"Mały książę" autorstwa mistrza Francji w lądowaniu stylem dowolnym jest najbardziej spierdoloną lekturą szkolną znaną ludzkości, nadającą się jedynie dla niedouczonych polonistek i pseudointelektualistek bojących się prawdziwych książek. Na saharyjskim zadupiu rozbija się pilot (zajebisty, jak widać) i zamiast poddać się, zaczyna naprawiać samolot. Nagle zza sterty piachu wyłazi jakiś fan Kazika i prosi o baranka. Zoofil zasrany. Zdziwiony pilot o dziwo nie każe mu spierdalać w podskokach, więc dzieciak zaczyna opowiadać o swojej planecie odkrytej przez typa z państwa, którego największym kosmicznym osiągnięciem było wymordowanie astronomicznej liczby Ormian. Na B-621 czy jakimś innym glutaminianie sodu żyje nasz gość, pasywno-agresywna róża z borderlinem i zespołem niedonawiezienia, czarnobylskie baobaby i trzy wulkany służące do podgrzewania, kurwa, śniadań. To, że wystarczyłoby podskoczyć, żeby z tej planety wylecieć w przeszłość kosmiczną i wstąpić do krainy wiecznych łowów, już kiedyś policzyłem. Okazuje się jednak, że pewnego dnia księciu znudziło się oglądanie zachodów słońca i postanowił emigrować z planety, żeby znaleźć jakichś przyjaciół i dziewczynę (wyciąganie kolców z pytonga boli). Gnojek szlajał się po okolicznych ciałach niebieskich, gdzie spotkał takie kreatury, jak zapierdalający skolko ugodno Latarnik Sienkiewicza, przebrzydły kapitalista i Kaczma, wrrróć, Pijak, któremu ktoś wyciął linijkę kodu, przez co pije, żeby zapomnieć. Okazuje się jednak, że kosmos jest nudny i smutny jak dworzec autobusowy w małym miasteczku w Polsce DŻ, więc nasz bohatyr leci na Ziemię i tu zaczyna się zabawa. Pałęta się po pustyni, w ogrodzie botanicznym napotyka 5000 róż i pojmuje, że jego własna kwietna miłość to typowa basic bitch i nigdy go nie pokocha, bo ma mniej niż 1,8 m, aż w końcu spotyka lisa. Rommel.rar, zamiast kazać mu zawrócić w pizdu, raczy go przemądrymi cytatami rodem z Facebooka typowej Grażyny. Mały książę szlaja się załamany po pustyni, pociskając pierdoły o piciu wody, przyjaźni, pieniądzach i jebaniu Legii, aż w końcu włazi na węża, robi "EEEE" I umiera. Pogratulować śmierci, kurwa, Geralt z widłami w dupie umierał godniej. Reasumując: Exupery'ego wypieprzyć z programu nauczania, filozofię "Dzieci dobre, dorośli źli" zaorać, a węża ze słoniem w środku to wsadź sobie w dupę i podpal, metaforzysto za dychę.