Card image cap

S01E08 WOJNA DOMOWA

Views: 727 / 0 | Series: Czterej jeźdźcy apokalipsy | Added by:anon

Wiecie co jest gorsze od ogarniania burdelu po niezbyt udanej imprezie? Nic kurwa, absolutnie nic. Zwłaszcza jeśli do zbierania porozrzucanego po całym mieszkaniu szkła i zdrapywania zaschniętej spermy ze ścian dochodzi wynoszenie nagich ciał, w większości przypadków pozbawionych kończyn i części organów wewnętrznych. No i oczywiście jak zwykle była to moja wina.
- Gdybyś nie wyjebał nas wszystkich na klatkę, pozostawiając na pastwę demonów zupełnie bezbronnych, nie musielibyśmy się teraz tyle z tym jebać. – powtarzał wkurwiony Wojna, któremu demon odgryzł spory kawał mięcha z uda. Ledwo chodził, ale obelgami rzucał równie sprawnie co zawsze. Z naszej czwórki najbardziej poszkodowany był jednak biedny Głód, który zupełnie stracił czucie w prawej ręce i dostał jakiegoś urazu łba, przez co cały czas leżał w łóżku gapiąc się tępo w ścianę. Nie wyglądało to dobrze, zwłaszcza patrząc na to, że nie ożywiło go nawet zamówienie przez nas kilkunastu burgerów z najbardziej legitnego lokalu w mieście. Wpierdolił je wszystkie jeden po drugim, jednak najwyraźniej nie było to właściwe lekarstwo na jego dolegliwości.
W zasadzie jedyną osobą poza mną, która wyszła z tej całej masakry bez szwanku był Śmierć. To znaczy, bez fizycznego szwanku. Biedak na widok tych wszystkich par wpadł w dość poważną depresję i jego jedynym zajęciem było dopijanie całego alko, jakie zostało po tej szalonej imprezie. Rozumiałem go całkowicie, sam z trudem powstrzymywałem wymioty patrząc na gruchające do siebie gołąbki. Nasz brak tolerancji na ten szajs miał jednak zupełnie różne przyczyny. O ile mnie wkurwiał sam widok miziających się par, to Śmierć miał bardziej osobiste powody, by przeżywać to w taki sposób. Otóż ten słodziak zakochał się w nikim innym tylko w loszce Wojny. Nie krył się z tym ani trochę, mówiąc nam o tym kilkukrotnie po pijaku. Pomiędzy nimi dwoma nie było specjalnie jakiegoś konfliktu, ot temat tej dziewczyny stał się po prostu tabu. Był jednak wciąż obecny w naszych głowach, bo zarówno sam Śmierć, ale i Wojna od dłuższego czasu dawali sobie subtelne komunikaty, że między nimi wszystko jest okej, ale brzmiało to jak matka zapewniająca dziecko, że życie jest piękne i cały świat stoi przed nim otworem. Czysty bullshit, tak więc czekałem tylko kiedy ta bomba zegarowa pierdolnie. Wszystko wskazywało, ze nastąpi to bardzo niedługo i gdyby ktoś mnie zapytał, to pewnie odpowiedziałbym, że nie byłem z tego powodu specjalnie zadowolony.
Koło 16:00 wyniosłem z mieszkania ostatnie ciało. Już ich nawet nie liczyłem, i tak miałem serdecznie wyjebane kto zdechł, a kto przeżył demoniczny atak. Grunt, że św. Jan wyszedł z tej burdy cało. Reszta mnie nie obchodziła, i tak ich w większości nie znałem. Pod wieczór podjechała śmieciarka i zabrała ich truchła, dzięki czemu mogłem wreszcie zająć się właściwą częścią ogarniania tego burdelu.
Sprzątanie mieszkania było zdecydowanie trudniejsze niż mi się z początku wydawało. Zwłaszcza, że Wojna rozłożył się na kanapie w salonie i co chwila darł mordę, że „tu jeszcze jest plama krwi”, „tam leży czyjaś noga” itd. Normalnie wygarnąłbym mu, co myślę o jego „pomocy”, ale było mi zbyt głupio, bo przeze mnie nieprędko stanie na własnych nogach, nie mówiąc już o walce. I tak nieźle sobie poradził poprzedniej nocy, gołymi rękami rozłupując czaszki kilkunastu demonom, broniąc swojej loszki, która dzięki niemu przeżyła tę krwawą potyczkę bez najmniejszego zadrapania. Doznała jednak tak olbrzymiego szoku, że na prośbę Wojny musiałem ją odwieźć do szpitala. Dochodziła powoli do siebie, ale nie zmieniało to faktu, że relacje tej dwójki mogły na tym solidnie ucierpieć. Okaże się to dopiero, gdy ją wypuszczą, ale dodając do całego równania Śmierć, wszystko zmierzało w niezbyt ciekawym kierunku.
Okej, skłamałem. Nazwijcie mnie skurwysynem, ale na myśl o tym, że wszystko zmierzało do nieuchronnego konfliktu tej dwójki, zacierałem ręce z podniecenia i odruchowo sięgałem po popcorn. Zbyt dobrze się bawiłem, by ich uspokajać i przekonywać, że nie ma powodu przechodzić do rękoczynów. Frajda jaką czerpałem z obserwowania jak rzucają sobie nienawistne spojrzenia siedząc wspólnie przy stole była nie do opisania. Pewnie wynikało to z faktu, że miałem 100% pewności, że i tak się pogodzą, a Śmierć prędzej czy później znajdzie własną dupeczkę i zapomni o wybrance Wojny, ale i tak czasami głupio się czułem, kiedy rzucając spojrzenie na naszego mrocznego żniwiarza, strzelającego dwudziestą kolejkę wódy, odruchowo uśmiechałem się pod nosem. Zaczynało się robić ciekawie, a ja, jako zupełnie obojętny gracz, nieopowiadający się po żadnej ze stron, mogłem śmiało kibicować obu.
Normalnie nie marnowałbym czasu na streszczanie skomplikowanych relacji tych słodkich debili pasywnie skaczących sobie do gardeł, gdyby nie fakt, że moja przerwana osiemnastka stała się tą przysłowiową kroplą, która nie mieści się w czarze pełnej spermy i krwi. Gdy tak sprzątałem, nastąpiła długo oczekiwana przeze mnie kumulacja. Śmierć nagle podniósł się z krzesła, z którego nie schodził od paru dobrych godzin i podszedł do swojej kosy opartej o ścianę.
- Nawet nie próbuj. – mruknął Wojna obserwując go bacznie kątem oka. Spojrzał na mnie, licząc, że zainterweniuję, ale ja udawałem, że nie wiem o co chodzi, pochłonięty myciem podłogi.
- Zaraza.
Odwróciłem się gwałtownie zdziwiony, że to moje imię padło z ust wkurwionego nie na żarty Śmierci.
- Słucham...? – spytałem ostrożnie obserwując jak mój brat chwyta swoją ukochaną broń w obie ręce.
- To wszystko twoja wina. To przez Ciebie do tego doszło. – wysapał. – Przez cały ten czas stałeś z boku, uważając się za biernego obserwatora. Świetnie się bawiłeś patrząc jak cierpię.
- Kurwa jaka drama się z tego robi. – mruknął Głód, któremu najwyraźniej powoli wracała umiejętność komunikowania się z otoczeniem. – Odstaw swoją zabawkę i pomóż mu lepiej sprzątać, a nie odpierdalasz jakieś edgy szoł.
Śmierć zawahał się. Może zrobiło mu się głupio, może po prostu ucieszył się, że Głód w końcu się ocknął z tego dziwacznego transu.
- Nie chcę być takim przegrywem jak ty, Zaraza. – szepnął wbijając we mnie swoje czarne ślepia. – Chcesz, żebym cierpiał, bo boisz się zostać jedynym z naszej czwórki, który jest tak straszliwie zjebany na mordę, że próbuje to zakryć pod przykrywką tych debilnych, błyskotliwych tekstów i...
- Ej, Śmierć. – wtrącił się Wojna. – Byłbyś tak łaskaw i zamknął wreszcie mordę? Chętnie bym się zdrzemnął, a twoje pierdolenie nad uchem wcale w tym nie pomaga.
Pierwszy raz widziałem Śmierć w takim stanie. Nie spodziewałem się, że to ja nagle stanę się celem w który wymierzy swoją nienawiść. Interesujące. I całkiem zabawne. Chwyciłem za swój rewolwer, który leżał na szafce obok i wycelowałem prosto w niego.
- Siadaj, albo dołączysz do Głodu i Wojny. – odparłem najbardziej poważnym tonem na jaki było mnie stać. Nie było to proste bo w głębi duszy pękałem ze śmiechu.
- Zabiłbyś mnie, ty ma...
- ZARAZ JA TO ZROBIĘ, JEŚLI NIE ZAMKNIESZ RYJA! – wrzasnął nagle Głód, próbując podnieść się z łóżka. – JESTEŚ NAJEBANY W TRZY DUPY I CI ODPIERDALA.
- Dzwonię do Polsatu. – stwierdził Wojna biorąc w rękę telefon.
W tym momencie nie wytrzymałem i parsknąłem gwałtownym, szczerym śmiechem. Chwilę mojego rozkojarzenia wykorzystał jednak Śmierć, który rzucił się na mnie wykrzykując coś po łacinie. Na moje szczęście, zrywając boki pochyliłem nieco głowę, więc ostrze kosy delikatnie musnęło moje włosy i wbiło się w ścianę obok.
- Oho, robi się ciekawie. – stwierdził Wojna.
- Może byś tam pomógł zamiast gadać. – sapnąłem próbując odepchnąć Śmierć od jego broni.
Nagle w mieszkaniu rozległ się huk. Po chwili ciszy usłyszeliśmy znajomy nam głos.
- Sup bitcheeeeeeeees.
Na środku salonu pojawił się Jezus we własnej osobie. Spojrzał zdziwiony na mnie i Śmierć zamarłych w dość jednoznacznej pozycji, ale nie skomentował tego w żaden sposób.
- Mam dla Ciebie spóźniony prezent Zaraza. – powiedział radośnie. – Gadałem z Janem. Zgodził się na małą niespodziankę.
- Hipisie, wiemy, że zostałeś posłany przez Boga, bo nikt nie mógłby czynić takich cudów, jakie Ty czynisz, gdyby On go nie posłał.
- Zapewniam cię - rzekł Jezus. - że jeśli się ktoś nie narodzi na nowo, nie ujrzy królestwa Bożego.
- Urodzić się na nowo? - zdumiałem się nie rozumiejąc o chuj mu chodzi. - Będąc starcem? Czy można powtórnie wejść do łona matki i urodzić się?
- Po pierwsze nie masz matki i nigdy się nie urodziłeś. A po drugie jeszcze raz cię zapewniam - powtórzył Jezus - że jeśli człowiek nie narodzi się z wody i z Ducha, nie wejdzie do królestwa Bożego. Kto się narodził fizycznie, żyje tylko fizycznie. Kto się jednak narodził z Ducha, żyje także duchowo! Nie dziw się więc, że powiedziałem, iż trzeba się narodzić na nowo. Wiatr wieje, gdzie chce. Słyszysz go, ale nie wiesz, skąd i dokąd wieje. Podobnie jest z narodzeniem z Ducha - widzisz skutki, ale nie widzisz przyczyny.
- Co kurwa? – pytałem dalej siłując się ze Śmiercią, który usiłował wyrwać swoją kosę ze ściany.
- Jesteś Jeźdźcem i nie wiesz tego? - odparł Jezus. - Zapewniam cię, że mówię o tym, co dobrze znam i co sam widziałem, ale wy nie uznajecie tego. Jeśli nie wierzycie w to, co mówię o sprawach ziemskich, to jak uwierzycie w to, co powiem o sprawach niebiańskich? Nikt jednak nie wstąpił do nieba oprócz Mnie, Syna Człowieczego. Stamtąd bowiem przyszedłem. Podobnie jak wąż, który na pustyni został podniesiony w górę przez Mojżesza, tak i Ja, Syn Człowieczy, również muszę zostać podniesiony w górę, aby każdy, kto Mi uwierzy, otrzymał życie wieczne. Tak bowiem Bóg ukochał świat, że oddał swojego jedynego Syna, aby każdy, kto Mu uwierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Bóg nie posłał Syna, aby potępił świat, lecz aby go zbawił. Ten, kto Mu wierzy, nie podlega potępieniu. Ale ten, kto Mu nie wierzy, już został osądzony, bo nie uwierzył jedynemu Synowi Bożemu. Wyrok taki zapadł dlatego, że chociaż na świat przyszło światło, ludzie bardziej pokochali ciemność, bo ich czyny były złe. Ten, kto czyni zło, nienawidzi światła i nie zbliża się do niego, aby nie wyszły na jaw jego czyny. Kto zaś postępuje zgodnie z prawdą, zbliża się do światła, aby ujawniły się jego czyny, które podobają się Bogu.
Skończywszy swój pojebany wywód, chwycił mnie za dłoń.
- Spierdalaj p****e. – próbowałem się wyrwać, ale po chwili straciłem kompletnie czucie w całej ręce, a kilka sekund później opadłem bezsilnie na podłogę. Czułem się... dziwnie. Bardzo dziwnie. Chrystus podsunął mi pod nos Biblię.
- Kiedyś przeczytam, obiecuję. – próbowałem się ruszyć, ale bezskutecznie. Zupełnie jakbym nagle zamienił się w kamienny posąg. Dopiero po chwili spostrzegłem, że Jezus wskazuje mi palcem jeden konkretny fragment.
„I widziałem, a oto koń biały, a ten, który na nim siedział, miał łuk, i dano mu koronę, i wyszedł jako zwycięzca, ażeby zwyciężał” – odczytałem na głos. – Zaraz, czy to znaczy, że...
- Jan zmienił apokalipsę. – uśmiechnął się Jezus. – Od teraz nie jesteś już Zarazą. Tylko... Zwycięzcą.
To mówiąc rozpłynął się w chmurze dymu, zostawiając mnie na środku podłogi.
- A... ha? – mruknąłem otrzepując się z kurzu.
- Coś mnie ominęło? – stęknął Wojna budząc się z drzemki. – Jeszcze się nie zabiliście? Co jest z Tobą Zaraza? Pokaż temu frajerowi, kto tu rządzi.
- Nie jestem już Zarazą. – podjarany do granic możliwości spojrzałem w lustro wiszące na ścianie. To nie była moja twarz. Wszelkie ślady syfów na mordzie, wszystkie szramy i blizny, które od tak długiego czasu sprawiały, że bałem się wychodzić z domu, nagle zniknęły. Wyglądałem... Dobrze. Mój Boże, wyglądałem WSPANIALE.
Wojna i Głód z niedowierzaniem przyglądali się mojemu nowemu wcieleniu. Rzeczywiście urodziłem się po raz kolejny. A w zasadzie - po raz pierwszy.
- Jestem Zwy... – w tym momencie poczułem gwałtowny ból poniżej klatki piersiowej. Gdy opuściłem wzrok ujrzałem błyszczące ostrze kosy wystające mi spomiędzy żeber. A potem zapadła noc.
Card image cap



Top of week
Sending...