Siostra studentka medycyny

Wyświetlenia: 1142 / 0 | Seria: Zwyczajne | Dodano przez:anon

Altmedy – to dla Was. Na request jednego z ananiaszy.
Moja siostra (lat 23) była całkiem spokojną i pracowitą dziewczyną. Studiowała medycynę, ciężko zakuwała po nocach, regularnie uczęszczała na wykłady, nauka ją pasjonowała, chciała nieść pomoc innym, co w połączeniu z jej olbrzymim głodem wiedzy dawało szansę na interesujące, męczące, ale satysfakcjonujące życie. Byłem z niej dumny, podobnie jak rodzice. Miała dobre wyniki i z olbrzymim zapałem opowiadała o nowych rzeczach, które poznawała na zajęciach. Oczywiście nic nie rozumiałem i zawsze patrzyłem na nią wymownym wzrokiem, prosząc o wyjaśnienie jakiejś kwestii, którą akurat omawiają na wykładach, w sposób zrozumiały dla osoby niezwiązanej z tematem. Ona wtedy starała się jak tylko mogła, używała porównań, rezygnowała z trudnych wielosylabowych słów, które dla niej stały się normą. Chciała skończyć studia i ruszyć na specjalizację. Zdecydowała, że wybierze wtedy albo onkologię, albo radiologię, albo kardiochirurgię, zależy, gdzie będzie mogła. Miała plany, ambicje i zapał. No i się spierdoliło, ku olbrzymiej żałości całej rodziny. Ale zacznijmy od początku.
Na ostatnie święta przyjechał do nas wujek. Rodzice go bardzo lubili. Ja niespecjalnie. Rzucał nieustannie żarty, które wywoływały u mnie srogi cringe, zwłaszcza te o kobietach. Wujek Tadzio zawsze śmieszkował. To były pierwsze święta spędzone z nim od czasu, gdy moja siostra zaczęła studia medyczne. Postanowił zatem przygotować dla niej specjalny prezent. Podarował jej książkę zawiniętą w ozdobny papier i zaznaczył, żeby go rozerwała dopiero wtedy, kiedy on wyjedzie. Nie mogłem specjalnie domyślić się, co za prezent wujcio wymyślił dla Dorotki. Rzucił tylko „HEHE NO TO CIEKAWE CO POWIESZ NA PEWNO WIĘCEJ SIĘ Z TEGO DOWIESZ NIŻ Z TEGO TWOJEGO UNIWERKU HEHE”. Przypuszczałem więc, że książka była poświęcona czemuś lekarskiemu. „Jak czytać EKG”? Najnowsza „Biochemia Harpera”? A może farma – techniki odmierzania leków albo receptury? Żeby było jasne – lekarzem nie jestem, nie będę i być nie chcę. Ja po prostu widzę półkę na książki Dorotki i patrzę sobie czasami z nudów, co jest w nich napisane, ale po kilku stronach mam już dość. Więc mniej więcej ogarniam, jakie tytuły studenciaki czytają. Tadzio mimo wszystko był dosyć nieprzewidywalny. Zdarzało mu się, że zakładał na głowę czapkę z folii, pierdolił coś o reptilianach, wyrzucił całą elektronikę, żeby go „Zuckerberg nie śledził” (dzięki temu przynajmniej dostałem na własność niemal nietkniętego smartfona). Teraz chyba się już ogarnął i zrezygnował z tego poszukiwania spisku wszędzie, gdzie tylko się da. Tak czy siak, wujcio wyjechał, a siostra postanowiła otworzyć prezent. Byłem przy tym. Rozerwała papier i zobaczyliśmy okładkę, na której widniał tytuł: „Ukryte terapie. Czego ci lekarz nie powie”. Od tego się zaczęło.
Siostrzyczka zaczęła czytać sobie rano po kilka stron przed porannymi zajęciami. Wstawała wcześnie, więc mogła sobie pozwolić na krótkie czytanki. Nie znała autora książki, ja o nim nie wiedziałem nic, poza tym, że publikuje jakieś nudne filmy na YouTube. A też Dorotka chciała poczytać sobie coś lżejszego, coś, co jest związane z lekarskim fachem i nie jest ciężką literaturą medyczną. Mijały dni, coraz mniej ochoczo opowiadała o tym, czego się nauczyła. Coś ją tknęło, ja to czułem. Bałem się, że obniży sobie poprzeczkę, tak świetnie sobie radziła, dlaczego miałaby przestać? Więc sam zadawałem dużo pytań, chciałem wyciągać od niej wiadomości w nadziei na to, że znowu będzie taka, jak kiedyś. Zamykała się wtedy w pokoju i prosiła mnie, bym jej nie męczył. Gdy po jakimś czasie pukałem i wchodziłem, dostrzegałem ją leżącą na łóżku z „Ukrytymi terapiami” w rękach. Gdy pewnego dnia przyłapałem ją na masturbowaniu się do książki, wiedziałem, że coś jest nie tak. Stękała jak pojebana, słychać ją było na cały dom.
Dorotka wstąpiła na Facebookową grupę poparcia dla pana Z., autora „Ukrytych terapii”. Rodzice nie mają Facebooka, więc tylko ja widziałem, co ona odpierdala. Zaczęła pisać posty na swojej tablicy, w których wychwalała wszelkiego rodzaju metody leczenia, które dla mnie, jako laika, wydawały się, delikatnie mówiąc, dziwne. Podam przykłady: wlewy z wody utlenionej, powiększanie cycków za pomocą hipnozy (kek), rezygnacja z Wi-Fi jako głównej przyczyny niepłodności u dziewczynek. Każdy taki post podpisuje klauzulką, że jest studentką medycyny, która postanawia dopuścić do swojej nauki metody niekonwencjonalne, jako zdrowsze, skuteczniejsze i w wielu przypadkach jedyne możliwe do zastosowania. Jej znajomi z uczelni zawsze rzucali pod takimi postami komentarze typu „stara, ogarnij się, obejrzyj se PubMed, przecież w tej bazie jest wszystko, co tylko wiadomo o współczesnych naukach medycznych, jak możesz takie bzdury głosić jako przyszły lekarz!?”. Ona z kolei odpowiadała bezsensownymi argumentami typu: „stary, obejrzyj se rosyjski film „Woda – wielka tajemnica”, może się nauczysz i też zaczniesz rozmawiać ze szklanką i jej dziękować, zanim weźmiesz łyka wody. Ludzie nie doceniają tej substancji i tego, że należy jej się szacunek, również werbalny”. Kontaktowała się z innymi ludźmi na grupce, którzy myślą podobnie, nawiązała znajomości, a kamraci traktowali ją jak autorytet, „lekarza, który się nawrócił”. Pachniało mi to lekkim sekciarstwem. Może przesadzam, nie wiem. To chyba normalne, że twój członek rodziny stawia na biurku szklankę wody, a następnie rozkłada specjalny dywanik na podłodze i oddaje naczyniu 14 pokłonów (sam liczyłem). Kiedy zaczyna się jakikolwiek shitstorm w komentach pod kontrowersyjnymi postami Dorotki, natychmiast pojawia się typ albo dwóch którzy biorą jej stronę, zarzucając oponentom niedouczenie, ignorancję, wyzywając ich od „kitli”, „prowacków”, „sprzedajnych trybików w machinie” oraz stosując inne prymitywne formy argumentacji. Kiedy studenci medycyny bronili swoich racji, prosili o jakiekolwiek dowody, przedstawiali własne, to altmedowcy pisali tylko „on pisząc swoją książkę korzystał z wyników badań opracowanych przez lekarzy i elo”, po czym pisali sobie wzajemnie teksty w stylu „ale zaorane, łoooooooo”. Oczywiście młodzi studenci nie dawali za wygraną, zarzucali wybiórcze traktowanie dowodów, negację wyników badań wskazujących na generalny trend i inne fundamentalne błędy w myśleniu. Altmedowcy znowu wyzywali ich od „kitli” i koło się zamykało. No może nie do końca, czasami wpierdalali jakiś dowód anegdotyczny – „płukałam nosek mojej córeczki perhydrolem, trochę postękała, popłakała się biedna, ale zadziałało – katarek minął”!
Na tym nie koniec. W domu również dochodziło do nieprzyjemnych sytuacji. Dorotka uparcie mówiła, że nie chce więcej studiować medycyny, chce się zająć bioenergoterapią. Rodzice, na początku zdziwieni, próbowali przemówić jej do rozumu. Co się stało z moją siostrą? Tak bardzo chciała być lekarzem! A teraz chce naciągać Bogu ducha winnych ludzi z większą liczbą zer na koncie niż ilorazem inteligencji tylko po to, żeby pomachać nad ich głowami rękami, odmówić zdrowaśkę od tyłu i wyciągnąć pięć stów za półgodzinną sesję. „Nie nie!” – zapewniała mnie Dorotka – „ja będę jeszcze oferować usługi zdalne: z mojego pokoju będę wysyłać lecznicze wibracje automatycznie po zaksięgowaniu przelewu”. Sytuacja robiła się lekko denerwująca. Mama postanowiła pewnego razu wziąć mocne lekarstwa przeciwbólowe, gdyż strasznie bolał ją brzuch. Ciężko znosi biedaczka okres, nie może wyjść z domu, czasami nawet nie chce się podnieść z łóżka. Już zbliżała rękę do ust, by połknąć tabletkę, a tu jak Dorotka zaraz nie pierdolnie i nie wybije pigułki matce sprzed nosa drąc się „MATKA CO TY ROBISZ CHCESZ SIĘ ZATRUĆ I FINANSOWAĆ TYCH SKORUMPOWANYCH FARMACEUTÓW”? Mama tylko popatrzyła na nią jak na debilkę i wytrzeszczała oczy, kiedy Dorotka z maniakalną miną zanurzyła własny włos z głowy w szklance wody, wyjęła go, energicznie wstrząsnęła szklanką, przelała pół zawartości do nowej, ponownie rozcieńczyła wodą, wstrząsnęła mieszaniną, znowu przelała pół, znowu rozcieńczyła, wstrząsnęła, znowu przelała pół, znowu rozcieńczyła, wstrząsnęła i podała obolałej matce do wypicia. „Córuś, a to zadziała”? „Lepiej niż zwykłe lekarstwa. Zaufaj mi, uczę się tego”. „No dobrze, zaufam ci, chociaż wątpię”. „Skoro tak, to poczekaj, wzmocnię efekt terapeutyczny”. W tym momencie Dorotka wsypała do swojej mikstury szczyptę soli i mieszała, aż się wszystko rozpuściło. „Wciąż nie rozumiem, córeczko, jak to ma mi pomóc”. „To kwestia rodzinnego konfliktu. Ja zawsze łagodnie miesiączkuję, bo oddajesz mi swoją energię, masz zakodowany w głowie program, by we wszystkim ulżyć swojemu dziecku, czy tego chcesz, czy nie. Przez włos zwracam ci tę energię”. Mama wypiła wodę z dodatkiem soli i położyła się zrezygnowana do łóżka. Brzuch nie przestał jej boleć. Następnego dnia wkurwiona wzięła tabletkę, kiedy Dorotka wyszła na zajęcia.
Podobnych akcji było sporo. Tatełe nie mógł na przykład wziąć aspiryny, gdy się przeziębił. Obaj myśleliśmy, że wszystko przejdzie gładko, Dorotki nie było w domu. Kiedy tata wrzucił pastylkę do szklanki, usłyszeliśmy za oknem huk samochodu uderzającego w ścianę. Naszego samochodu. Zobaczyłem tylko, jak Dorotka wysiada z niego z furią na twarzy, usłyszałem tupot jej nóg po schodach, wpierdoliła się do mieszkania, wyważając drzwi, wtargnęła do kuchni i wylała zawartość szklanki taty do zlewu. Ojciec się wkurwił, zapytał się jej, co ona odpierdala, a ona odpowiada ze złością „JA TYLKO NAS PRÓBUJĘ RATOWAĆ OJCZE”! Nie odzywali się do siebie przez tydzień. W końcu moja siostra postanowiła, że wyjebie do śmieci wszystkie nasze leki. Od tego momentu w apteczce mieliśmy tylko dwie rzeczy – butelkę z lewoskrętną witaminą C i słoiczek z jakimś olejkiem eterycznym. Potem sobie ubzdurała, że chce kupić strukturyzator przywracający pamięć magnetyczną wody, „zgodną z polem magnetycznym Ziemi”, jak przeczytała na stronie internetowej produktu. Dla beki napisałem do Xiaomi, by opracowali podobne urządzenie. Opracowali, było mniejsze i bardziej poręczne, no i nie kosztowało dwa i pół tysiąca cebuli. Okazało się być zwykłym filtrem do wody BRITA z przyklejoną naklejką Xiaomi zasłaniającą oryginalny logotyp. Jestem pewien jednak, że i tak lepiej oczyszcza niż oryginalna maszyna. Potem wysłałem siostrze linka do nie-strukturyzatora, a jak ona nie wpierdala mi się do pokoju i z wyrazem totalnej furii na twarzy nie zaczyna szarpać mnie za koszulkę i drzeć ryja żebym sobie nie żartował „BO KURWA TO SĄ POWAŻNE SPRAWY, KIEDYŚ CI SIĘ DOSTANIE, WODA WSZYSTKO PAMIĘTA”! „I tak Xiaomi lepsze” – odparłem. A ona sprzedała mi liścia w policzek mówiąc, że „GÓWNO PRAWDA BO XIAOMI MA W SWOICH TELEFONACH ANTENY WI-FI”. Ja kisnę zupełnie, ona ryczy i trzęsie mną żebym przestał. Odgłosy szamotaniny ściągnęły ojca do pokoju, musiał nas rozdzielać siłą. Tego dnia zrozumiałem, że moja siostra stała się zwykłą fanatyczką altmedu. A ja tylko modlę się, żeby nikt w rodzinie nie zachorował na cokolwiek poważniejszego niż katar.
Znaczy, należą wam się tutaj słowa wyjaśnienia. Dorotka nie zawsze sprawiała wrażenia zamkniętej na najnowsze osiągnięcia medyczne oszołomki, która zdecydowała się nie szczepić swoich dzieci, gdy będzie je miała, i która zadowala się prostackimi, nienaukowymi argumentami płynącymi z mądrych filmów z żółtymi napisami zamieszczonymi na YouTube, i która w imię fanatycznej wiary w witaminki leczące raka postanowiła się mentalnie cofnąć do czasów wczesnego średniowiecza, i która odprawia znachorstwa przed każdym posiłkiem, i która gotowa jest doświadczyć kontaktu z czwartą gęstością Wszechświata, i która ostatecznie rzuciła studia medyczne, by samodzielnie zgłębiać tajniki leczenia bioenergoterapią. Przepraszam, jeśli odnosiliście takie wrażenie do tej pory. Otóż przez chwilę był względny spokój. Siostra znalazła sobie inne zainteresowania, na przykład poznała twórczość Nosowskiej i z dużą dokładnością obserwowała jej Instagram. Mama patrzyła z radością, że Dorotka znalazła sobie inne zajęcie, a nie ciągle tylko ta alternatywna medycyna. W sensie, to nie ma nic wspólnego z moją miłością do Nosowskiej, bo to moja osobista sprawa, siostra sama po prostu obczaiła tę kobietę. Mama zapytała się kiedyś, skąd nagle takie zainteresowanie piosenkarką. Dorotka w odpowiedzi pokazała jeden z filmików na Instagramie, na którym Kasia podzieliła się swoim „tipem” do uprawy roślin ogrodowych – otóż wystarczy porządnie zapłakać nad naszymi grządkami, aby wszystko zaczęło bujnie rosnąć. Istotnie, ogródek Nosowskiej zmienił się nie do poznania. „Skoro u niej to zadziałało, to na pewno zadziała wszędzie, zaraz pójdę na dół i spróbuję”. Byłem przy tym, chciałem jej sprzedać kosę pod żebra za używanie prymitywnego dowodu anegdotycznego. Nic się nie zmieniło, ciągle ta sama altjebnięta Dorotka. Mama też to wyczuła. Westchnęła, rzekła „ja pas” i wyszła z pokoju.
Opowiem Wam teraz o chyba kulminacyjnym momencie na drodze przejścia mojej siostry z porządnej studentki medycyny na… kurwa nie wiem, jak to to nazwać. Otóż była niedziela. Mama zrobiła obiad. Taki typowo polski, niedzielny obiadek – rosół, schabowy, ziemniaczki i surówka. Różnie jemy, ale wtedy rodzice nabrali ochoty na coś „klasycznego”. Ja schabowe lubię, więc chętnie przystałem na to. Siostra coś tupnęła, coś mruknęła, jednak też przystała. Ja pierdolę, zdelegalizować wegetarian. To nie ma nic wspólnego z jej nową ideologią, była wege od lat, bo mięso jej nie smakuje, jak sama zawsze powtarzała. Gotowanie, ubijanie, maczanie w bułce tartej i tak dalej. Zasiadamy do drugiego dania. Amciu amciu, mama spokojnie, tata łapczywie, dostrzegłem w jego oczach tę błogość, jaką odczuwa zawsze, gdy je coś tłustego i kalorycznego. Siostra babra się z mięsem, ale je. Ja również spokojnie, delektowałem się mięsem. I jak kurwa nagle siostra nie wstaje, do dzisiaj słyszę w myślach ten fanatyczny ryk, ściąga spodnie i majtki, wchodzi na stolik, kuca nad moim talerzem i bezprecedensowo wypróżnia się na niego. Ja odskakuję od stołu jak oparzony. Rodzice, siedzący naprzeciwko, patrzą się na córkę z szokiem, zamarli w bezruchu. Również zamarłem i patrzę, co się odpierdala. W końcu zrywam się z krzesła, krzyczę „CO TO KURWA MA BYĆ”? Kilka sekund ciszy. „GÓWNO” – odpowiada mi Dorotka. „GÓWNO, KTÓRE I TAK JEST LEPSZE NIŻ TE LEKI CO CI CHCE WCISNĄĆ BIGPHARMA”. Wszyscy odsuwamy się od stolika, ona wciąż kuca i z szyderczym śmiechem robi swoje. Kończy. Wstaje, nie przejmując się niczym zakłada z powrotem ubrania, otwiera okno i przez nie wyskakuje. Mama krzyczy „Moje dziecko”! Mieszkamy na trzecim piętrze, skok przez okno może się źle skończyć dla siostry. Podbiegamy do okna. Wychylamy się przez balkon. Spada z satysfakcją na twarzy i pokazuje nam środkowy palec. Już zbliża się do poziomu ziemi. Wtedy nadlatuje jakiś dziwny kształt, którego w ostatniej chwili chwyta się Dorotka. Podnosi ją w górę tak wysoko, że znowu jest na wysokości trzeciego piętra. Patrzę na latający obiekt i dostrzegam, że jest to człowiek. Kurwa, latający człowiek. Kończyny miał poukładane w coś na kształt swastyki. Dostrzegam twarz – to przecież dziadzia! Nie widziałem go od czasu, gdy połamał się w trakcie ćwiczeń jogi i spierdolił z domu. Uśmiecha się z wyższością, Dorotka jedną ręką trzyma się jego koszulki, a drugą wciąż kieruje w naszą stronę środkowy palec. Pokazuje nam język, pierdzi nim przez chwilę, po czym odlatuje z dziadkiem. Widzieliśmy tylko ich dwoje, jak odlatują za horyzont.
Nigdy więcej już nie spotkałem mojej siostry. Wypierdoliliśmy z domu strukturyzator wody, wszystkie jej „leki”, książki ezoteryczne, na samym końcu znalazłem pod jej poduszką „Ukryte terapie”. Spaliłem je w lesie. Dym z ogniska miał zapach goździków i spirytusu salicylowego. Patrzyliśmy we troje, jak unosi się do nieba – ja, mama i tata. Poczułem silny ból na plecach, był tak mocny, że straciłem przytomność. Obudziłem się w szpitalu. Diagnoza lekarza – kamień nerkowy spowodowany zbyt dużą dawką witaminy C. Altmed ty kurwo.



Top tygodnia
Wysyłanie...