Część druga – Szkolenie
Wyświetlenia: 898 / 0 | Seria: Gothic II - Przygody Bilgota | Dodano przez:anon
W końcu dotarł to koszar. Budynek z brązowej cegły był pokaźnych rozmiarów, a na tle szarego nieba wyglądał posępnie. Mężczyzna na ten widok głośno przełknął ślinę, ale po krótkim wahaniu wszedł do środka. Zagadał do pierwszego uzbrojonego człowieka, siedzącego przy stole zawalonym papierami i wertującego jakąś książkę:
– Dzień dobry, nazywam się Bilgot i chcę zaciągnąć się do wojska.
Żołnierz, zdawało się, nie usłyszał tego od razu i dalej uważnie coś czytał. Ocknął się dopiero po chwili.
– Niech żyje król! – zawołał, uśmiechając się. – Witaj, obywatelu. Do wojska, tak? A nie jesteśmy trochę spóźnieni na chwałę i bohaterstwo? Kryzys wieku średniego, szara codzienność, jedzenie rzepy i uganianie się za polnymi bestiami wygnały nas z domu?
– Że co? – odparł zdziwiony Bilgot.
– Nic takiego, obywatelu, tylko żartuję. – Wojskowy nadal był uśmiechnięty, ale nie złośliwie, bardziej żartobliwie. – Na wojnę i zabijanie nigdy nie jest za późno. Zwłaszcza na wojnę z wielkimi, włochatymi stworami z dalekiej północy, które mogą złamać cię w pół gołymi łapami. Chyba dlatego nowy projekt zbroi paladynów i rycerzy ma z tyłu wzdłuż kręgosłupa jakieś dziwne łuskowate elementy... ale to tajemnica wojskowa, obywatelu! Zdradził mi ją znajomy kowal, który rozmawiał z innym kowalem ze stolicy. Zatem tym bardziej musisz dołączyć do armii, wtedy będziesz spał bezpiecznie, bo ta tajemnica jest skrywana tylko przed cywilami. Dobra, rozgadałem się, zaraz dam ci papiery do podpisania, potem walnę pieczęcie i witamy w królewskich siłach zbrojnych!
Bilgot podpisał dokumenty, a następnie został skierowany do kwatermistrza, który wręczył mu czerwono-białą zbroję i długi miecz o szerokim ostrzu. Potem zaprowadzono go do baraków. Te były puste, rekruci odbywali szkolenie na placu. Bilgot założył zbroję i przypasał miecz, ale miał problem z zapięciem brązowego, skórzanego kołnierza. Kiedy się z tym zmagał, do pomieszczenia wszedł żołnierz.
– Bilgot! Jednak się zdecydowałeś! – zaśmiał się. – Dobrze się widzieć, stary pryku.
– Witaj, Olavie. Tak, skusiły mnie te piękne pancerze. Weź mi pomóż zawiązać to gówno, bo mnie szlag trafi.
Olav podszedł i pomógł kompanowi z kołnierzem. Zawiązał rzemyki i rzekł:
– Chwilę cię zostawić bez żonki i nawet ubrać się nie umie.
– A daj spokój. Miałem już dość jej i jej krzyków. Taka przerwa dobrze nam zrobi.
– Rozumiem, sam poniekąd uciekłem od swoich, a raczej pobiegłem ku przygodzie. W końcu mamy jej zasmakować.
– Jak to? Mówiłeś, że ludzi w naszym wieku dają bardziej na tyły.
– No tak, ale i tak zwiedzimy sporo świata, to już coś. I jeszcze będą nam za to płacić!
– Oby na samym zwiedzaniu się skończyło. Niech sprawniejsi wojacy siekają zielonoskórych, a my po prostu pilnujmy ich zapasów.
– Otóż to. Zaraz kolacja, ale ty pewnie miałeś pożegnalny obiadek.
– Ta, można tak to ująć, ale przez kolejną awanturę nawet nie wziąłem gryza.
Mężczyźni weszli do stołówki, w której zostali przywitani przez innych rekrutów. Było ich kilkudziesięciu, głównie młodszych, ale nieco starsi ochotnicy również występowali. Gdy Bilgot zobaczył, co znalazło się na jego talerzu, skrzywił się.
– Co to ma być? To chrząszcz? – zapytał z niesmakiem.
– Kretoszczur z ryżem – odpowiedział kucharz. Z tego, co słyszałem, chrząszcze to się jada w Khorinis. Smacznego.
Porcja nie była wielka, ale w końcu to kolacja, więc Bilgot nie narzekał na ten jej aspekt. Inna sprawa dotyczyła smaku.
– Powiem ci Olav, że moja stara moją starą, ale gotować to ona potrafi, nie to co ten kuchta.
– Oj, Bilgot, będzie to dla ciebie trudne, ale przywykniesz. Od razu mówię, że nie będzie tak smacznie ani obficie, co w chałupie, a inne posiłki są tu niewiele większe.
– Cholera – westchnął Bilgot.
Prycza w baraku też nie dorównywała łóżku, które dzielił ze swoją starą. Była mniejsza i twardsza, a koc drapiący i mniej chroniący przed chłodem. Z trudem zasnął. Śniły mu się dziwne rzeczy: gobliny na świni goniącej jego żonę, która z kolei biegła za kretoszczurem. Obudził go ostry wrzask:
– Pobudka! Oddział wstawać!
Donośny krzyk zerwał wszystkich na nogi. Wszystkich, poza Bilgotem. Wychylił głowę zza koca i sennymi oczyma spojrzał w stronę źródła rozkazującego głosu. Przeciągnął się i poszedł spać dalej. Po chwili poczuł gwałtowne szarpnięcie i fala porannego chłodu prawie sparaliżowała jego ciało. Obrócił się na plecy i zobaczył stojącego nad nim oficera, którego wyraz twarzy przypominał mu czyjś inny.
– Szeregowy, natychmiast wstańcie! To nie jest burdel, a obok ciebie nie leży dziwka, żebyś się tak wylegiwał. Ruchy!
Bilgot się przestraszył, wydał z siebie jakiś niezrozumiały dźwięk i wstał, chociaż niewyspanie i zimno bardzo to utrudniały.
– Przepraszam – wybełkotał.
– Ruchy, szeregowy! Ruchy! Zakładać uzbrojenie i jazda na plac treningowy!
Bilgot otworzył skrzynie i odruchowo sięgnął po swoje cywilne ubranie. Już miał zakładać spodnie, gdy znowu agresywny krzyk zmroził mu krew w żyłach.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz? Zakładaj zbroję, a nie te szmaty! Chyba że jesteś jeszcze starszym próchnem, na jakie wyglądasz i zapominasz, gdzie jesteś!
Wystraszony rekrut założył niezdarnymi ruchami pancerz, ale znowu miał problem z kołnierzem. Rozpaczliwie próbował go związać, ale kiedy ponownie mu nie wyszło, po prostu zaczął iść do wyjścia z baraku.
– A ty gdzie, do jasnej cholery, leziesz – ryknął znowu oficer – bez zawiązanego kołnierza?!
– Bo ja nie umiem – odparł nieśmiało Bilgot.
– Co?!
– Nie umiem tego zawiązać – powtórzył nieco odważniej.
– Innosie, dopomóż. Parlaf! Naucz tego zgreda, jak się wiąże kołnierz. Buty też go naucz wiązać, bo pewnie od lat chodził w samych kapciach i zapomniał o prawdziwym obuwiu.
Do Bilgota podbiegł inny rekrut i dokładnie wyjaśnił mu zasadę wiązania rzemyków kołnierza. Ten w końcu to zrozumiał i samodzielnie, już bez problemu, poradził sobie z tym wyzwaniem.
– Udało mi się, panie dowódco! – oznajmił niemal z radością.
– Jesteście wspaniali, żołnierzu, uwolniliście swój potencjał! Po takim wyczynie będzie już tylko z górki. A teraz zapierdalać na plac! Raz, raz, kurwa!
Bilgot dołączył do reszty towarzyszy na obszernym, kwadratowym placu wyłożonym szarą kostką brukową. Stał na samym końcu. Nadal było mu zimno, ale działanie pod presją wściekłych krzyków bardzo go pobudziło i nie czuł już senności. Na drewnianym podwyższeniu stanął oficer, omiatając posępnym wzrokiem grupę trzydziestu ludzi, ustawionych w pięć szeregów po sześciu mężczyzn w każdym.
– Nazywam się kapitan Heinor i jestem waszym oficerem szkoleniowym. Zwracacie się do mnie panie kapitanie. Żadna inna forma jest niedopuszczalna i grozi za nią kara. Naszym zadaniem jest walka z armiami orków. Orkowie to dzikie i przebiegłe bestie. Wy macie ich zabijać, a ja zadbać o to, byście wiedzieli, jak to robić. To i wiele innych rzeczy. Co starsi z was raczej nie będą walczyć na pierwszej linii, ale to nie oznacza, że nie możecie być wysłani do walki. Pod moimi skrzydłami, w te kilka miesięcy, staniecie się wojownikami, będącymi w stanie stawić czoła orkom. Jestem surowy, niektórzy mówią, że aż nadto, ale nigdy niesprawiedliwy. Im więcej przekleństw i krzyków tu usłyszycie, im więcej potu przelejecie na szkoleniu, tym mniej krwi ubędzie wam na wojnie i dłużej pożyjecie. A teraz w prawo zwrot, wybiec bramą koszarową poza mury i pięć okrążeń wokół pola!
Ten bieg prawie wykończył Bilgota. Nie byłby w stanie go dokończyć, gdyby nie pomoc Olava, który radził sobie niewiele lepiej. Następne truchty były z czasem coraz mniejszym wyzwaniem: Bilgot, choć powoli i z trudem, nabierał kondycji. Wyraźnie stracił na wadze. O wiele większa aktywność i znacznie skromniejsze posiłki sprawiły, że jego nieco wystający brzuch zniknął.
Kilka miesięcy w koszarach zlało się w jedną ścianę monotonnych wspomnień. Każdy kolejny dzień wyglądał tak samo, jak poprzedni – podobnie jak w domu, ale znacznie intensywniej. Pobudka o świcie, krótka przemowa kapitana, musztra, bieg, śniadanie, trening szermierki i kuszy, obiad, różne prace w koszarach, potem kolacja i padnięcie wyczerpanym na pryczę. I tak wkoło, a to wszystko przy akompaniamencie krzyków Heinora. Chociaż umiejętności i wytrzymałość się poprawiały, tak wstawanie bladym rankiem było dla łysiejącego rekruta zawsze taką samą uciążliwością, chociaż nigdy nie było już tak źle, jak za pierwszym razem.
Przez pierwsze tygodnie Bilgot i inni rekruci, głównie w podobnym wieku co on, nienawidzili tego i przeklinali się za decyzję o wstąpieniu do wojska. Z czasem jednak przywykli. Olav, niewiele młodszy od Bilgota, był znacznie bardziej optymistyczny. W końcu po czterech miesiącach szkolenie dobiegło kresu, a rekruci po złożeniu przysięgi na wierność królowi, zostali oficjalnie żołnierzami Myrtany.
– To wasz wielki dzień, możecie być z siebie dumni. Jesteście gotowi na stawienie czoła najeźdźcom – rzekł kapitan Heiron po ślubowaniu. – Zostaniecie przez jakiś czas tutaj, a niebawem dostaniecie przydział w jakimś miejscu położonym bliżej działań wojennych.
Mijały tygodnie, a świeżo wyszkoleni żołnierze nadal stacjonowali w tych samych koszarach. Pewnego dnia do miasta przybył posłaniec z rozkazem, by część żołnierzy z nowo sformowanych oddziałów wysłać do Vengardu. Mieli oni pomagać zastępowi paladynów w pewnej tajnej misji. Oddział Bilgota i Olava miał być jednym z nich.
– Nie mogę się doczekać, zobaczymy paladynów i chodzą słuchy, że mamy ruszyć za morze – powiedział podekscytowany Olav, nie mogąc usiedzieć na pryczy.
– Jak za morze? Gdzie dokładnie? – spytał zaciekawiony Bilgot.
– Mówi się o Wyspach południowych albo o Wschodnim archipelagu, ale według mnie chodzi o Khorinis.
– Khorinis? A co tam się stało?
– Nic na razie nie jest pewne, ale podobno magiczna bariera miała zniknąć i więźniowie rozleźli się po wyspie. Nie ma kto kopać rudy.
– Bariera... – westchnął Bilgot. – Coś tam o niej słyszałem. To ci może być przygoda!