Bezdomny człowiek i pies

Wyświetlenia: 625 / 0 | Seria: Zwyczajne | Dodano przez:bezdomniak420

5 stycznia 2025 roku. Las, a w tym lesie ja i mój wierny towarzysz, pies Plamka. Człowiek i pies wędrujący po puszczy, rozglądający się za pożywieniem. Po czterech godzinach poszukiwań byliśmy świadomi tego, że znajdujemy się w strefie wolnej od fauny. Niczego nie jedliśmy od czterech dni. Kiszki już nie tylko grały marsza, ale także „Can Can”; „Eine kleine Nachtmusik” i „Rotę”. Zimno było jak skurwysyn, czuliśmy się jak sowieccy żołnierze w Finlandii. Gdyby nasze nogi były oddzielnymi, myślącymi organizmami, musiałyby zapieprzać do Sigmunda Freuda. Pocięte, pogryzione, mając mózg pewnie posiadałyby spory uraz psychiczny. Stopy to w ogóle pewnie dostałyby załamania nerwowego, bose stopy zmuszane do codziennej kąpieli w śniegu.
Wędrówka trwała już czterdzieści sześć dni. Razem z pieskiem miałem dotrzeć do Warszawy, ale sądząc po niezurbanizowanym otoczeniu wciąż jesteśmy w województwie podlaskim. Warszawa-nasza Ziemia Obiecana, nasza nadzieja nasza radość nasza miłość, nasza szansa na wyrwanie się z biedy. Ktoś powie: ”Na chuj się tak męczysz? Nie możesz iść do Urzędu Pracy?”. Otóż, Szanowny Czytelniku, ja mam honor, ja nie chcę być pasożytem kradnącym pieniądze państwu, ja nie chcę być wyręczany przez urzędników. Mam ręce, nogi, głowę. Sam sobie znajdę pracę. To taka mała dygresja, wróćmy do opowieści.
Przeszliśmy dziesięciokilometrową leśną ścieżkę. Naszym oczom ukazała się polana będąca symbolem marzeń parszywych neonazistów: tereny pokryte absolutną bielą, żadnego innego koloru, czyściutka biel. Zaspy na tym obszarze były ogromne, miały jakoś z pół metra wysokości. Wziąłem psa pod pachę i zacząłem wkraczać w to morze śniegu, morze, którego Bóg nie chciał rozstąpić.
Dwa kilometry przeszedłem. Moje stopy były w stanie agonii. Czułem, że gdyby mój żołądek miał spluwę, dawno już by się zastrzelił. Spojrzałem na psa. Spał spokojnie. Nie mogę mu tego zrobić-pomyślałem.- Wytrzymaj jeszcze trochę. Widzę koniec zaspy. Tam będzie jedzenie.
Mój organizm znęcał się nade mną. Byłem więźniem obozu koncentracyjnego zbudowanego z ludzkich organów. Żołądek bił mnie szpadlem, stopy wbijały we mnie szpile. Mózg dokonywał powolnej egzekucji na samym sobie.
Nareszcie dotarłem do końca zaspy. Głód i zimno nie ustawały. Spojrzałem na psa pod moją pachą. Moje oczy były pełne cierpienia, rozpaczy i pożądania mięsa. „Zostaw psa! Pamiętasz jak łapał dla Ciebie króliki?! Nie możesz go teraz zdradzić! To twój przyjaciel!’- odezwał się głos w mojej głowie. „Nie pierdol, pies to tylko zwierzę! Został stworzony, by być zjedzonym! ON JEST J E D Z E N I E M! Nie możesz zdradzić jedzenia, czyż nie?”- mówił drugi głos. Nie wiedziałem, kogo mam słuchać. Poszukam fauny-pomyślałem.
Cztery godziny poszukiwań, a ja nadal niczego nie znalazłem. Czułem jakby ktoś otworzył krematorium w mojej klatce piersiowej. Zacząłem płakać. Łzy od razu zamieniały się w sople. Miałem jakieś bagnety kłujące mnie od środka. Spojrzałem na plamkę. Miałem przy sobie nóż myśliwski. Spał. „Nie jadłeś od dwóch dni. Poza tym, zobacz. Ten piesek, gdy się obudzi znów dozna ogromnego cierpienia spowodowanego głodem. Zrób to. Potraktuj to jako eutanazję” -to był głos w mojej głowie. Z moich oczu lały się strumienie, które od razu zamarzały. Sięgnąłem do kieszeni po narzędzie mordu i dwie igiełki, które też tam trzymałem. Położyłem zwierzę na ziemi, przyłożyłem mu nóż do gardła i wykonałem cięcie. Ułamek sekundy przed cięciem zauważyłem, że Plamka się obudził. Widziałem jak ten przedstawiciel fauny cierpiał, jak leżał w kałuży krwi i jak odchodził z tego świata. To wszystko trwało kilka sekund, ale dla mnie trwało to co najmniej kilka godzin. Po jego zgonie rozciąłem jego brzuch i zacząłem zjadać jego wnętrzności. Były słone, ale to pewnie przez moje łzy, które na nie kapały. Po posiłku chwyciłem go za jądra i odciąłem worek mosznowy oraz część skóry z innej części ciała. Nałożyłem mosznę i inny kawałek skóry na jedną stopę i igiełką, o której już wspomniałem, przebiłem to w takim miejscu i w taki sposób, aby to wszystko się trzymało na nodze. Na drugiej nodze dokonałem podobnego zabiegu. Ze swojego druha zrobiłem skarpetki.
Niby uspokoiłem głód i nie było mi już aż tak zimno, ale ile to kosztowało! Życie mojego przyjaciela! Stałem się zdrajcą, stałem się Judaszem! Nie mogę już siebie nazywać człowiekiem.



Top tygodnia
Wysyłanie...