno. Aż miło było sobie zapalić, otworzyć swoją duszę na łaskę boga.
- Gdzie poszedł Kalom? – Wypuścił z ust wielki kłąb zielonego dymu,
- Nie wiem. Mówił coś, że miał objawienie i wie w jaki sposób dostać się do Śniącego. Ale jak dla mnie to pieprzenie, Śniący wolałby, abyśmy byli razem, a nie rozbijali obóz na części.
- Zapewne. – Podsumował strażnik i znów się zaciągnął. W głowie wciąż rozbrzmiewało echo wczorajszego przeżycia.
Upewnił się jeszcze, że kamień jest w skrzyni. I był. Cichy, wyblakły, niepozorny, zupełnie tak, jakby cała jego moc wyparowała. Klucze oddał Angarowi, skoro Kaloma już nie było.
Wrócił też ten nowy. Pomógł Cor Angarowi w sporządzeniu mikstury. Nikt nie spodziewał się, że ten wspaniały, spokojny dzień zakończy się zupełnym zniszczeniem istniejącej harmonii i śmiercią Jaśnie Oświeconego.