#6/11 Śmierdzące interesy
Wyświetlenia: 1018 / 0 | Seria: Gothic I - #BRACTWO | Dodano przez:Bronko
- Śmiecie, robią nam konkurencję.
- Och tak, szkodniki to śmiecie. – Potwierdził mu w głowie głos Śniącego. Nieświadomy Drak sam kiwnął kilka razy głową. – Ale dobrze, że są. Potrzebujemy tego laboratorium jak najszybciej. Pozbądź się ich.
Chyba najbardziej przerażającą rzeczą, która jedynie na ułamek sekundy przebłysnęła w głowie strażnika, jest to, że nie miał nawet ochoty zanegować tego rozkazu. Dłonie same zacisnęły się w pięści, a on poczuł przypływ adrenaliny. Oni byli celem. Potworami, które tak długo uprzykrzały życie Bractwu. To przez nich stracili dużą część dochodów ze sprzedaży ziela szkodnikom. To przez nich wyznawcy Śniącego przestali być tu szanowani, zaczęły się szykany, przez które Baal Isidro całe dnie przesiadywał w karczmie. Niezdolny sprzedać własny towar, mając taką konkurencję. Wyśmiewany, popadający w powolny alkoholizm. To przez te bestie Śniący został ośmieszony. A tego Gor Na Drak nie mógł znieść. Z mieczem w ręku zbliżył się powoli do jaskini, wykorzystując kolejne duże głazy jako osłonę. Kiedy w końcu zbliżył się na tyle, aby być pewnym, że nie uciekną, wyszedł z ukrycia i szybkim krokiem ruszył w stronę Jacko.
- Ty psie! – Krzyknął Drak.
- O cholera, chłopaki! Znaleźli nas! – Jacko sięgnął po krótki miecz, obrócił się na dwóch towarzyszy, jeden z nich od razu napiął cięciwę łuku. Drugi, nieco przestraszony, usunął się do tyłu. – Ty! Czego tu chcesz?!
- Oszuści! Ziele należy do Śniącego! Nie macie prawa!
- Odejdź stąd, jeśli nie chcesz być naszpikowany strzałami! – Krzyknął szkodnik uzbrojony w łuk. Widząc, że Drak nie zatrzymuje się puścił cięciwę. Jacko usłyszał jedynie świst. Z dłoni Draka wystrzeliła chmura zielonkawego, sprężonego gazu, który przeciął tor lotu strzały i odepchnął ją, wyrzucił w bok.
- Niemożliwe! – Krzyknął szkodnik, nie zdążył jednak napiąć łuku, Drak podszedł zbyt blisko. Zaatakował Jacko, który początkowo starał się blokować pełne furii ataki strażnika świątynnego. Chowający się z tyłu szkodnik wszedł pod stół alchemiczny, na którym właśnie przypalała się część ziela. Tymczasem łucznik miał już w rękach pałkę i zaatakował prześladowcę. Odbiła się od pancerza, na pewno powodując duży siniak, ale nic ponadto. Drak wykorzystał załamanie równowagi u łucznika i bez wahania przeciął jego bok. Ten krzyknął, złapał się za strój, który powoli pokrywał się czerwoną posoką. Jacko próbował zaatakować, ale doświadczony w walce z dużo szybszymi pełzaczami Drak dał radę go uprzedzić i zablokować. Przeniósł ciężar na drugą nogę i ciął z góry, trafiając wprost w bark skazańca. Krzyknął i osunął się, a Drak wbił mu jeszcze ostrze w klatkę piersiową. Wyciągnął pokryty czerwienią miecz. Jacko żył, jego śmierć nie nadeszła od razu. Powoli wykrwawiał się, coraz trudniej łapiąc oddech w przecięte płuca. Odkaszlnął krew. Godziny łucznika także były policzone, a Drak nie zamierzał ulżyć w jego cierpieniu. Wszedł do jaskini. Na początku nie zauważył kryjącego się pod stołem trzeciego mężczyzny. Kiedy jednak zobaczył jego nogę od razu go zaatakował.
Tchórz umarł otoczony zapachem, który kochał.
-----------------------------------------------------------------------
- Dobrze. – Usłyszał w głowie zadowolony głos Śniącego. Wytarł miecz w futro jednej ze swoich ofiar. Wciąż słyszał jeszcze jak Jacko usilnie próbuje wepchać powietrze do przedziurawionego płuca. Już nie błagał, nie miał siły wydusić z siebie słowa. Koncentrował się na przeżyciu. – Stwórz kilka skrętów. Pobłogosław je.
Aparatura, którą tutaj mieli nie była tak wspaniała jak to, czym dysponował Cor Kalom, ale musiało wystarczyć. Drak nigdy nie zajmował się produkcją, raczej uczestniczył w zbiorach. Nie mogła to być jednak tak wielka filozofia. Zwłaszcza, jeśli miało się głos samego Śniącego w swojej głowie. Do błogosławieństwa wykorzystał swój amulet. Dzięki niemu, a także swojej magii stworzył z tego ziela coś wyjątkowego. Od skrętów biła moc. Pierwotna, dzika, wypełniona zewem wolności.
Sam był pod wrażeniem tego, co stworzył. Miało doskonały, przyciągający zapach. Sam włożył sobie jedną sztukę do ust, ale kiedy próbował odpalić płomień nie pojawiał się.
- To nie dla ciebie! – Głos był ostry, sprawił, że wypuścił skręta spomiędzy warg. Nie poczuł jednak bólu. Podniósł ziele i włożył je do paczki. Wiedział do kogo jest adresowana.
Bramy Starego Obozu ujrzał już wieczorem. Cały dzień znów zleciał mu szybciej, niż kiedykolwiek. Kiedyś życie w Kolonii było inne. Był czas na to, żeby spokojnie usiąść. Był czas, tak właściwie, na wszystko. Odkąd pojawił się ten nowy wszystko wydawało się przyspieszyć. Życie zaczęło mieć rytm iście zadaniowy i miast docenić to, co się ma, wszyscy dążyli, żeby mieć więcej, lepiej, szybciej. Może właśnie ten stres sprawił, że posypała się ta delikatna równowaga zachowana pomiędzy wszystkimi mieszkańcami Górniczej Doliny.
Członkowie Sekty byli mile widzianymi gośćmi w Obozie, ale naturalnie byli traktowani gorzej, niż jego mieszkańcy. Uchodzili za świrów, fanatyków, z którymi nie warto się zaprzyjaźnić. O tej porze nikt nie wpuści Draka na zamek. Nie miał gdzie spędzić nocy. Zwrócił by się do któregoś z tutejszych wysłanników własnego obozu, ale wolał uniknąć zbędnych pytań. To, co tutaj robił było sprawą najwyższej wagi.
Udał się do placu handlowego. To tam większość osób piło i paliło. I właśnie tego Drak potrzebował. Chwili oddechu, wytchnienia od ostatnich szalonych dni.
-----------------------------------------------------------------------
Mimo zabawy przez całą noc czuwał nad paczką, która była dla niego ważniejsza, niż cokolwiek innego. Dexter próbował podpytać Draka co robi w tych stronach, ale strażnik zbywał go mało konkretnymi odpowiedziami. I szybko pozbył się cienia, pytając o jego nowe mikstury uzdrawiające. Każdy wiedział, że jakimś cudem zarąbał recepturę Kaloma. Nikt jednak nie wiedział w jaki sposób. Nie było też dowodów, więc nie można było ukarać śmiecia za to, co zrobił.
Thorus jak każdego dnia pilnował bramy.
- Mam przesyłkę dla Gomeza. – To Drak, jako gość, rozpoczął rozmowę. Czarnoskóry strażnik spojrzał na niego i cmoknął.
- Z zielem zawsze przychodzą nowicjusze. – Podrapał się po włosach. – Coś się zmieniło?
- Tak, receptura. Cor Kalom chce podwyższyć cenę, więc wysłał kogoś bardziej… reprezentatywnego. – Kłamstwo Draka poszło gładko, obmyślił je już wcześniej. Z drugiej strony dlaczego Thorus miałby nie uwierzyć?
- Oho. – Zaśmiał się. – No to właź. Ale ostrzegam, Gomez może nie być zadowolony.
Magnaci rezydowali w głównej sali, należącej wcześniej do władz królewskich. Zamek w Górniczej Dolinie był jedną z ważniejszych twierdz królestwa. Miał pieczę nad całym Khorinis, jego składami rudy, wszystkim, co było na tej wyspie cenne. To tutaj rezydowało wojsko królewskie, nie w mieście portowym. Teraz ten ważny punkt był przejęty przez bandytów, otoczony wielką magiczną barierą. A Gomez, najpotężniejszy człowiek w Kolonii siedział na wygodnym tronie, otoczony kobietami, najlepszym jedzeniem i największymi mordercami. Czuł się tutaj jak pączek w maśle. Nie chciał niczego zmieniać. Król jadł mu z ręki tak długo, jak trwała wojna z orkami. A nie zanosiło się, żeby miała szybko się skończyć.
- Ja załatwiam rzeczy z zielem. – Bartholo zatrzymał Draka, który chciał wejść do środka. – Rozumiemy się?
- Chcę wejść i porozmawiać z Gomezem. Mam specjalny towar od Kaloma i nowe warunki…
- Ty naprawdę chcesz znowu wkurwić Gomeza dyktując nam jakieś ceny? Zarobek z pełzaczy to mało?! – Bartholo był bardziej zirytowany niż ostatnio. Drak przystanął i zamilkł, nie wiedząc jak go obejść. – Nie bądź taki pazerny, bo ci szef rozpruje flaki swoim mieczem.
- Naprawdę warto. To nowy smak, wymaga więcej składników, ale jest niesamowity. Sam spróbuj. – Drak otworzył paczkę. Zapach przyciągnął magnata. Niepewnie spojrzał na strażnika świątynnego i sięgnął po jednego. Czuł coś dziwnego. Ręka sama ruszyła, sama złapała skręta, sama włożyła go do ust. To nie do końca była jego wola. Ziele samo wołało. To było jak ujrzenie studni w drodze do Mora Sul. Słońce grzało mu plecy, język powiększył się, a wargi pękały z braku wody. I oto miał przed sobą źródełko, które mogło załagodzić jego cierpienia.
- Niesamowite. – Powiedział po długim wdechu i wydechu. Zielony dym wypełzł z jego nosa i ust, a magnat stał uśmiechnięty. Działało szybko. – Gomez! Mamy nowy, zajebisty towar!
- Dawaj!
Gor Na Drak wszedł wprowadzony przez Bartholo. Kiwnął głową Krukowi, przyjrzał się Bliźnie i Arto. A następnie stanął przed obliczem samego Gomeza, któremu również skinął głową.
- To nowa receptura Bractwa. – Drak otworzył paczkę i wyciągnął skręta. Gomez spojrzał na jego rękę.
- A skąd mam wiedzieć, że nie chcecie mnie otruć, co? – Był ostrożny. Gdyby nie był już dawno gryzłby glebę.
- Nie przesadzaj, Gomez, jest świetne, ja już palę. – Bartholo zadowolony ćmił dalej swojego skręta. Gomez dalej był niepewny.
- Arto, bierz. – Wysoki, ciemnowłosy, starszy mężczyzna podszedł i wziął od Draka skręta. Podpalił go od świeczki i zaciągnął się. Gomez i Kruk byli w niego wpatrzeni. Zaciągnął się znów. Jego wiecznie kamienna twarz zaczęła powoli wykrzywiać się w zapomnianym już przez jego mięśnie spazmie, nazywanym uśmiechem.
- Arto ma zęby. – Kruk zarechotał z uznaniem. – To cud! – Sam także podszedł do Draka. Ten zaś sam wyciągnął dla niego skręta. Dobrze wiedział co dokładnie miało trafić do tego magnata. I nie zamierzał łamać rozkazu Śniącego. Kruk także odpalił. Szybko uderzyła go błogość. Gomez także w końcu się przekonał.
- Ile za tę paczkę? – Po kilku wdechach był gotów zapłacić każdą cenę.
- Och nie, Gomezie, ta paczka to prezent ode mnie i Kaloma. Dobry gest w kierunku naszych najwspanialszych sojuszników.
- I najpotężniejszych. – Poprawił go Gomez.
- Oczywiście. – Drak przytaknął.
-----------------------------------------------------------------------
- Nie! Nie! – Gomez wrzeszczał przez sen. – Tylko nie moja ruda! Zostaw! Precz! – Do środka jak oparzony wpadł Blizna, z obnażonym mieczem. Velaya siedziała przerażona przy łóżku.
- Nic nie robiłam, on zaczął wrzeszczeć!
- Gomez, Gomez! – Blizna zbliżył się i szturchał swojego druha po ramieniu. – Obudź się do cholery.
Skóra przywódcy Starego Obozu była zimna i spocona. Włosy także były wilgotne i posklejane.
- Co? Gdzie? Co z rudą?
- Gomez, to tylko sen.
- Nie. To koszmar. Koszmar, rozumiesz? Oszaleć można.
Podczas, gdy Gomez przeżywał właśnie pierwszą z wielu ciężkich nocy, jakie miał przed sobą, Kruk spał wyjątkowo smacznie, trwając w zsyłanych przez Beliara wyjątkowych snach o swojej własnej wielkości. Kropelki mrocznego jadu powoli nasiąkały jego podatny umysł.