Siedzenia w żabce

Views: 1497 / 0 | Series: Common copy paste | Added by:anon

Praca za ladą w małym sklepiku może czasami być bardzo męcząca. Nachalni klienci, dzieciaki rozsypujące rodzynki na podłodze, wykłócanie się o resztę i takie tam. Dodajmy do tego, że najczęściej pracę wykonuje się na stojąco. Oczywiście z przerwami, jednak zawsze te kilka godzin dziennie się stoi. To nawet może być przez tych bardziej wyczulonych odebrane jako obraza, jeśli kasjerka sobie siedzi, a klient musi sterczeć nad nią. No to teraz wyobraźcie sobie alternatywną rzeczywistość.

Weźmy taką Żabkę. Wszyscy znają Żabkę. Dla wygody kasjerów w każdym sklepie sieci za ladą stawia się krzesła. Początkowo obsługa się cieszy, mają dodatkowe miejsce na posadzenie tyłka i będzie im się przyjemniej pracować. Mija miesiąc od wprowadzenia siedzisk na terenie całego kraju. Jest wrzesień. Idzie kulturalnie, wygodnie zarówno dla sprzedawców, jak i kupujących, bez spin. Kiedy klient podchodzi do kasy, pracownik wstaje, tak bowiem każe przyzwoitość. Kasuje, wydaje resztę, żegna się i znowu siada. Jak dłuższa kolejka, to oczywiście cały czas stoi.

Mija następny miesiąc. Mamy październik. Pracownicy co drugiej Żabki wracają na zajęcia na uczelni. Z dnia na dzień widać po nich oznaki zmęczenia. Nie wstają, gdy podchodzi klient. Kiedy ten prosi o paczkę papierosów z najwyższej półki, zaczyna się problem, jak tutaj unieść dupę nie unosząc jej? Robią minę rannego jelenia, patrzą smętnie w oczy kupującego i proponują inne szlugi, bo są zmęczeni i nie chcą wstawać. Większość klientów mięknie i decyduje się na te „inne szlugi”. W całym kraju więc spada sprzedaż Marlboro Ice Blastów. Żargonowo ludzie zaczynają na nie mówić kiepółkowniki.

Znowu miesiąc mija. Jest listopad. Klienci zaczynają narzekać na lenistwo pracowników Żabek, wystosowali pismo o przygotowanie siedzisk również dla kupujących. Machina ruszyła.

Przewińmy do grudnia. W każdym sklepie, przed każdą kasą jedno zielone krzesełko dla klienta. Na środku sklepu trzy zielone foteliki, tak na zaś. Gdy ktoś podchodzi do kasy, to siada. Kasjer smętnie szura kodami kreskowymi i kasuje, klient nie ma nawet siły i sumienia poganiać. Pik… Pik… Pik… Bułeczki, puszka energola i batonik. Karyna za ladą opiera lewą rękę z tipsami długimi na kilkanaście centymetrów o swoją brodę, drugą ręką skanuje. W ustach żuje gumę, głośno przy tym ciamkając. Kolejki znane w naszej rzeczywistości nie istnieją. Wszystko się zmieniło. Żabki zaczynają przypominać izby przyjęć. Kiedy ktoś ma wszystkie potrzebne zakupy i widzi, że przy kasach siedzą na fotelikach klienci, to tylko zadaje pytanie: „Kto z Państwa jest ostatni? A, dobrze, to będę za panią”. Karyńsko tylko krzyczy w eter „NASTĘPNY PROSZĘ”, kolejny człowiek podchodzi do kasy, reszta dalej siedzi. Stabilnie, ale czegoś jednak brakuje.

Jest styczeń. Żeby umilić czas oczekiwania na obsłużenie, przed fotelikami stawia się stoliczki z gazetami. Masowo zatrudnia się ludzi, którzy podają osobom w poczekalni hotdogi, tortille i gorące napoje. Potem, dla jeszcze większej wygody klienta, pracownicy ci są wyposażeni w przenośne terminale na karty płatnicze i obwiązani są wokół pasa zielonym fartuszkiem z logo sklepu. Z kolei na drzwiach pojawiają się pierwsze ogłoszenia, na których jest napisane: „Zatrudnię pracownika na stanowisku: kelner”.

Jest luty. Rząd skutecznie zmienił ustawę o zakazie handlu w niedzielę, by dopiec wstrętnym Żabkom, od teraz bowiem również placówki pocztowe nie mogą być otwarte w siódmy dzień tygodnia. Żabki jednak są już przygotowane – ogłaszają się siecią restauracji, przez co znowu zakaz ich nie obowiązuje. Zielone foteliki dla oczekujących są wyłożone aksamitem, ze stoliczków znikają „Życie na gorąco” i „Super Express”, zastępują je „Vogue”, „Elle” i „Men’s Health”. Przy wejściu czeka uśmiechnięta kierowniczka sali, która sadza klientów, proponuje hotdogowe specjały z ręcznie robionymi sosami, przywożonymi każdego ranka z hurtowni artykułów spożywczych. Oczywiście równie uśmiechnięte kelnerki zachęcają potem do zakupu wysokiej jakości produktów, proponują duże kubeczki Jogobelli i zupki Knorr w atrakcyjnej ofercie Multiartykuły (Wielosztuki już przeszły do mainstreamu). Obroty sklepów, o dziwo, rosną.

Mamy marzec. Karynki za ladą otrzymują podwyżki pod jednym warunkiem – koniec z tapeciarstwem, od teraz noszą się na czarno, z zielonym fartuszkiem. Nareszcie cała obsługa w każdym sklepie ma jednolity, elegancki strój, bez polotu, ale też bez krzykliwego kiczu.

Kwiecień. Zarządcy sklepów chcą zwiększyć atrakcyjność w oczach reprezentantów wyższych klas społecznych, którzy najczęściej mają również bardziej wypchane portfele. Rebranding. Żabka staje się La Petite Grenouille. Znika rysunkowe zielone zwierzątko, zastępuje je realistyczny obraz prawdziwej żaby, trzymającej w rączce kieliszek porto. W księdze identyfikacji wizualnej firmy wpisano przepis, że żabka ma pić Offley Ruby, czerwone. Udało się. Do sklepów (które mają na drzwiach przekreślone „placówka pocztowa” i pod spodem napisane markerem „restauracja”) masowo wpierdalają się hipsterzy, inteligenci, bogaci maklerzy giełdowi z żonami, koneserzy sztuki, artyści, architekci wnętrz i dyrektorzy ośrodków kulturalnych. Czytając „Vogue’a” dyskutują o Schopenhauerowskiej erystyce, Witkacym i ewolucji języków skandynawskich. Hot dogi serwowane są na porcelanowych talerzach i spożywane są przy użyciu noża i widelca. Goście przechadzają się po alejkach w sklepie, rozmawiają o rodzajach płatków śniadaniowych i zachwycają się smakiem ciasteczek Oreo, podawanymi do degustacji przez uśmiechniętą hostessę.

Kolejny miesiąc mija. Teraz jest maj. Sebiksy dopiero zaczynają ogarniać, co się właśnie odjebało. Nie ma Żabek, są jakieś francuskie szyldy utrzymane w rustykalnym stylu. Widzą jednak, że w środku pełna kulturka i z głośników leci muzyka klasyczna, a przed wejściem przypakowany ochroniarz, który łypie na nich wzrokiem. Zrezygnowani szukają Biedronek, by zaspokoić swoje potrzeby. Wewnątrz restauracji śmiechy. Produkty, dotychczas dostępne powszechnie dla niższych klas, stają się atrakcyjne dla wyżyn społecznych. Goście masowo wykupują czekolady Milka i Wiejskie Ziemniaczki.

Czerwiec. Asortyment sklepów kurczy się w zawrotnym tempie. Rozpoczynają się licytacje. W Krakowie sensacja – nudle Knorr Ser w Ziołach zostały sprzedane za olbrzymią sumę 5880 złotych. Nabywcą jest prezes PKN Orlen.

Lipiec. La Petite Grenouille, dzięki przychodom o rekordowej wysokości, zaczyna pracować nad PR i strategią społecznej odpowiedzialności biznesu. Prezes firmy przekazuje olbrzymią daninę na rzecz miasta stołecznego Warszawa. Władze w miesiąc wydłużają linię metra M2 i budują dwie nowe linie M3 i M4. Cały świat jest pełen podziwu dla tak dużego osiągnięcia w tak krótkim czasie.

Sierpień. Rok od wprowadzenia siedzeń dla kasjerów. Firma wchodzi na rynki zagraniczne, obroty wciąż rosną, Polska Sieć Handlowo-Gastronomiczna La Petite Grenouille zdobywa międzynarodową renomę. Przewyższa pod względem wartości Apple i staje się najdroższą firmą na świecie.



Top of week
Sending...