Urząd Miasta we Wrocławiu
Wyświetlenia: 1288 / 0 | Seria: Zwyczajne | Dodano przez:anon
Wracam do domu.
Matka krzyczy od progu, drze ryja.
- co znowu? - pytam.
- do ciebie! - odpowiada.
Niczym barman, puszcza kopertę wzdłuż stołu i wraca do robienia mizerii.
Walkę o uwagę matki przegrałem z ogórkami gruntowymi, ignoruje mnie kompletnie.
Zabieram list i zamykam się w pokoju.
„Z przyjemnością informujemy, że zakwalifikował się pan do drugiego etapu rekrutacji na stanowisko asystenta w Urzędzie Miasta.”
Od kawy bez limitu i srania na koszt podatnika dzieli mnie jedynie dzień próbny. A podobno po politologii nie ma pracy.
Eleganckie spodnie, stonowana koszula i starannie ułożone włosy. Spinki do mankietów z flamingami dla kontrastu.
Na ostatni etap idę pewny wygranej, jak kaleka w polskim talent show.
Wchodzę.
- proszę chwileczkę poczekać. - sekretarka nie oderwała wzroku od komputera.
Mhm.
- zaraz ktoś przyjdzie.
Czekam.
(Reinke, Kadlec...)
- jeszcze minutka.
- Ok.
(Kuka, Marschall, Sforza...)
Wrodzony autyzm zaczyna recytować w mojej głowie zwycięski skład Kaiserslautern z sezonu 97/98. Uśmiecham się do siebie.
Z zamyślenia wyrywa mnie miauczenie.
To przyszedł kotek Wrocek, influencer i internetowy celebryta.
Próbuję zaskarbić sobie jego sympatię mielonką z kanapek matki.
- Wrocek jest wegetarianinem. - strofuje mnie baba.
- on o tym wie?
- zalecenie pana Jacka.
- to czym go karmicie?
Jagoda (bo tak ma na imię) wskazuje leżącą na ziemi miskę pełną gotowanych warzyw i makaronu w kształcie literek. Wzdycham głęboko.
- koty nie trawią skrobii. - mówię cicho. Nawet nie wiem czy to prawda.
Dębowe drzwi otwierają się z hukiem.
Do pokoju wpada Prezydent Wrocławia, pan Jacek Sutryk.
- gdzie dziś pierdolnie?
- yy?
- no tramwaj jaki, która linia?
- dziesiątka.
- dziesiątka była wczoraj, ja obstawiam śródmieście. Zakład o stówę? - uścisnęliśmy sobie dłonie. Byłem jednym z nich.
Czas mijał szybko.
Ekipa była wyluzowana, piliśmy kawę i graliśmy w CS’a 1.6 na LANie.
Nie chciałem źle wypaść, więc stłumiłem w sobie chęć kampienia.
Do pokoju wbiegła Jagoda.
- MUSICIE COŚ ZOBACZYĆ!
Podczas przerwy ukradłem kilka makaronowych literek i wcisnąłem w koci stolec tworząc napis „dajcie kurwa mięso!”
Jeżeli ktokolwiek miał się nabrać na ten kawał to właśnie ona.
Na sali poruszenie. Ludzie odeszli od biurek, de_dust2 stoi puste. Patrzą w kuwetę. Tylko ja nabijam fragi, zanim się skapną, że padli ofiarą żartu.
Nie skapnęli. Zachwycony prezydent wysłał kogoś do sklepu po mięsiwo, jeszcze inny robi zdjęcia kupy. Dziennikarz Gazety Wrocławskiej drze się do słuchawki, że to przebije Libację Na Skwerku. Dom wariatów.
Postanowiłem kontynuować przedstawienie.
Przez dobry tydzień zostawiałem im w kuwecie wiadomości w stylu: ‚wylejcie asfalt na Poznańskiej!’ czy ‚kiedy tramwaj na Jagodno?’
Jak kot walnął większą srakę mogłem sklecić dłuższe zdania i pisałem co myślę o stanie wrocławskich torowisk.
Jacek błyskawicznie spełniał postulaty sierściucha, a ja miałem realny wpływ na sytuację w mieście.
Gdy wyremontowałem sobie osiedle i drogę do pracy znudziła mi się rola kociego ghost writera, nie wiedziałem tylko jak się wycofać. Sytuacja rozwiązała się sama.
Zaprzyjaźniony dziennikarz z Wrocławskiej zorganizował pierwszy na świecie wywiad z kotem. To miał być nowy sposób promocji miasta, wizytówka. Może nawet kiedyś zastąpić krasnale?
Nic wielkiego, ot jedno pytanie i transmisja wideo ze srania, odpowiedzi znaczy.
Problem w tym, że w obecności kamer nie miałem szans wypowiedzieć się w imieniu Wrocka, więc szykowała się kompromitacja.
Cały dzień kota karmiono wyłącznie makaronem, żeby miał czym pisać.
Podniecony Prezydent od rana biegał po telewizjach żeby zaprosić ludzi do śledzenia transmisji, a ja nie mogłem spać ze strachu, że wszystko wyjdzie na jaw.
Wreszcie nadszedł czas wywiadu.
Dziennikarze wspólnie z Ratuszem stwierdzili, że lepiej nie budzić kontrowersji pytaniami na tematy polityczno-społeczne, poszli w konwencję żartu.
Wybór padł na „co sądzisz o szczurach na wrocławskim rynku?”
Wrocek jest kotem, rozumiecie?
Kot i szczury, hehe.
Naród czeka, ja prawie mdleję, a Wrocek leniwie patrzy, ani drgnie. W końcu wszedł do kuwety, okręcił się dwa razy i sra. Patrzy mi w oczy i sra. Najdłuższa minuta w moim życiu. Czas zwolnił jak podczas oglądania meczów Śląska.
Skończył i zakopał.
Kamera robi zbliżenie, Sutryk uroczyście miotełką otrzepuje kupę ze żwirku.
Nie wiem jakie było prawdopodobieństwo takiego układu liter, ale kot wysrał idealne „lepsze szczury niż Żydzi”.
Do tego przerobił makaronową Helveticę na klasyczny Times New Roman.
Sutryk blady jak ściana, ludzie krzyczą,
że wychował kota-faszystę, a Wrocek zadowolony liże się po jajach.
Gdy dzień później wróciłem złożyć wypowiedzenie załamany Jacek siedział z butelką wódki i głową schowaną w dłoniach.
Położyłem wypowiedzenie na stole i ruszyłem w kierunku drzwi.
- stój! - Sutryk sięgnął do portfela. - Wygrałeś, Twoja stówa. Pierwszego dnia, wykoleiła się dziesiątka na Legnickiej.
- a, tak.
Uśmiechnąłem się i wyszedłem.
Najłatwiej zarobiona stówa w życiu.
Jadąc na rozmowę tamtego dnia widziałem jak menele rozmontowywali torowisko.
Kota uśpili dzień później.