Cmentarz dla Anonów
Wyświetlenia: 1440 / 0 | Seria: Zwyczajne | Dodano przez:anon
po prawej stronie leżą wszystkie Anony, które spadły z rowerka. No albo ktoś je spadł. Po lewicy zaś leżą wszystkie martwe memy. Pomimo tego, że cmentarz był ogromny, to miejsca po lewej stronie brakowało. Idąc w stronę kaplicy czytałem kto leży pod pojedynczymi nagrobkami. Dojrzałem takie osoby jak Kwachu, Bedoes i tego gościa od dzbanów. Gdy zaś spojrzałem w lewo przeczytałem OB, anthony oraz motur. Na tym ostatnim było jeszcze epitafium „Zginął robiąc to co kochał”. Gdy doszliśmy do kaplicy, zobaczyłem wąską, asfaltową ścieżkę. Prowadziła ona do dużego pomnika wokół którego paliło się kilka zniczy. Na pomniku był wyryty w granicie wizerunek smutnego pepe. Największego spośród martwych memów. Weszliśmy do kaplicy. Krystian dał mi klucze do wszystkiego poza kratą w piwnicy, do której zabronił mi się zbliżać. Nie chciał powiedzieć dlaczego. Gdy zostałem sam, postanowiłem rozgościć się w budce przy bramie. Nie było tu zbyt wielu odwiedzających. Średnio co 20 minut ktoś mijał bramę. Moim jedynym obowiązkiem było zamknąć kaplice i bramę równo o 20 i otworzyć o 8 rano. Resztę czasu mogłem sobie spać w ogrzewanej budce. Późnym wieczorem obudził mnie przerażający płacz. Prawie się zesrałem. No nawet nie prawie. Gdy już zmieniłem gacie, postanowiłem poszukać źródła tego dźwięku. Wziąłem łopatę i poszedłem na obchód. Jednak niczego nie znalazłem. Pomyślałem, że może mi się przesłyszało i wróciłem do budki spać dalej. Kolejny dzień minął spokojnie. Wykopałem ze dwa dołki i wypiłem browara. Po zamknięciu bramy skierowałem się do budki i poszedłem w kime. Znów obudził mnie ten sam płacz co wczoraj. Tym razem byłem przygotowany i wsięgnąłem po wiaderko. Gdy moje jelita były już puste, złapałem za łopate i wybiegłem na dwór. I tym razem niczego nie znalazłem. Stwierdziłem, że muszę rozwiązać tą zagadkę. Kolejnej nocy stałem na środku cmentarza i czekałem na płacz. Nie zawiodłem się. Punktualnie o 21:37 usłyszałem płacz przeplatający się z wyciem. Dochodził on z kaplicy. Mimo strachu ruszyłem w stronę drzwi. Po wejściu do kaplicy spostrzegłem, że w piwnicy palą się świece. Zszedłem powoli po schodach i gdy zobaczyłem co się tam działo, to pożałowałem, że nie zabrałem wiadra. Moim oczom ukazał się półprzeźroczysty koleś w białej szacie, który brutalnie jebał małe dziecko. Tak, dobrze myślicie, to był Karol Wojtyła znany szerzej jako Jan Paweł drugi, Wielki Polak. Oddzielała nas stalowa krata. Gdy mnie zobaczył, odrzucił na bok swoją ofiarę, podbiegł do kraty i zaczął mnie błagać żebym został, bo od dawna nikogo tu nie było, a przez tą kratę nie może wyjść i z nikim porozmawiać. Sam nie wiem czemu, ale usiadłem na schodach i zaczęliśmy gadać. Okazał się być całkiem spoko ziomkiem nie licząc jego 'Hobby”. Po jakimś czasie zaproponował mi grę w karty na którą się zgodziłem. Dwie godziny grałem z papieżem w pokera na kremówki. Jebany był skurwysyńsko dobry, ale udało mi się wyjść na zero. Powiedziałem mu, że idę już spać, ale wpadnę jutro. Tak też zrobiłem, lecz tym razem wziąłem ze sobą szachy. Kolejny tydzień spędziłem na graniu z duchem papaja w planszówki. Ostatniej nocy powiedział mi, żebym jutro nie przychodził, bo będzie pełnia i może mi się coś stać. Chciałem go poprosić, żeby mi to wyjaśnił, ale ten rozpłynął się w powietrzu. Posłuchałem go i następnej nocy zostałem w swojej budce, żeby się wyspać. Obudziły mnie dziwne dźwięki. Brzmiały jakoś tak: ,, skrrrt, geng, 2115”. wyszedłem z budki i oniemiałem. Na jednym z pomników stali gruby Bedoes i Magik. Rapowali remix kawałka Jestem Bogiem i rzucali hajsem w stronę tłumu. Tłum ten stanowiły martwe memy, których było około pięćdziesięciu. Chciałem szybko wrócić do budki, ale drogę zagrodził mi Kaczyński. Zapytałem go co tu się odpierdala, a ten mi spokojnie odpowiada że co miesiąc w czasie pełni z grobów wstają wszystkie martwe memy, które jakiś normik postanowił jeszcze raz przeruchać. Ominąłem go i wbiegłem do budki ryglując za sobą drzwi. Skuliłem się w kącie i siedziałem tak przez godzinę. Jednak chęć posłuchania koncertu Magika przełamała mój strach. No i był za darmo. Wyszedłem z budki i wtopiłem się w tłum. Nie wiem ile czasu kiwałem się w rytm muzyki, ale gdy tylko zza kaplicy wyjrzały pierwsze promienie słońca, wszyscy rozpłynęli się w powietrzu i na cmentarzu zapadła cisza. Przekonałem się, że duchy nie są takie straszne, jak wszyscy mówią. Przez kolejne pół roku bardzo się zmieniłem. Przestałem odwiedzać rodzinę i rozmawiać z ludźmi, zaniedbałem trochę higienę i zapuściłem brodę. Większość czasu spędzałem na graniu z papieżem i jedzeniu kremówek. Raj ten skończył się, gdy mama zadzwoniła z prośbą, abym przyjechał na kolacje wigilijną, a ja odpowiedziałem, że jem dziś kolacje z duchami Papieża, Magika i Anthonego. Tak zmartwiła się moim stanem, że postanowiła przyjechać do mnie z psychologiem. Gdy ich zobaczyłem, zamknąłem bramę i krzyknąłem, że nie zostawię moich przyjaciół. Jednak siła mojej woli okazała się słabsza od siły trzech facetów z kaftanem. Zabrali mnie do auta, ale tak się szarpałem, że musieli mnie uspokoić strzałem w potylice. Wtedy zgasło światło. Obudziłem się w łóżku w sali szpitala psychiatrycznego w Bolesławcu i zacząłem pisać ten post nieprzywiązaną ręką. A teraz przepraszam, ale kończę post, bo muszę nadmuchać kaczkę.