Card image cap

S01E05 Na dziewczyny

Wyświetlenia: 802 / 0 | Seria: Czterej jeźdźcy apokalipsy | Dodano przez:anon

Wiecie co jest najgorsze w życiu na Ziemi? Oczywiście poza zamkniętym monopolowym, trylogią Greja i twórczością Sarsy, bo to rzeczy aż nazbyt oczywiste. Nuda. Ten moment, kiedy nie masz ochoty na nic, najchętniej leżałbyś w łóżku całymi dniami, żłopiąc browarka za browarkiem, oglądając kolejne seriale na Netflixie i modląc się o to, żeby wreszcie nadszedł ten cholerny koniec świata. Ale on nie nadchodzi i powoli zaczynasz dostrzegać jak monotonne staje się twoje życie, powoli spadasz w otchłań depresji, a jedynym co powstrzymuje Cię od samobójstwa jest kolejny odcinek Bojack Horsemana.
- Wstawaj kurwa. – stwierdził pewnego razu Wojna. – Siedzisz w domu cały lipiec, weź się kurwa wreszcie ogarnij i wyjdź gdzieś z nami.
- Czooooooo...? – ziewnąłem znudzony.
- Gówno, ubieraj się. Idziesz dzisiaj z nami na miasto.
- Kiedy ja nie chcę... – mruknąłem obracając się na drugi bok i podsuwając ekran telefonu bliżej oczu. Prędko jednak tego pożałowałem bo wkurwiony Wojna złapał mnie za nogę i zawlekł do łazienki.
- Masz dziesięć minut, żeby się ogarnąć. Głód i Śmierć już czekają.
- Ale gdzie wy w ogóle chcecie iść? – przeciągnąłem się.
Wojna uśmiechnął się zawadiacko.
- Na dziewczyny.
W pierwszej chwili myślałem, że robi sobie ze mnie jaja, ale kiedy po dziesięciu minutach wywlókł mnie z łazienki i kazał ubierać się w najlepszą koszulę jaką mam, zacząłem podejrzewać, że cała trójka coś knuje. Odjebałem się jak na rozdanie Oscarów, ale nie ustąpiłem i wbrew namowom Wojny nałożyłem maskę, bo jakby ktoś mnie w nocy zobaczył to pomyślałby, że bierze udział w kręceniu zdjęć do jakiegoś nowego horroru.
Mam cały komplet masek, każda na inną okazję, ale tego wieczoru zdecydowałem się wziąć swoją ulubioną przedstawiającą uśmiechnięte oblicze pana Roberta Makłowicza.
- Zaraza, nie możesz iść na dziwki w masce tego kuchcika. – stwierdził z niesmakiem Wojna.
- Niby czemu? – odparłem wiążąc sznurówki swoich conversów.
- Bo... ee... dobra, chuj z tym. – westchnął i otworzył mi drzwi. Cóż za dżentelmen, pomyślałby kto.
Lokal do którego mnie zaprowadzili nie wyglądał zbyt zachęcająco.
- Ej, chłopaki nie podoba mi się tu, wracam na chatę. – zbuntowałem się po tym jak kelnerka wylała mi na krocze podejrzanie wyglądający drink.
- Oj weź, nie świruj. – uspokoił mnie Głód. – Jakby nie patrzeć na Ziemi wciąż jesteś prawiczkiem, pamiętaj o tym. – mrugnął do mnie.
Westchnąłem, ale grzecznie poczekałem, aż podjedzie do nas ktoś z „obsługi”.
- Witam Serdecznie w burdelu Afrodyty o numerze sześćdziesiąt dziewięć tysięcy czterysta dwadzieścia. Czym mogę pomóc?
Podniosłem wzrok. Przed nami stała młoda dziewczyna ściskająca w ręku coś co wyglądało jak plik ważnych dokumentów.
- Nasz braciszek chciałby zaliczyć jedną z waszych panienek. – uśmiechnął się Wojna. – Ale my również nie pogardzimy jakimiś niezłymi sztukami.
- Hm. Rozumiem. Polecamy aktualnie Sukkuby, są na przecenie.
Przeniosła wzrok na mnie i z rozbawieniem przyjrzała się mojej masce.
- A dla ciebie mam coś specjalnego. Chodź za mną.
Odwróciłem się do braci i pomachałem ręką, wciąż nie do końca przekonany co do tego pomysłu, ale mimo wszystko niezwykle wdzięczny, bo w końcu to oni płacili.
Pokazała mi trzy propozycje. Pierwszą była syrena, czyli głównie oral, druga wyglądała na harpię pozbawioną skrzydeł (skreśliłem na samym początku), zaś trzecią była...
- Maria Magdalena? – zdziwiłem się. – Co ty tutaj robisz?
- Kurwa mać. – oburzyła się święta ladacznica. – Myślałam, że jak się przefarbuję na rudo to nikt mnie nie pozna i będę miała spokój chociaż na trochę.
- Jestem Jeźdźcem, nas niełatwo oszukać. – odpowiedziałem uśmiechem, którego i tak nie było widać pod maską.
Zapadła cisza i zrozumiałem, że popełniłem błąd ujawniając swoją tożsamość. Desperacko spróbowałem ratować sytuację.
- W sensie eeee... uwielbiam na jeźdźca, a ty...? – wydukałem.
- Brać go. – syknęła za moimi plecami dziewczyna z obsługi.
- Kurwa mać. Chyba dziś nie porucham. – westchnąłem i wyciągnąłem z kieszeni mały zatruty sztylecik, który zawsze nosiłem przy sobie na czarną godzinę. W walce był raczej bezużyteczny, z racji swoich rozmiarów i niezbyt wygodnego kształtu ostrza, wygiętego pod dziwacznym kątem, jednak w starciu z grupą prostytutek powinien spełnić swoje zadanie równie dobrze co miecz lub topór.
Światło zgasło i nie ukrywam, wpadłem w lekką panikę słysząc wokół szepczące głosy, pełne kpin i wyzwisk pod moim adresem. Zacząłem machać ostrzem na oślep, ale bezskutecznie, odpowiedzią był tylko stłumiony śmiech.
- Choooodź do nas. – szeptały. – Zaaabaaw się...
- Przeszła mi ochota. – mruknąłem i wymacałem na stoliku obok małą lampkę.
Błysk światła zdezorientował mnie na moment i omal nie doprowadził do śmierci ze strony harpii z numerem dwa. Uchyliłem się w ostatniej chwili, ale jej pazury przecięły maskę i zdarły mi skórę z policzka.
- Skreśliłem cię na samym początku suko. – zdyszany wbiłem jej sztylet w kark nim zdążyła się odwrócić. Nie czekając na reakcję reszty pracowniczek domu publicznego, rzuciłem się biegiem w głąb korytarza, nie oglądając się za siebie i modląc o to, by trafić do wyjścia.
Po drodze wpadłem na jakiegoś komicznie wyglądającego jegomościa, który z niesmakiem przyjrzał się mojej masce i chyba chciał coś powiedzieć, ale za bardzo się spieszyłem, żeby wysłuchać o co chodzi. Nie miałem już siły biec i obijając się o ściany szukałem jakiejś kryjówki, żeby choć na chwilę zgubić pościg. Wpadłem do kibla, żeby złapać oddech i przynajmniej ochlapać wodą ranę na policzku. Zdarłem z twarzy tę durną maskę i pochyliłem się nad zlewem, ledwo łapiąc oddech.
Nagle usłyszałem jakiś hałas na korytarzu i przyłożyłem ucho do drzwi, owijając sobie twarz papierem toaletowym.
- Drodzy państwo ja nie rozumiem o co chodzi, przybyłem do państwa z zamiarem... – odezwał się męski głos, prawdopodobnie należący do gościa, którego minąłem na korytarzu. Wydawał mi się dziwnie znajomy.
- To on, zabierzcie go do Afrodyty, niech ona zdecyduje co z nim zrobić. – przerwała mu Maria Magdalena.
Nie wiedziałem o chuj chodzi, ale najwyraźniej przestałem być już w centrum uwagi i wychyliłem się na korytarz. Za zakrętem znikały właśnie dwie diablice prowadzące najwybitniejszego kucharza i podróżnika, Roberta Makłowicza.
Maria Magdalena odwróciła się w moją stronę.
- O, witam, przepraszam najmocniej. – uśmiechnęła się. – Mogę panu w czymś pomóc?
Spojrzałem na nią marszcząc brwi.
- Chyba tak. – mruknąłem.
Przyjrzała się bliżej mojej twarzy ociekającej krwią i niedbale owiniętej papierem.
- Fan mocnych wrażeń, hę?
- Chyba można tak powiedzieć. – powiedziałem rozpinając rozporek.
Card image cap



Top tygodnia
Wysyłanie...