Kiosk RUCHu
Wyświetlenia: 1712 / 0 | Seria: Zwyczajne | Dodano przez:anon
- Dziń dybry, Przegląd Sportowy poproszę.
- Coś jeszcze?
- Tak, Tygodnik NIE.
Usłyszałem odgłos zapowietrzanego kaloryfera. No wspaniale, zaraz dostanę przez łeb od potomkini żołnierza wyklętego, wcielenia królowej Jadwigi i ukochanego pokemona Popiełuszki (typu wodnego) w jednym za propagowanie niesmiertnych idej kamunizma. Oczy kioskarki zaświeciły się na czerwono.
- Wszystko w porządku?
- Nie, śmiertelniku. Nadeszło moje przeznaczenie.
- ...słucham?
- To była milionowa sprzedana przeze mnie gazeta, a nazywam się Milijon, bo za milijony kocham i cierpię katusze.
- Eeeee?
- Mogę nareszcie odpocząć. Żegnaj, ziarenko w wiecznej pustyni czasu. Wiesz, gdzie mnie jakby co szukać.
W tym momencie czerwony niczym program Razem blask oczu zagasł, kioskarka zastygła w miejscu niczym mumia, a kiosk wysunął sześć szkaradnych odnóży i marszobiegiem uciekł w stronę zachodzącego słońca. Kurwa, Mrożek by tego nie wymyślił. Przez tę absurdalną sytuację musiałem dymać piechotą do odległej o 300 m Żabki, a potem nazad do mieszkania tego dekla. Dzień nóg, jego mać.
Parę dni temu oglądałem sobie beztrosko Chłopaków z Baraków, kolejny raz płacząc ze śmiechu przy następnym genialnym planie Ricky’ego, kiedy rozproszył mnie sygnał Messengera. Wiadomość od oczywistego fejkkonta była dość lakoniczna – „51,844217, 19,746261”. Z początku ją zignorowałem, ale kiedy wieczorem nie mogłem zasnąć, zastanowiłem się nad tym dokładniej. Po bezsensownym kwadransie namyślań olśniło mnie: musiały to być współrzędne geograficzne! Wstałem leniwie z łóżka, wstukałem je w Google, kliknąłem w pierwszy link i...
- Spock, co do kurwy? – wyszeptałem, poprawiając okulary. Moim zmęczonym oczom ukazało się cmentarzysko kiosków Ruchu. Od razu wiedziałem, że to nie mógł być przypadek: ktoś – albo coś – miało dla mnie wiadomość do przekazania.
W nieruchomym sobotnim powietrzu zatrzasnąłem za sobą drzwi samochodu i ruszyłem w stronę nekropolii. W chwili, w której dotknąłem z lekkim niepokojem zardzewiałych drzwiczek pierwszego kiosku, poczułem na karku powiew lodowatego wiatru. Odwróciłem się przestraszony i niczym Wyspiański teatr swój ujrzałem ogromny. Z lewej stuletni kiosk z pijanym radością kioskarzem wymachującym gazetą z 11 listopada 1918 i młodociany sprzedawca rozprowadzający bijący po oczach złowrogim tytułem wieczorny „Kurjer Warszawski” z 1 września ’39, a z prawej wąsaty stoczniowiec czytający pierwszy numer „Wyborczej” i zapłakana starsza pani zaczytana w „Rzeczpospolitej” z czarno-białym zdjęciem pary prezydenckiej na okładce. Teatr to dziwny, teatr jedyny, a w środku tkwi znajomy kiosk. Sprzedawczyni spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Cze... Czemu pani mnie tutaj wezwała?
- Chciałam ci podziękować, młodzieńcze. Od dziewięciu żywotów tkwiłam w syzyfowej pracy rozprowadzącej wiadomości, a dzięki tobie mogę spokojnie odpocząć. Leć już, za wiele mnie kosztuje kontakt z innego świata. A, trzymaj jeszcze to.
Mrugnąłem, a kiedy otworzyłem oczy, nie było już niczego poza starymi, rozpadającymi się kioskami i „Nowym Kurierem Ziemskim” z 19 sierpnia 2054 roku w moich dłoniach. Nagłówek informował o niespodziewanym zwycięstwie Królestwa Polski nad Socjalistycznymi Stanami Zjednoczonymi Ameryki w finale mundialu, a tuż pod nim widniała informacja o zamieszkach na granicy polsko-chińskiej. A dalej? Dalej były za ciekawe informacje, żeby je rozpowszechniać – no dobra, mogę powiedzieć, że Maryla Rodowicz nadal śpiewa.